Maga Yoga

Maga Yoga

środa, 25 grudnia 2013

Lęk

No i jest: lęk.
Co jak nie znajdę pokoju?
Co jak znajdę, ale jakiś beznadziejnie obskórny, brudny, ciemny?
Co jak mnie ktoś napadnie jak będę szła ciemną ulicą, wyrwie torbę, okradnie, pobije, zgwałci?
Tysiące przerażających scenariuszy w głowie.
Złość, że wcale nie jest tak łatwo, że znów ktoś coś obiecał i nie dotrzymał słowa.
Pokój, który miał być, zniknął, ot tak. Bo czemu nie?
Jak wogóle można tak kłamać, obiecywać?
Jak tutaj mieć ufność do świata?

No pewnie się da, w sumie ufność jest poza tymi zdarzeniami.
Bo chociaż tyle się dzieje, to i tak nic się nie dzieje w "międzyczasie".
Międzyczas, ciekawe słowo.
Może nazwę tak psa. Pies Międzyczas.
Albo syna: "Proszę państwa, oto Międzyczas Korbel. Przywitaj się ładnie z państwem, Międzyczasie." :)

Herbatka w aśramie. Jak tutaj utrzymać spokój i świadomie spożywać słodko gorący napój, jak od jutra mogę być bezdomna???
Czy może zamiast siedzieć na herbatce nie powinnam biegać jak szalona po uliczkach Tiruvannamalai pytając o pokoje?
Ale jakoś nie mogę. Coś mnie zatrzymuje. Ciężka pupa każe siedzieć w miejscu. Zaryzykuję. Najwyżej wyląduję na ziemi pod aśramem, w tłumie owiniętych w szmaty sadhu. Ojej, tylko, żeby mnie ktoś nie zgwałcił! Nie podejrzewam o to sadhu (chociaż kto wie???), no ale może napotoczyć się jakiś zbój i po ptokach...
Znów lęk się uaktywnia. Oczy szeroko otwarte, gotowość do akcji, cały czas. Siedzę na zimnej posadzce aśramowej, piję herbatę, a moja głowa nawija jak opętana.
Twarde barki, zaciśnięte szczęki.
Pieprzone Indie! Jak ja nienawidzę Hindusów czasami!
Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę! Zabiję, zarżnę, skopię!
Wrrrr!!!!!

Przyjechali już nowi mieszkańcy aśramu. Wypasionym, mega drogim samochodem, który jest większy niż najtłusta krowa ze zdrowej aśramowej trzódki.
Pasażerowie pojazdu to Hindusi z najwyższej kasty, niewątpliwie. Mają prawie zupełnie białą skórę, zdrowe zęby, są ładnie podtyci, ubrani tradycyjnie, ale pani ma nowczesną torebkę z dużą ilością złotych zapięć, a pan Rolexa i koszulę skrzętnie wsuniętą w gacie. Są nieskazitelni jak z bolyłudzkiego filmu.
Najwyraźniej oni mają większe prawo do bycia w aśramie niż ja. Mnie dziś aśramowy prezydent nie przedłużył pobytu...

No dobra, ten blog miał być chyba jakiś duchowy i uwznioślony, o miłości siebie, bliźniego, każdego kwiatuszka a nawet kupy, a tu takie smędo marudy...
No ale taką ta moja duchowość ma dziś mordę.
I już! :p


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz