Mieszkam w przestrzeni gdzie miasto krwawi.
Tutaj nie ma już siły na mundurki, porządne kamienice, kolorowe sklepy, trendy kawiarnie.
Tu jest gołe mięso cierpienia.
Obnażone.
Bezwstydne.
Wyjące w nocy z bólu.
"Edek wbił sobie nóż prosto w serce, na śmietniku go znaleźli" powiedział koleżka koleżce w tramwaju nr 7.
Wieczorami, w tym samym bezprzedziałowym tramwaju przesiadują żule, wokół których robi się pusto-powietrze zajęte przez smród.
Dwóch pijaków warczy na siebie stykając się głowami, utrzymując w ten sposób równowagę.
Stoją pod potężną bazyliką. Pewnie nie daliby rady wdrapać się po jej licznych schodach, do domu Boga.
Czy oni są mniej święci od zgrzebnie ubranej pani, schodzącej właśnie po schodach, po modlitwie, skropieniu się święconą wodą?
Które z nich pójdzie do nieba?
Które do piekła?
A może czyściec?
Lubię te religijne opowieści.
Lubię anioły, diabły, święte duchy, sklepy z dewocjonaliami. Przyciągają mnie migocącymi światełkami, kolorami prawie jak w Indiach.
Kto z nas cierpiał wystarczająco długo aby zmyć niezliczone grzechy nazbierane w ciągu jednego żywota?
Pokuta, kara, żałowanie...
Jak trudno mi uwierzyć, że żyłam tylko raz.
Coś we mnie pamięta dziwne rzeczy, niesamowite historie, jak z filmu. Ale może po prostu widziałam je gdzieś, przeczytałam, ktoś mi opowiedział?
Nie wiem, nie chce mi się zastanawiać.
Potężne zmęczenie, głowa nie unosi dziś kłębiących się myśli.
Marzy o odpoczynku. Myśl: w Indiach sobie odpocznę, tam będę dużo siedziała, tam zrzucę z siebie ten bagaż. Tutaj muszę przetrwać, mam to i to do zrobienia i jeszcze tamto... Jezuuuu!!!!
Dziś wstrząsnęła mną świadomość jak ogromną górę rzeczy uzbierałam w ciągu swojego życia. To nie tylko pękające w szwach szafy z ubraniami, pudła z pamiętnikami, grafikami, piwnica pełna obrazów, lampek świątecznych, książek, płyt, filmów. Książek o duchowości, książek wielkich pisarzy, podręczników dla nauczycieli plastyki i książek dla joginów.
Poza tym mam kilka podeł z płytami cd pełnych zdjęć, a także albumów, sprzed ery aparatów cyfrowych...
Jest mi smutno gdy to widzę, gdy sobie to uświadamiam.
Po co ja to zbieram? Dla kogo trzymam?
Czy nie jest to formą wołania o miłość, próbą określenia się jakoś, zdefiniowania, żeby zdusić jakoś tą samotność i lęk, że przecież umrę i fakt że coś po mnie zostanie, nie będzie miał żadnego znaczenia.
Nawet teraz nie wiem czy jakieś ma...
Kim ja jestem? Kobietą? Chyba tak, mam piersi, kobiece ciało. Ale ono ciągle się zmienia, i to też mnie przeraża. Co chwila sprawdzam się w lustrze, ok, jest twarz, całkiem niezła. Ona się starzeje, ale na tyle powoli, że jestem w stanie przełknąć ten proces, chociaż i tak czasem boli... A jakby tak czas nagle przyspieszył? Chyba bym się pochlastała z rozpaczy!
No ale tak się nie da. Czas nie przyspiesza, jest jaki jest. Nie da też się cofnąć w czasie ani pójść do przyszłości.
Cholera, czuję się jak w pułapce gdy to piszę....
Czy ja przypadkiem nie powinnam robić teraz "czegoś bardzo ważnego"?
Co jeśli nie zdążę "tego zrobić"???
I co to do cholery ma być?
Czy fakt, że leżę teraz w łóżku i piszę, nie powinien mnie jakoś niepokoić?
Może marnuję czas dany mi przez Boga?
Może powinnam siedzieć na poduszce i medytować???
To na pewno byłoby "właściwe", tym bardziej że dziś nie "zrobiłam medytacji".
Byłam za to potwornie zmęczona. Nadal jestem, boli mnie w tyle głowy, pojawia się smutek. Zawsze tak jest jak zbliżają się Święta, przerwa w życiu. Niewygoda.
Bezplanie.
Coś odpuszcza w głowie, pojawia się miękkość.
Pewnie przedspanie...
Trochę się boję zasnąć, bo ostatniej nocy śniły mi się wielkie grube szczury, które nikogo się nie bały, nawet mojego dużego psa, i które brutalnie zagryzły małego krecika. Po tej masakrycznej scenie, do martwego krecika podbiegł jego kreci przyjaciel i zaczął lamentować jak człowiek, z bólu. Uderzał głową i rękami w podłogę, wył, tak przejmująco płakał...
Obudziłam się przerażona...
Nie chcę snów o szczurach i krecikach!
Dobranoc Magusiu, bardzo Cię kocham ♥