Maga Yoga

Maga Yoga

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Yoni

Jestem poza słowem
Czernią ciemniejszą od czerni
Jasnością jaśniejszą od słońca

Zawieram w sobie ból i rozkosz i wszystkie inne uczucia

Ale żadna z tych rzeczy mnie nie dotyka

Przyjmuję zranienia i przyjemność,
Ruch i bezruch,
Radość i smutek.
Nie ma we mnie rozróżniania.

Nie można mnie zawrzeć w żadnym ciele.
Jestem poza formą.


Maga,
Widzę twój lęk (bo jestem śmiercią).
On minie.
Słyszę twoje pytania.

Zostaną odpowiedziane.

fot. Maga Korbel


czwartek, 22 sierpnia 2013

Przestrzeń


Potrzebuję rzekę czasu, wolność, brak planowania, czyste bycie.
Potrzebuję leżeć tak długo aż zaczynam tracić przytomność, zasypiam, ślina cieknie mi z kącika ust, ciało stapia się z ziemią, powietrzem, dźwiękami.
Ze wszystkim.
Wtedy zaczyna się coś otwierać, tak jakby opadały niepotrzebne skorupy i wyłaniało się jasnozielone jądro z różowym bijącym centrum.
Maleńkie serce.

Jest życie.

A jednak.

Bo już zaczęłam zapominać...

Składam się z ciała, kości, krwi, włosów.
Wszystko się ze sobą łączy, jest od siebie zależne, wyrasta, umiera, odradza się.
Co za kosmos!
Umiem tańczyć i turlać się, dotykać drugiego ciała i to często przyprawia mnie o dreszcz rozkoszy.
Wącham, słyszę, widzę.
Oddycham, cały czas, niesamowite! Wdech i wydech, przypływ i odpływ...
Oczy wilgotne ze wzruszenia.
Zakochane.
W sobie.
Do szaleństwa.
Do bólu.
Który już zmienił się w coś innego.
Co?
Gdzie jest to coś?

Dogonić białego królika.
Rozgnieść mu mechate białe uszka.
Ukręcić łepek.
Brrrr...
Cholerne króliki!
Że też muszą być takie słodziutkie,
zrobienie im krzywdy po prostu nie przystoi...

Spadam do dziury.
Spadam i spadam, skończyć nie mogę,
Czekam na rozwiązanie,
Na miękkie bęc,
Wyzwolenie,
Oświecenie,
Ulgę,
Wieczną radość.

Czekam,
Porastam grzybem,
Wyrastają mi anteny z głowy,
Oczyszczam czakry miotełką ze świętego igliwia z Peru,
Świecę kolorami tęczy.

A króliki mają to gdzieś,
głęboko w różowych dupkach.


kic
kic
kic
Alic
Ja
.



niedziela, 11 sierpnia 2013

10 dni odosobnienia


Pierwszy dzień
Prawie nic nie czuję. Jestem jak zatkany zlew. Tyle tego jest, że chwilowo nie płynie. Jestem tak zmęczona, że nawet nie mogę zacząć się rozluźniać. Jeszcze trochę potrzebuję pobyć w tym "nic się nie dzieje", "wszystko jest OK", "niczego nie czuję".
Tak mi to dziś płynie właśnie...

Drugi dzień
Tysiące myśli, stają się wyraźne, przejrzyste, dźwięczne... Potrzeba spania, ludzie kołyszą się bezwstydnie na poduszkach. Zaczynają sobie pozwalać na odpuszczanie trzymania się twardo, sztywno, "we właściwej postawie medytacyjnej".
Powoli zmienia się energia.
Gdziekolwiek stoję, cokolwiek robię - powalająca rozkosz istnienia. Przeszywająca świadomość ciała. Dźwięczna jak walenie potężnego dzwona.
To za dużo, nie zasługuje na to!
Uciekam przed tym co chce się objawić.

Tym razem w pokojach mamy śnieżnobiałe koce.
O świcie jest zimno. W zakolu części sali czan dla kobiet, siedzimy otulone w lśniącą biel. Różne kształty kobiecego ciała. Miękkość rysunku, różnorodność, woda...

