Maga Yoga

Maga Yoga

piątek, 29 listopada 2013

Kobieta na wolności

Kobieta na wolności nie lubi kiedy się z niej szydzi,
Kiedy się ją kopie, ciągnie za włosy,
Robi się z niej publiczne pośmiewisko.
Kobieta na wolności nie lubi stada owiec
Beczących chórem, ulegających mistrzom, kłaniającym sie im, niczego nie kwestionujących...

Kobieta na wolności robi swoje.
To na co ma ochotę, co ją pociąga, kręci, rajcuje.
Kobieta na wolności lubi wyzwania.
Bada, sprawdza, słucha ciała.
Kobieta na wolności jest mocno nieprzewidywalna.
Pociągająca.
Atrakcyjna.
Dzika.
Intrygująca.
Twórcza.
Seksualna.

Kobieta na wolności nikogo ani niczego nie potrzebuje,
A jednocześnie uwielbia się bawić, być z ludźmi, słuchać ich.


Latawica.
Ladacznica.
Czarownica.
Wiedźma.


Kobieta na wolności natrafiła na swój cień.
Kobieta pełna gniewu, mistrzyni o świdrujących oczach.
Długich wijących się włosach.
Pooranej twarzy, sino białej od cierpienia, zaciskania, zduszania,
braku miłości.
Kto kiedyś tak bardzo cię skrzywdził?
Co to było?
Kto nie dał ci prawa do bycia sobą?
Swoją prawdziwą nieokiełznaną naturą?
Musiałaś nauczyć się systemu, który pozwolił ci przetrwać, uchronił przed rozpadnięciem się.
Masz o co się oprzeć, masz czym odgrodzić się od świata.
Robią o tobie filmy, podziwiają, podążają, naśladują.


Omijałam z lęku swój cień szerokim łukiem, aż w końcu dorwał mnie ostatniej nocy, gdy zwijałam sie z bólu.
Gorączka, niestrawność, majaki.
I sen: Kobieta o skamieniałej twarzy od gniewu chwyta moją głowę i namiętnie całuje w usta.
Widzę w tobie piękno dawno spychane, niechciane, zaniedbane.
Nasze oczy spotykają się, łączą w jedno, płynie miłość, płaczemy, nawadniamy suchą glebę, skóra rumienieje, jędrnieje, oddycha, żyje.

Nie jestem tobą, teraz mogę pozwolić ci odejść. Już nie musimy tańczyć w nieskończoność tego tanga razem.
A ty nie musisz już kopać, pouczać, wyśmiewać, szukać władzy w krajach gdzie syndrom ofiary jest tak silny, że aż nieuświadomiony, w kółko, na nowo, odgrywany.
Nie musisz mścić się na narodzie, w którym przelało się tak dużo krwi twojej rodziny.
Ten naród nie jest niczego winny.
On też płacze.
Razem z tobą.

Jesteśmy razem, a jednak niezależni.
Puśćmy ten uścisk.
Pozwólmy sobie na życie.
Jogę.

Bo czyż nie tym jest Joga?
Czarnoskórą Kobietą
Żydówką,
Dzieckiem,
Starcem...

Wszyscy, absolutnie wszyscy jesteśmy wolni.
Asana jest symbolem tej wolności.
Asana będąca prostym krokiem,
Oddechem,
Skrętem,
Dotykaniem maty skórą dłoni.
Każdy może to robić i każdy to robi, na swój sposób.

Może czasami tylko tego nie zauważamy? ;)

sobota, 23 listopada 2013

Narodziny

Suka szuka

Czarnej mokrej nory

Gnijące liście
Zapach żyznej ziemi
Płomień ogniska


Zanurzyć się w nienawiści do siebie tak mocno, tak totalnie
Że aż przkroczyć ból.
Nie być w stanie go unieść,
Niebyć.
Rozluźnić wszystkie mięśnie,
Roztopić
się.

Nikną podziały,
Ogrodzenia,
Uprzedzenia.


Rozwija się róża,
Z ziemi, która jest czarna jak śmierć.




















