Maga Yoga

Maga Yoga

sobota, 25 sierpnia 2018

Nieuniknione Spotkanie ☯︎

Spotkanie z nim było nieuniknione i w czasie doprecyzowane co do milisekundy, bo wszelkie zdarzenia są nieuchronne. 
Bawię się w planowanie, wymyślanie swojego życia. Wydaje mi się, że coś wiem. Tak bardzo mi się wydaje, że aż tworzę napięcia w ciele, które potem czułe, doświadczone dłonie masażystów, rozbrajają.
Dziękuję.

Chciałoby się uwierzyć, że jest jakiś klucz, jakaś reguła. Że jak będę robiła to, to wydarzy się tamto.
Tak i nie.
A więc nie wiadomo.
Odpowiedzi brak.

Jak to jest, że zdarzają się ludzie na tym świecie, przy których czuję, że jest mi dobrze, tak bardzo, bardzo dobrze. Którzy są ciekawi, fascynujący, żywi, którym błyszczą oczy, którzy wiedzą to co ja, którzy znają język miłości. Jakoś tak wyszło, że znają, i już ... Z którymi chcę być. I od razu jest świadomość, że nie ma trwałości, a więc i to może się zmienić. Ostrożna się robię, uważna, nastawiam uszu, jak sarna, wyczuwam bardziej, skóra wrażliwa na dotyk, świadomość ruchu, coś samo przybiera kształt, tańczy, pachnie, odpowiednio. Wysublimowana precyzja, ostra jak brzytwa. Mrugnięcie powieką, gest ręki. Alchemia.
Patrzenie w oczy bez słów, bo dusze znają się wcześniej, zanim wynaleziono słowo. Głowa nie łapie, ciało już wie. I spisek sam się tworzy, szybciej od światła powstają niezliczone siatki ścieżek. Dobry dziadziuś Bóg zaciera ręce. "acha, no to się znaleźli, dobrze, ogień już zapłonął, rozkręca się, pięknieje. Dar dla tej ziemi. Kolejny. Cudnie."

Wszystko jest w porządku. Wszystko będzie dobrze. Tak bardzo, że pozostaje robić to co jest do zrobienia. Ani krztyny mniej, ani więcej. 
Jast akurat.
JUŻ jest.
I już



niedziela, 8 kwietnia 2018

ZDRADA ✟

To nie będzie wesoły post.
To będzie wyznanie cierpienia.
Cierpienia, na które nie pozwalano mi w domu, a ja posłusznie je tłumiłam, myśląc, że może faktycznie tak będzie lepiej ...
Nie jest.
Udawanie nie jest fajne.
Granie tego kim się nie jest, nie jest fajne.

Zostałam zostawiona przez matkę.
Nie wiem kiedy, może było to gdy byłam w jej brzuchu. Może już wcześniej, jak mama była zostawiana sama przez mojego ojca, jak wcześniej była zostawiona i zaniedbana emocjonalnie przez własnych rodziców, jak musiała znosić ciężkie warunki, zimno domu bez ogrzewania, jak była bez pomocy gdy była w ciąży, zdradzana i nieszanowana przez jej męża już wtedy, i lata przed ciążą ... Jak nie umiała poprosić o pomoc, jak pilnowała tych strasznych tajemnic, jak w tym trwała, nie znając nic lepszego, myśląc może, że na nic lepszego nie zasługuje "bo inni przecież mają gorzej", jak zaciskała zęby bardziej i bardziej, jak odkładając swoje potrzeby na bok, latami, jak pozwalając sobie na bycie traktowaną jak śmieć, obudowywała serce tak, że już nic nie zostawało, że już nic nie czuła, że została martwa twarz z zaciśniętymi szczękami, zmrożona ...

Gdy przyszłam na świat, byłam malutkim kawałkiem ciałka, błagającym o uwagę. Szybko nauczyłam się, że krzyki nic nie dają, że trzeba się poddać, i wierzyć, że może kiedyś ktoś przyjdzie, nakarmi, przytuli.
Byłam gotowa na śmierć w każdej chwili. Zaczynało być mi wszystko jedno, bo większość czasu nikt nie przychodził ...
Nie ma nadziei, nic nie ma sensu, to głębiej niż depresja, najgłębsza dziura beznadzei i pustka. Totalnie pozostawiona i nadużyta, nie widziana od samego początku ...

Potem już nie wiedziałam kim jestem. Gdzie się zaczynam, a gdzie kończę. Byłam już wytresowana, że żeby cokolwiek otrzymać, ochłapy miłości/uwagi, muszę na to zasłużyć. Więc byłam idealnie grzeczna, cicha, niewidoczna. Pomagała wszystkim, wysłuchiwałam wszystkich, własne potrzeby i problemy, wyśmiewałam i bagatelizowałam. Już nawet nie byłam ich świadoma. Ja? Mnie nie ma ...
Bo zostałam nauczona od początku, że to czego ja potrzebuję nie jest istotne, że ja nie jestem istotna, wręcz mnie nie ma, za to wszyscy inni, są, i że trzeba być dla innych, trzeba być "dobrą" ...

Tyle lat, tyle lat ...


Budzenie się do tej świadomości towarzyszy niewyobrażalny ból i wściekłość. To już nie jest gniew, to mordercza nienawiść.
Mam wrażenie, że wiem skąd biorą się seryjni mordercy ... Rozumiem ich i ... współczuję ...

"Duchowość" i medytacja była idealną powtórką "nieistnienia", zamrożenia, bycia w "stendby"-u. Tylko tak dało się przetrwać. Tyle, że po latach siedzenia na poduszce w tym nieżyciu, zobaczyłam, że nic się nie zmienia, a powrót to rzeczywistości, z takich długich okresów medytowania, był coraz boleśniejszy, coraz dotkliwszy, nie do wytrzymania ...
I to był efekt medytacji - dokładnie taki jaki miał być - zaproszenie do prawdy, do tego skrytego bólu, który w końcu mogę unieść ...

Ile trwa odklejanie się od tego uzależnienia od toksycnych przekonań, wdrażanych mi tyle lat?
Dziecko kocha matkę bezwarunkowo, a więc zakochuje się we wszystkich słowach, które do niego mówiła, także tych zabijających duszę i serce, nadużywających, nie szanujących ani nie widzących jego potrzeb, granic ... morderczych ...



Jesteś widziana, kochana szanowana.
Będę przy tobie ZAWSZE,
nigdy Cię nie zostawię,
wysłucham Twojego 
Bólu
Nienawiści
Bezdennej Rozpaczy ...

Jesteś taka piękna,
Kocham każdą 
Twoją
Emocję,
Łzę,
Krzyk i

Cichą
Rozpacz ...

JESTEŚ I MASZ PRAWO BYĆ NA TYM ŚWIECIE


WAKE UP Maga!
You are safe with me.
I love you ♡




czwartek, 8 marca 2018

Broken 💔

Podobno mówi się, że łamiemy kości po to, żeby mogło przez nie wejść światło i wypełnić powstałą szparę białym lśniącym promieniem.

Nie wiem czy tak się stało gdy pod koniec stycznia przewróciłam się na stromej ścieżce w górach na wyspie Gomera i złamałam kostkę.
Chciałabym napisać, że tak, że tak jak to jest w japońskich przypowieściach zen, stało się oświecenie i wybuchłam ekstatycznym śmiechem. Zrozumiałam porządek tego świata i stałam się miłością, zaufałam światu absolutnie. 
No ale, cała ta historia przed, w trakcie i po, znacznie bardziej różnorodna była, prozaiczna i przyziemna, chwilami głęboko poruszająca, pełna emocji, bólu, wzruszeń, błogości i płaczu, a innym razem nudy, marazmu, bezsilności, frustracji i złości …

Moje życie do tej pory było w dużym stopniu przewidywalne i kontrolowalne. 
Po złamaniu, skrzętnie zaplanowane aktywności na kilka najbliższych miesięcy, jak klocki domino, zaczęły się przewracać i stawać niemożliwymi do wykonania. Rozczarowanie i niezgoda na taki stan rzeczy, były ogromne. To miał być czas kiedy w końcu żyję swoim życiem, cieszę się wolnością, podróżami, zmieniam miejsca, wybieram te co lubię, odchodzę z miejsc gdzie mi źle.
Teraz ten wybór został mi w dużej mierze zabrany. 
Nagle pojawiło się dużo czasu, bardzo dużo czasu na bycie i przyglądanie się, na poznanie siebie jeszcze bardziej, chociaż to niby ja byłam do tej pory tą, która pomaga innym poznawać siebie. To miały być długo wyczekiwane wakacje, a napracowałam się bardziej, niż na moich treningach majfujnesa … Życie dało mi prztyczka w nos :)

Czego się nauczyłam? 