Znów pojawia mi się kobieta w bieli.
Taki mój czas - prowadzi mnie Biała Kapłanka.
Ufam Jej.


Trzeci dzień
Jestem w czasie gdy wiele tracę, gdy spotykają mnie porażki, gdy "nie jest tak jakbym chciała", gdy zdarza mi się "zdecydowanie za długo" ciąg nieudanych przedsięwzięć.
Moje życie to nie film amerykański, to raczej kino europejskie, do tego z półki tych mocno przeintelektualizowanych, ciągnących się w nieskończoność nudnych obrazków kręconych z ręki. Może Dogma? Albo jakiś rosyjski film, którego prawie nikt nie oglądał, z obsadą zupełnie nieznanych, brzydkich aktorów.

Szczekanie starego psa.
Wilgotny oczy.
Koleżanka z pokoju śpi skulona pod kołdrą.
Nuda....
Czy coś sie w końcu wydarzy???
A co jeśli już zawsze tak będzie???
O rany, uciec gdzieś...!!!
Co ja tutaj robię???

Eeee, OK, koniec klikania, poleżę sobie teraz i pobadam co to jest ta szaromazista nuda, będę sobie w niej brodzić, po kolana, po szyję, jak w "Melancholii" Larsa von Triera, ale bez Kirsten Dunst, za to z nieznaną aktorką o niezbyt białych zębach i "niedoskonałą" figurą , film jest czarno-biały i bez muzyki, bleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee..................................


Alleluja! Wgląd:
Byłam zawsze dobra w szkole, zdawałam egzaminy, bo... SIĘ BAŁAM! Robiłam to ze strachu, a nie dlatego, że to lubiłam, że było to moją pasją, że wogóle chciałam to robić! I do tego nigdy nie byłam wybitna, zawsze "wystarczająco dobra", tuż za czempionem... Same piątki i kilka czwórek...
Nuuudaaa...
Dopiero jak sobie pozwoliłam na bycie totalnym luzerem, mniej niż zero, rozbitkiem, przegraną, "najgorszą w grupie", okazało się, że niczego mi nie ubywa!
MAM PRAWO TUTAJ BYĆ, DOKŁADNIE TAKA JAKA JESTEM,
Z CAŁYM SWOIM PRZYBYTKIEM: EMOCJONALNYM, FIZYCZNYM, SWOJĄ ŁATWOŚCIĄ WE WCHODZENIE W EMOCJE, CZUCIEM, WRAŻLIWOŚCiĄ, SWOJĄ TWÓRCZĄ ENERGIĄ...!


Czwarty dzień
Wczorajsze słowa Nauczyciela, dziś we mnie grają.
"Nasz umysł jest jak dziecko. Ono chce się bawić poza domem, mimo że my byśmy chcieli, żeby w nim zostało.
Możemy się tym nie przejmować i pozwolić mu robić co chce, możemy też kompletnie odpuścić i zasnąć.
Możemy także przywiązać dziecko do stołu. Ono wtedy na pewno nie wyjdzie, będzie się szamotać, krzyczeć, aż w końcu uspokoi się, ale będzie bez życia..."

Skąd ja to znam?

Martwa galeria.
Ujażmiona sztuka, państwo policyjne.
Smutne szare wnętrze osaczone nakazami i zakazami.
Wszystko zgodnie z przepisami.
Pokoje zamykane na klucz.
Chowanie się, lęk przed bliskością, brak komunikacji.
Zdawkowe słówka, miłe i grzeczne,
Udawanie, teatr.

Wszystko niby gra, ale coś jest nie tak,
Podejrzana martwota, cisza, brak kolorów, roślin, życia, sztuki...
















Bo tutaj dzieje się przemoc.

Nie można oddychać.
Szok, utknięcie, brak życia.
Depresja.

Nie wolno się bawić.
Ukażemy cię za: samowolę, śmiech, taniec, wolność.
Za wszelki przejaw emocjonalności, bo to dla nas słabość, a słabości boimy się najbardziej, więc wypieramy ją na wszelkie sposoby.
Musimy być silni, żeby nie zwariować, żeby nie dać się zalać tym co w nas wyje niewypowiedziane od tylu lat...