Kiedy jestem zakochana,
Czuję takie wibracje w ciele,
Że chce mi się rzygać.
Troszeczkę.
Ani przyjemnie ani nieprzyjemnie.
Ani anioł ani diabeł.
Kuba Rozpruwacz
Kuku na muniu
Karolina.
Kubeł (zimnej wody na łeb w Indiach)
Korbel.

Jak mam na imię?
Bo na pewno nie Korbel.
Co to wogóle za absurdalna zbitka liter?
Nie zgadzam się na nią.
Nie zgadzam się tak bardzo,
Że aż przekraczam niezgodę.
Rzygam sobą.
Przekraczam rzyganie.


Przerysowany rysunek.
Za dużo kresek.
Zamazana kartka.
Zaczerniony brystol węglem.
Przemęczenie.


Boskość tańczy kankana.
Ściąga majtki, zakłada je sobie na głowę.
Rozczesowuje krzaczaste brwi grzebieniem z Laponii.
Dokleja sztuczne rzęsy na nasadach paznokci stóp.
Maluje monety na sutkach.
Słońce na pępku.
Zaplata warkocze z włosów łonowych,
Wiąże je różowymi wstążkami.
Kręci pupą,
Macha pejczem.
Śpiewa,
Turla się z górki,
Na pazurki,
Gdy ma na to ochotę,
Tylko wtedy.
Bo jak czegoś nie lubi to tego nie robi,
I już!
:p

Dwa białe konie i Ciemność

Wieczór

Pokój pełen dymu szałwi, termofor na brzuchu.

Koniec utknięcia w bolesnym miejscu.
Przeprowadzam się.
Wyprowadzam.
Odblokowuję.
Odbudowuję.

Odrodziny.

Sklejam ponownie swoje ciało czarną jesienną ziemią odgrzebywaną spod opadłych liści.
Mój mały pokój gdzie mieści się tylko duże wygodne łóżko, wypełnia to co dobre: matczyna kołysanka, zapach kadzidła, oczy świętego.

Dwa białe konie, których grzywy pachną białowieskim Miejscem Mocy.

Anioł przytulił się do poduszki, przykrył zwinięte w kłębek ciało dużym skrzydłem.
Chrapie.
Nie wiedziałam, że anioły chrapią.


Miałam sen, że byłam u Ani J.
Leżąc na ziemi patrzyłyśmy na księżyc, który prześlizgiwał się po niebie pomiędzy gołymi gałęziami drzew.
Wykrzykiwałyśmy jedna przez drugą:
- Jaki ten księżyc piękny!
- Tak, niesamowity, patrz, patrz, patrz teraz!
- Wow, co z cudo!


Tydzień temu jechałam tramwajem do hotelu Intercontinental poprowadzić jogę.
Wcześniej szybki spacer z psem, wizyta na targu, kawa, zbieganie po schodach do tramwaju.
Wsiadam, zajmuję miejsce przy oknie, wklejam się w szybę.
Już są plany: sesja jogi, obiad, wyjazd do koleżanki na weekend...
I dlaczego w tym ciasno zaplanowanym dniu przydarzył mi się tak zniewalający lęk???
Dlaczego akurat wtedy, a nie w czasie sesji medytacji "kiedy to takie rzeczy powinny się przytrafiać", nie podczas rozmowy z nauczycielem, albo przynajmniej praktykującą przyjaciółką???
Nie, to się musiało stać w "totalnie nieodpowiednim miejscu", w biegu, zupełnie "bez sensu"!
Uczucie graniczące z szaleństwem, jakby cienka błona chroniącą mnie przed rozpadnięciem się, miała ochotę pęknąć.
Chociaż to w sumie nawet nie to.
Racjonalizowanie: "aha, to na pewno lęk przed śmiercią" nic nie dało, bo ciało natychmiast dało znać, że to nie o śmierć chodzi.
Bo to wogóle było spoza sfery słów, świata odbijanego w soczewce oka.
Znów ta cholerna "czerń głębsza od najczarniejszej czerni."
Panika, która się pojawiła miała w sobie coś bardzo uwodzącego, szeptała:
"Chodź Magusiu, chodź, niczego Ci nie obiecuję, ale Ty przecież sama dobrze wiesz, że to Twój Dom, że za nim tęsknisz tak mocno, że serce pęka na sam jego przybłysk. A Ty już masz odwagę, przeszłaś tyle prób. Jesteś silna."
Rzeka łez jak rajski Ganges stawia tamę.
Tradycyjnie.
Uciekam w planowanie, wysiadam z tramwaju, idę ulicą, wsiadam do windy...
Jakie to łatwe, decyzja: jeszcze nie teraz.
"Poczekam do Indii, jeszcze trochę pogram w teatrze, będę robiła rzeczy, które są do zrobienia, ale proszę Cię, Kimkolwiek Jesteś, nie rób mi więcej takich numerów, gdy jadę tramwajem i "mam tyle rzeczy do zrobienia"! Co to wogóle ma znaczyć???
W Indiach (taki mam plan!), dam sobie nieograniczoną rzekę czasu i tam niech się ze mną dzieje co chce. Mało tego-tam MA się stać COŚ, w końcu, coś znaczącego, na co ukradkiem, cichaczem, nieustannie czekam",
hahahahaha, Maga kochana! ♥


Tylko czy "ja" mam tak naprawdę coś do gadania???


Bóg mówi
przeze mnie,
przeze mnie,
przeze mnie...


Jest coś pod powierzchnią skóry co mnie tak mocno wzrusza.
Rozbraja, roztapia skorupy.
Coś co jest Ufnością.
Coś co Wie, że o cokolwiek poproszę, to to się zdarza.
Dar.
Darowizna.
Dawanie.
Serce.

Mam ochotę płakać całą noc, zamienić materac w miękką ciepłą wodę oceanu, być delfinem.

Pełnia Wolności.

Serce niezmordowanie, bije, czerwone jak ogień - Aruna

Arunachala w nocy

piątek, 15 listopada 2013

Kochanie Dziecka w sobie, które niezmordowanie tańczy


Ufność, chęć zabawy.


Zdrada


Jak to jest, że jednak pcham się w te łapska, ponownie i ponownie, czuję, że się źle skończy, a jednak znów idę w paszczę tego, który nie umie mnie szanować, nie widzi, nie słyszy, nie czuje, gdyż zanurzony jest po uszy w swoim cierpieniu... Tej która udaje opiekę, sprzedaje dobre życzenia, a tak naprawdę wogóle ją nie interesuję, za to zazdrości, chce tego co ja. Depcze.
Dlaczego wciąż na nowo, u nich właśnie szukam miłości, akceptacji, potwierdzenia, że moje życie ma prawo Być???
U kogoś kto, bardziej niż pewne, tego mi dać nie może, bo sam wierzy w swą niedoskonałość, cierpi w naprawianiu siebie i świata, w kółko i w kółko...

Tańczę przez łzy. Przez zaciśnięte usta, drżące wargi.
"Nie pozwalam, nie chcę, nie poddam się!
Odwal się, spierdalaj, nie dotykaj!
Płaczę, płaczę, płaczę, wyję...
Nic się nie dało zrobić...
Jakie to straszne, nie, nie, nie, nie wierzę, to niemożliwe...
Jak można się tak zachować?
To naprawdę się stało???
Jak to????"

Będę tańczyć dalej, będę wyć, płakać, oddychać, trząść się...
Tak jak mam na to ochotę. Mam w dupie jak mnie widzą inni, nikogo nie ma, nikt nie patrzy.
"Co to jest, co ja wyprawiam, co to za metoda, do czego prowadzi?"
Nie obchodzi mnie to, będę się tarzać po ziemi, siedzieć na poduszce, puszczać bąki, dotykać swoich piersi i sutek. Smutek. Złość. Radość. Kość.
Przegryzę kością ciasteczko, a potem wsadzę ją sobie w pupę. Bo to jest bardzo przyjemne, a ja lubię przyjemności, potem zauważę swój ciąg myślowy i się z niego zaśmieję w głos.
Włos.
Mieszkam w mieście ciemności. Szarości wślizgującej się pod powieki i powodującej pieczenie, niekończącą się senność.
Czarna kawa o poranku wpływająca w moje ciało jak wąż Kundalini. Powodująca wibracje rozkoszy.
Mija. Miło. Mój ty kochany króliczku, robaczku, kiziumiziu, mechaty ukochany lov er. Rower.
Robert, Artur, Piotr, karaluch, katolik, kibol...
Słowa łańcuchy, racuchy, bełkot...


Otrząsam się z odpływki.
Wracam do tańca.
Wolno mi, wolno, kurwa jak bardzo wolno!!!

Wara ode mnie mamusie, tatusie, dobre ciocie, wujkowie, kochające siostrzyczki!
Nie podchodźcie bo zagryzę, wrrrr!!!!!!
To mój taniec, moje życie, moja ekspresja!
Dam sobie radę sama, a jak zechce mi się z kimś pod rękę potańczyć to sobie sama wybiorę odpowiedniego tancerza, albo on sobie mnie weźmie, bo się mnie wogóle nie będzie bał. Pokaże swoje kły, miękką złotą grzywę, silne ciało, odtańczy zachwycający taniec godowy, powali mnie na łopatki, aż oniemieję z zachwytu i rozwinę się jak dzika róża.

Ufam ciału, Sobie, Bogini Fiziumiziu, bo ona jest najzajebistrza na świecie, hahaha!

Jak ja się kocham bawić, wytarzać się brzuchem po podłodze. Zrobię kilka fikołków, a potem położę się na kanapie w dziwacznej pozycji nie namalowanej przez żadnego malarza, bo jeszcze taki szaleniec się nie narodził. Pozwolę ślinie spływać po kocu.
A potem przebiorę się za grzeczną uczennicę, bo konwenanse mnie bawią i lubię teatr.

Pojawił się spokój.
Ciepły pokój.
Biały kruk.
Kukułka
Łka

A ja nie nadążam za
Sobą


Hahahhahahahaha!



poniedziałek, 4 listopada 2013

Utulanie lęku

Świadoma rozdygotania, przerażenia, mobilizacji każdego kawałeczka ciała do walki o miejsce, byt, przetrwanie.
To nie Ja jestem tą sierotą bez wsparcia, przerażoną małą istotą wskrzeszającą, nie wiadomo skąd, pokłady siły do walki i ucieczki, jak zaszczute zwierzę.
Patrzę na tą nieszczęśliwą istotę, na jej dzielność, na jej bijące serce silnie i szybko, zimne dłonie, rozszerzone oczy z przerażenia i w pełnej czujności.
Jestem z Tobą moje Kochanie. Widzę Twoje drżące z przerażenia serce. Widzę Twoją samotność.
W mojej przestrzeni żyjesz.
Ta przestrzeń w pełni Cię przyjmuje.
Utula.
Nie stanie Ci się nic złego.

Jestem nierozdzielna od Niej.
Jestem jak kolorowy patchwork.
Żyjąca Jedność.

Jak mogę nienawidzieć własnego palca?
Czy oko jest czemuś winne, że odbija taki a nie inny zestaw barw i ruchu?
Czy powinnam karać ucho za to, że konkretny zestaw dźwięków wywołuje we mnie aktywność umysłu rozpoznawalną jako "nieprzyjemna", a więc godna reakcji walki/ucieczki?

Rozluźniam się w lęku przed lękiem przed lękiem przed lękiem...
Przed.
Poza.
Przekraczam.

Robię krok, którego nie ma.

Znów brakuje słów.

Bo niczego co Jest nie da się nimi wyrazić.
Nawet TO zdanie nie ma najmniejszego sensu.
Możemy się tak gimnastykować do końca świata i nic, absolutnie nic z tego nie wynika.
Nie ma odpowiedzi, bo pytania nie ma.

