Maga Yoga

Maga Yoga

sobota, 4 maja 2013

Praktyka

Słowa które przez zbyt częste powtarzanie straciły sens (jeśli wogóle jakiekolwiek słowo ma Sens;), to miłość, duchowość, medytacja, joga.... I pewnie wiele więcej.
Chciałabym jednak skupić się właśnie na tych.

Uczę jogi.
Już samo to zdanie wydaje mi się zabawne.
Bo czego ja uczę?
Jogi???
A co to niby jest?
Rozciąganie i wzmacnianie ciała, lepszy kontakt ze sobą, odkrywanie swojej prawdziwej natury, recytowanie mantr, oczyszczanie czakr...? Pewnie wszystko to po trochu, a równocześnie po co nam te definicje? Po co nam opisy? Po co to całe etykietowanie?
Nauczyciel jogi certyfikowany przez tego i tego....
Trener uważności po takim i takim szkoleniu...
Wyjazd z jogą, odosobnienie, runda medytacji, odpowiedni strój...

A czy jedzenie jabłka czymś się różni od stania na głowie i czy jedno jest lepsze od drugiego?

Czy aby nie potrzebujemy tych certyfikatów, mistrzów, wyjazdów, szkoleń, bo panicznie się boimy, że ktoś nas oszuka, wciśnie jakiś kit, rozwali nasze ego, relacje, życie, które może nie jest doskonałe, ale jednak wygodne i przewidywalne, jakoś tam znane...?

Praktyka (jedzenie jabłka, sikanie, Tadasana...) wymaga odwagi.
Ta odwaga nie bierze się z niczego.
Czasem, a może zawsze, musimy dotknąć dna, miejsca w którym nie ma już wyjścia, nie ma możliwości ukrycia się w strefie komfortu, które może troszeczkę śmierdzieć, ale jednak jest mięciutkie, jest ktoś kto poklepie po plecach, pogłaszcze po głowie, ukoi.... Na chwilę, oczywiście. Bo nieuchronnie znów nie dostaniemy tego czego chcemy i zaczniemy się szamotać, szukać winnego, opluwać ten "niedoskonały świat", szukać chwilowego ukojenia. I tak w kółko...

Czego potrzebujemy doświadczyć, żeby zdecydowanie wejść na drogę, która wyrwie nas z tego zaklętego kręgu cierpienia i chwilowych przyjemności?
Co potrzebuje się zadziać, żeby przestać szukać, mądrzyć się, analizować?

Depresja, dół, załamanie, to doskonałe miejsce. To chwila prawdy o nas. To moment, kiedy nasza skóra staje się cieniutka, serce bije głośno i mocno, wyłaniają się twarze lęku, bólu, rozpaczy, samotności, beznadziei...
Czy są rzeczywiste, trwałe, czy w czymś nam zagrażają? Co się stanie kiedy pozwolimy sobie na pełen rozpad, na puszczenie kontroli, na szaleństwo?


Uczę jogi.
Uczę medytacji.
Uczę się.

Na moich zajęciach robimy minimum.
To minimum to akceptacja, współczucie, miłość.
W tym minimum pojawia się maksimum.
Samo z siebie.
Nie ma robienia.

Kocham ludzi.
To największy dar patrzeć jak zaciśnięte szczęki rozluźniają się, jak pojawia się uśmiech, jak topnieje napięcie.

"Zrób krzywą Trikonasanę!"
I co się dzieje?
Powstaje piękna, prawdziwa, roześmiana Trikonasana.
Daleko od tego co widziałam na wielu zajęciach jogi, na egzaminach.
Nikt się nikogo nie boi.
Nie ma nauczyciela, nie ma studenta.

Czasem jestem zmęczona, pieką mnie oczy, nic mi się nie chce.
Wprowadzam to na moje zajęcia.
Myślę sobie: ale będzie porażka, co sobie o mnie pomyślą?
Wychodzi prawdziwa sesja jogi.
Nie wiem co sobie myślą inni.
Na pewno niektórzy myślą, że to była słaba sesja, albo pani Maga coś dziś miała kiepski dzień i wogóle jest do niczego.

I to jest ok.

Obserwuję jak ludzie przychodzący do Baby się zmieniają, jak są coraz bardziej naturalni, szczerzy, leccy.
Jak przestają się bać.
Jak odkrywają radość.


Gdzie mnie ta droga zaprowadzi?
Gdzie będę za kilka miesięcy?
Co będzie z Babą?

Nie wiem.
Ufam niewiedzeniu i sercu, które mnie kocha.