To my jesteśmy władzą i nie puścimy jej za nic w świecie!
Władza daje nam chwilowe poczucie bezpieczeństwa.
Będziemy się trzymać w grupie, w relacjach, niezależnie od tego jak bardzo toksycznych, jak niewygodnych, za wszelką cenę.
Zaciśniemy szczęki, będziemy znosić wszelkie niewygody, żeby siebie nie utracić, bo boimy się samotności, dorosłości, odpowiedzialności.
Boimy się wolności.
Każde nasze działanie jest podszyte lękiem.
Lekiem przed nieznanym, przed zmianą.
Bezlitośnie zaatakujemy tych, którzy będą zagrażali naszej, z takim trudem i w bólu, utrzymywanej konstrukcji, zastałemu ładowi.

Czarno szare obrazy,
Cieniutka warstwa farby.
Niewyrażona żałoba, stłumiony gniew zawarty w obrazach smolistej wody udającej, że płynie, a tak naprawdę stojacej od lat.
W tej wodzie nie ma wody, jest sucha, sztuczna, trująca.
Twarze bez wyrazu, smutne oczy.
Zakneblowane usta.
Obóz koncentracyjny.
Nieudany bunt nastolatki brutalnie stłumiony zanim tak naprawdę się zaczął.
Gwałt.

Niekochane dziecko poddało się.
Umarło...

Nie dziecko, ale też nie kobieta,
unosząca się nad ziemią zjawa, bez gruntu pod stopami, bez mocy,
mówi cichym głosem:
"Teraz już będę grzeczna,
już się nie wychylę.
Będę pracować tak ciężko aż krew pójdzie mi z nosa, bo praca jest sensem życia.
Będę się poświęcać, bo cierpienie uszlachetnia.
Nie mam płci,
Nie mam seksu,
Nawet zapachu nie mam.
Jestem czysta,
Nieżywa.
Nieskalana grzechem,
nawet tym pierworodnym,
gdyż się nie narodziłam.
........
Tak bardzo staram się robić jak mi każą:
mamusia i tatuś, kościół, szkoła, państwo...

Popijcie słodkie ciasteczko pucharem wypełnionym moją gorącą krwią.
Nie ma już we mnie ani kropli, bo tego chcieliście, prawda?
Na szerokim talerzu podaję wam pasztet z własnych flaków
Oraz wyrwane dymiące łono.

Czy teraz już jestem warta miłości?"


Utulam cię smutna galerio.
Moje serce słyszy i czuje twoje cierpienie.
Znam cię, ja też miałam tam swoją wystawę.

Twoje ściany jednak już mi nie są potrzebne.

Wybaczam sobie, że tak długa tkwiłam w miejscu, w którym czułam się źle.
Wybaczam sobie, że nie odeszłam wcześniej.
Wybaczam sobie, że nie uszanowałam swoich potrzeb.
Wybaczam sobie, że chciałam dawać tam gdzie tego nie chciano, a wciąż zapominałam o dawaniu sobie.

Wybaczam sobie swoje pomyłki, błędy, potknięcia.
Mam prawo być niedoskonała, bać się, nie radzić sobie.

To wszystko w porządku.

...............

Doprawdy nie wiem skąd mi się to bierze, ile tego jest..!
No ale rzygam dalej, niech się oczyszcza! Tym razem:

Wychowanie

Nasi synowie i córki będą grzeczne.
Będą przestrzegać reguł.
Tańczyć tak jak im zagrają.
Będą posłuszne, karne.

Będą naszym wojskiem.
Ich tłumione emocje wykorzystamy w wojnach: niech tam wyleją się szalonym okrucieństwem!

Porządek musi być,
Nie cierpimy bałaganu!
Wpadamy w panikę gdy kupa wypływa.
Wszystko kajaży nam się z gównem.
Nienawidzimy odchodów, przez co wciąż o nich mówimy,
Wciąż gdzieś coś śmierdzi, czym bardziej tego nie chcemy, tym bardziej jedzie, szambo wybija...
Używamy najcięższej chemii, pestycydów, żeby ten smród i bałagan zlikwidować, bez skutku...
Zarazki się uodparniaja, mutują w jeszcze silniejsze, niezniszczalne, żarłoczne...

Chowamy trupy tych których wymordowaliśmy bardzo skrzętnie.
Ślady naszych zbrodni musimy zataić.
Posługujemy się dekretami, umowami, podpisami,
Tworzymy wciąż nowe zasady, których trzeba przestrzegać pod groźbą kary.
Jak spod ziemy wychynie czaszka, wpadamy w szał.
Gówno znów wypłynęło.
Ta zabawa nie ma końca!
Kto mógł dopuścić do tak haniebnego niedopatrzenia???
Kara, kara, kara!

Jak nasze dzieci nie będą nas słuchać,
jak złamią przepisy, będą niegrzeczne,
albo, nie daj boże, zaczną się beztrosko bawić,
to mamy dla nich specjalne izolatki.
Odetniemy im ręce, języki i uszy,
wypalimy oczy,
wyrwiemy genitalia.
Będziemy za nich działać, widzieć, słyszeć,
nawet pieprzyć się będziemy za nich.
Ubezwłasnowolnimy totalnie, okaleczymy.
Będziemy torturować, długo i powoli,
Aż się złamią i staną tacy jak my.
Wyplenimy wszystko co inne, co nie mieści się w ramach, przepisach, normach.
Pod czarnym płaszczem kata chowamy Żyda, lesbijkę, Cygana...
Tych których tak szczerze nienawidzimy.
Bo najbardziej nienawidzimy siebie.

Robimy to wszystko dla dobra:
Naszych dzieci,
Świata,
Społeczeństwa,
Sztuki.

Bo to my mamy rację, my jesteśmy bogiem!
Nikt inny!!!

Bezlitosny tyran często chowa się pod postacią niewinnej dziewczynki o anielskim głosiku i wstydliwie spuszczonych oczach. Dobrym aniołkiem łatwiej zmanipulować. Wrzeszczący prymityw nigdy nie dostaje tego czego chce, chociaż aniołki chętnie otaczają się świtą krzyczących wściekłych służących - ktoś przecież musi za nich wykonywać brudną robotę. Bo aniołki są przecież zawsze grzeczne, czyste i nie robią niczego złego. One chcą tylko dobrze, unikają konfliktów za wszelką cenę. Rączki muszą pozostać nieskazitelnie białe.
Aniołek i bluzgający cham są ściśle współzależni, tworzą często relację nierozerwalną.
Jedno karmi się drugim.
Jedno nie może istnieć bez drugiego.
Współuzależnienie.

Terror ma postać ofiary, zapracowanej bidulki, która wszystko zrobi sama, ale nigdy nikogo nie poprosi o pomoc.
Co jakiś czas wybucha, obwinia świat, system, ludzi. Karze, gdy pada z wyczerpania, gdy już nie daje rady.
"Jak mogłeś się nie domyślić czego mi potrzeba???"
Nie chce jednak niczego zmienić, bo ta gra tak napawdę jej odpowiada. Może jest jedyną rzeczą jaką zna?

Lęk przed nieznanym, przed samotnością, może być trudny do przekroczenia, szczególnie gdy nieuświadomiony.


Pod tą tragiczną maską kryje się ropiejąca rana,
ból nie do uniesienia,
nieludzkie cierpienie...




It's OK, it's OK, it's OK... niech się wylewa to cierpienie, do końca, do ostatniej kropelki...

Kocham Cię mała Królewno, moja Magusiu,
mój Ty Skarbie jedyny,
najdroższy,
ukochany,
Utulam Twoje płaczące Serce...


Nauczyciel o dobrych oczach i łagodnym uśmiechu, mówi:
A co jeśli uszanujemy naturalną żywotność dziecka?
Jego wolność i piękno.
Podejmiemy z dzieckiem zabawę. Stworzymy mu takie warunki, zaciekawimy go tak bardzo, że samo będzie chciało zostać w domu. Bawić się z nami.

Życie nie jest poważne.
Życie jest zabawą.
Praca z umusłem jest zabawą.
Sztuka jest zabawą.

A przynajmniej tak może być.

Na litość boską, mamy wybór,
zawsze!

Nie zabijajmy dzieci!