Najzabawniejsza rzecz świata.
Najlepszy dowcip Boga

Kocham Cię malutka Istotko ♡


niedziela, 3 listopada 2013

Opatrywanie rannego Zwierzęcia


Las o zmroku,
słyszę ciche skomlenie...

Skulona kupka nieszczęścia, mokre zakrwawione futro, ciepły nos, smutne, przerażone oczy.

Ostrożnie wyciągam drżące ciało z uścisku wnyków.
Kładę bezbronne stworzenie na miękkich kocach.
Zanoszę do mojej ciepłej jaskini otoczonej starymi drzewami.
Zapalam ognisko.
Nastawiam kociołek z wodą i mieszanką ziół, odmierzam je dokładnie złotą łyżeczką.
Przemywam rany uzdrawiającą miksturą nucąc pieśń Praprababki znad dalekiego ciemnego morza.
Zawiązuję przemyte rany miękkim białam bandażem.
Przykrywam Zwierzę kocami.
Siadam blisko, biorę bęben mojego Prapradziadka z czarnego lasu dalekiej północy.
Uderzam w niego powoli, wydobywają się głębokie aksamitne dźwięki.

Bum

Bum

Bum

Strzelają suche gałęzie w ogniu.

Srebrny księżyc prześlizguje się między drzewami.

Pełnia jesieni.

Łzy płyną ciepłym strumieniem po policzkach.

Cierpiałeś.
Widzę Cię.
Czuję bicie Twojego zalęknionego serca.
Masuję Twoje łapy.
Jestem świadkiem Twojego życia, które teraz tli się słabym płomieniem.

Zwinięte w kłębek Zwierzę.
Będę z Tobą tak długo jak będziesz tego potrzebował.
Mam niekończącą się rzekę czasu.
Moja jaskinia jest Twoim Domem.
Rozluźnij się.
Poddaj.
Podam Ci strawę gdy będziesz gotów.
Teraz śpij.
Jaskinię otulam gęstym dymem uzdrawiającej szałwii.
Siedzę na straży, przy wejściu, w świetle ognia i księżyca.
Jestem duża, owinięta ciepłymi ubraniami.
Mam broń.
Zdrowie.
Siłę.
Długie pachnące włosy spływają mi do ziemi, przeplatają się z trawą, liśćmi, odżywiają się ziemią, ziemia żywi się mną.

Deszcz i łzy łączą się w jeden strumień.
Jestem
Jaskinia, Ja, Zwierzę.

Cud tego świata, pór roku, bezczasowego czasu, nieruchomego ruchu gwiazd na niebie.
Noc podczas której rodzimy, umieramy, kochamy się.

Płaczę z Miłości
Kładę się blisko Zwierzęcia.
Śpimy,
Śnimy,
Wybijamy rytm oddechem i biciem serca.

Bęben życia



piątek, 1 listopada 2013

Rana miasta

Mieszkam w przestrzeni gdzie miasto krwawi.
Tutaj nie ma już siły na mundurki, porządne kamienice, kolorowe sklepy, trendy kawiarnie.
Tu jest gołe mięso cierpienia.
Obnażone.
Bezwstydne.
Wyjące w nocy z bólu.
"Edek wbił sobie nóż prosto w serce, na śmietniku go znaleźli" powiedział koleżka koleżce w tramwaju nr 7.
Wieczorami, w tym samym bezprzedziałowym tramwaju przesiadują żule, wokół których robi się pusto-powietrze zajęte przez smród.

Dwóch pijaków warczy na siebie stykając się głowami, utrzymując w ten sposób równowagę.
Stoją pod potężną bazyliką. Pewnie nie daliby rady wdrapać się po jej licznych schodach, do domu Boga.
Czy oni są mniej święci od zgrzebnie ubranej pani, schodzącej właśnie po schodach, po modlitwie, skropieniu się święconą wodą?
Które z nich pójdzie do nieba?
Które do piekła?
A może czyściec?