Piąty dzień
Bunt
Będę szła po trawniku, nie po chodniku,
Stanę w rzędzie dla mężczyzn, nie dla kobiet,
Wezmę prysznic wtedy gdy jest czas pracy,
Położę się naga na trawie i zacznę jeść ziemię gdy wszyscy będą siedzieć równo i grzecznie na poduszkach w medytacji.

Bo mogę i jeszcze wam pokażę!

A zresztą, chyba mi się nie chce nawet buntować...

Człap, człap, krok za krokiem, wdech, wydech, łyk herbaty z cytryną, bolące kolana gdy siedzę z nogami skrzyżowanymi, wzruszenie, otępienie, myślenie, złość, nuda, rozkosz...
Wszystko to.

Niech się dzieje!

Idziemy kochana Magusiu, weź mnie za rękę.
Będziemy się razem bawić.

Bardzo Cię kocham.


Szósty dzień
Całe ciało boli, każdy jego kawałeczek.
Słabość, zaczyna się choroba,
popłynęła krew miesięczna.
Wciąż się bronię, wciąż się staram, czegoś wyczekuję,
nie puszczam.

Puszczam niepuszczanie.


Ciało przestało boleć.
Rzęsisty płacz na spotkaniu z nauczycielami.
Tama puściła.

Metta
Niech będę zdrowa
Niech będę szczęśliwa
Niech będę wolna od cierpienia
Niech będę wypełniona miłością do siebie
Niech będę miała wszystko to czego potrzebuję


Siódmy dzień
Praca z umysłem-medytacja, jest jak wychowywanie ukochanego dziecka całkowicie bez przemocy.

Ósmy dzień
Jest miejsce na absolutnie wszystko. Na każdą myśl, emocję, pisanie, złość, rozluźnienie, napięcie, sen... Otulam cały ten kolorowy wachlarz swoją nieograniczoną miłością.
Cóż za ulga!
Ja naprawdę, naprawdę, naprawdę niczego nie muszę!
Praktyka może być całkowicie lekka, bez odrobiny napięcia!
Jest w niej miejsce na potknięcia, na lekkość, także na brak lekkości...
Ufff...

Metoda bez metody.
Nawet ta metoda to zbyt wiele.
To co się wydarza, nie wydarza się, bo nazwa, koncepcja, myśl, nie nadążają za tym co jest, nie mają żadnej siły, formy, masy, ciężkości, znaczenia...

Mam wrażenie, że jestem w cyrku, bawię sie trapezami, uczę słonie chodzenia na dwóch nogach, zionę ogniem, robię fikołki.
Czemu by sie tym nie bawić?
I CAN!
Więc bawię sie, bo mogę :D


Będę tak długo siedzieć aż porosnę mchem i wyrosną mi skrzydła.
Tylko po co?
Naprawdę nie wiem.
Zwątpienie.
Duszności, krótki oddech, tak mocne, że chwilami wydaje mi się, że się uduszę.
Wylew myśli po spotkaniu z nauczycielami tak wielki, że aż mi się zaczęło kręcić w głowie, a na medytacji w trakcie chodzenia przyłapałam się na długim staniu w przedziwnym przekrzywieniu ciała na bok i z debilnym wyrazem twarzy. To od tych myśli, tak się w nie zanurzyłam, że całkowicie straciłam kontakt z ciałem.
No doprawdy, rozkosznie jest na tej medytacji... ;)

Dziewiąty dzień
Na mowie dharmy wyobrażam sobie szczegółowo i wyraźnie jak przykładam sobie do głowy pistolet i strzelam prosto w łeb.
Uważam, żeby nie iść w analizę o co w tym wszystkim chodzi.

Z każdą chwilą upewniam się bardziej, że wyląduję w wariatkowie i będę biegać po korytarzu w za dużej piżamie w różowe misie i rozwichrzonym kokiem związanym kokardą w kolorowe kropki. Będę miała zeza, gruby tyłek i będę wydawać niezrozumiałe odgłosy chrumkania.
Fuck it, wypiłam za dużo kawy, idę do parku!

Leżę. W pewnym momencie poczułam się tak zrelaksowana, że miałam wrażenie, że zaraz wypadną mi wszystkie zęby. Brrr...

Dziesiąty dzień
Już w domu, wszystkie zęby są, policzyłam... ;)