Lubię te religijne opowieści.
Lubię anioły, diabły, święte duchy, sklepy z dewocjonaliami. Przyciągają mnie migocącymi światełkami, kolorami prawie jak w Indiach.

Kto z nas cierpiał wystarczająco długo aby zmyć niezliczone grzechy nazbierane w ciągu jednego żywota?
Pokuta, kara, żałowanie...

Jak trudno mi uwierzyć, że żyłam tylko raz.
Coś we mnie pamięta dziwne rzeczy, niesamowite historie, jak z filmu. Ale może po prostu widziałam je gdzieś, przeczytałam, ktoś mi opowiedział?
Nie wiem, nie chce mi się zastanawiać.

Potężne zmęczenie, głowa nie unosi dziś kłębiących się myśli.
Marzy o odpoczynku. Myśl: w Indiach sobie odpocznę, tam będę dużo siedziała, tam zrzucę z siebie ten bagaż. Tutaj muszę przetrwać, mam to i to do zrobienia i jeszcze tamto... Jezuuuu!!!!

Dziś wstrząsnęła mną świadomość jak ogromną górę rzeczy uzbierałam w ciągu swojego życia. To nie tylko pękające w szwach szafy z ubraniami, pudła z pamiętnikami, grafikami, piwnica pełna obrazów, lampek świątecznych, książek, płyt, filmów. Książek o duchowości, książek wielkich pisarzy, podręczników dla nauczycieli plastyki i książek dla joginów.
Poza tym mam kilka podeł z płytami cd pełnych zdjęć, a także albumów, sprzed ery aparatów cyfrowych...
Jest mi smutno gdy to widzę, gdy sobie to uświadamiam.
Po co ja to zbieram? Dla kogo trzymam?
Czy nie jest to formą wołania o miłość, próbą określenia się jakoś, zdefiniowania, żeby zdusić jakoś tą samotność i lęk, że przecież umrę i fakt że coś po mnie zostanie, nie będzie miał żadnego znaczenia.
Nawet teraz nie wiem czy jakieś ma...

Kim ja jestem? Kobietą? Chyba tak, mam piersi, kobiece ciało. Ale ono ciągle się zmienia, i to też mnie przeraża. Co chwila sprawdzam się w lustrze, ok, jest twarz, całkiem niezła. Ona się starzeje, ale na tyle powoli, że jestem w stanie przełknąć ten proces, chociaż i tak czasem boli... A jakby tak czas nagle przyspieszył? Chyba bym się pochlastała z rozpaczy!
No ale tak się nie da. Czas nie przyspiesza, jest jaki jest. Nie da też się cofnąć w czasie ani pójść do przyszłości.
Cholera, czuję się jak w pułapce gdy to piszę....
Czy ja przypadkiem nie powinnam robić teraz "czegoś bardzo ważnego"?
Co jeśli nie zdążę "tego zrobić"???
I co to do cholery ma być?
Czy fakt, że leżę teraz w łóżku i piszę, nie powinien mnie jakoś niepokoić?
Może marnuję czas dany mi przez Boga?
Może powinnam siedzieć na poduszce i medytować???
To na pewno byłoby "właściwe", tym bardziej że dziś nie "zrobiłam medytacji".

Byłam za to potwornie zmęczona. Nadal jestem, boli mnie w tyle głowy, pojawia się smutek. Zawsze tak jest jak zbliżają się Święta, przerwa w życiu. Niewygoda.

Bezplanie.

Coś odpuszcza w głowie, pojawia się miękkość.
Pewnie przedspanie...

Trochę się boję zasnąć, bo ostatniej nocy śniły mi się wielkie grube szczury, które nikogo się nie bały, nawet mojego dużego psa, i które brutalnie zagryzły małego krecika. Po tej masakrycznej scenie, do martwego krecika podbiegł jego kreci przyjaciel i zaczął lamentować jak człowiek, z bólu. Uderzał głową i rękami w podłogę, wył, tak przejmująco płakał...
Obudziłam się przerażona...
Nie chcę snów o szczurach i krecikach!


Dobranoc Magusiu, bardzo Cię kocham