Po pierwsze: zostawianie siebie i swoich potrzeb “dla dobra innych”, nie jest wyrazem cnoty i nie dostanie się za to żadnej nagrody, ani nie zbliży do nikogo, raczej oddali ... Kiedy jestem zła, to najpewniej moją potrzebę zostawiłam już daleko w lesie i działam w zacisku i sztywności. Jaki może być efekt takiego zacisku? Ano, że pójdę np w autoagresję (coby broń panie boże nie skrzywdzić kogoś innego!) i np złamię sobie nóżkę … Wniosek: jakkolwiek to będzie niewygodne dla drugiej osoby, z litości do siebie i innych, mówmy na bierząco o tym jak się czujemy i czego potrzebujemy, coby np. lekarze mniej pracy mieli ;) 
I nie, nie skrzywdzimy tak drugiej osoby (o ile ona sama sobie tego nie zrobi), a na pewno skrócimy łańcuch cierpienia.
U mnie jeszcze dochodzi sytuacja, kiedy nie wiem nawet co jest moją potrzebą, ale to chyba na jakieś inne rozkminy, jestem w trakcie badania tego tematu, i, że tak powiem po super duchowemu, “w procesie” :D

Po drugie: doceniajmy to co mamy. Złamanie nogi pokazało mi, jak cenne jest zdrowe ciało. Jak dane nam tylko na jakiś czas, jak w każdej chwili może się popsuć, i nie ma szans, żebyśmy mogli przewidzieć kiedy. To prawda, nie mogłam sprawnie chodzić, a dużą część mojej rekonwalescencji odczuwałam silny ból, bo kość nie zrastała się dobrze, i po miesiącu w gipsie, czekała mnie operacja i ponowne jej łamanie. A jednak, równocześnie byłam w stanie odczuwać przyjemność z leżenia i nic nie robienia, moja skóra czuła promienie słońca na niej, i o mój boże, jakże to było cudownie miłe! 
Kolejną trudną i mocną lekcją było bycie zależną. Kiedy nie możesz sam sobie zrobić jedzenia, kiedy musisz poprosić o zrobienie zakupów, o przyniesienie szklanki wody … Boże, jakże było to upokarzające i trudne dla mnie! Ta rozdzierająca bezsilność, ten brak innych możliwości, zdanie się na ludzi, którzy akurat byli w pobliżu. Skąd to znam? Czemu było aż tak traumatyczne? Odpowiedź jest szybka i oczywista: bycie niemowlęciem, bycia skazaną na innych ludzi, na odczytywanie potrzeb i emocji przez nich. Wtedy było to totalne. Wtedy naprawdę nie było innych możliwości, wtedy nie mogłam zadzwonić do przyjaciółki ze Stanów, ani napisać na mesendżerze do kogoś prawdziwie mi bliskiego, kogoś kto może mi dać wsparcie. 
Nie mówiąc o tym ile mi czasu w życiu zajęło odkrycie i zrozumienie czym jest wsparcie i obecność! Mój boże …
Wtedy, gdy byłam malutka, byli tylko mama i tata, i szybko musiałam się nauczyć sztuczek, aby otrzymać od nich to co chciałam. Bo nie było, i nie mogło być, nikogo innego. A wtedy właśnie kształtuje się osobowość …
Teraz jestem dorosłą kobietą, i nadal używam tych sztuczek. Jakże niesamowicie, i wcale nie przyjemnie ;), było to zobaczyć ponownie …
To zostawianie siebie, to żebranie o uwagę, to “bycie grzeczną i miłą”, granie kogoś kim nie jestem, skrywanie prawdziwych emocji i twarzy. To tkwienie w nieprzyjaznych miejscach, zamykanie się i znoszenie bólu i niewygody, naprawdę długo, gdzie nie, wcale nie musiałam tkwić, nawet mimo nogi w gipsie …
Ufff …

To był czas na rajskiej wyspie Gomera, tyle o wyczekanych wakacjach, hihi …

A co było po powrocie do Warszawy?

Odkrycie, że mam bliskich mi ludzi, że mam siostrę, mimo, że nie rodzoną, to kochaną i kochającą, tak mocno, tak ciepło, tak prawdziwie … To, że jej dom przyjął mnie i ukochał, chociaż coś we mnie wrzeszczało, że “jakim cudem, nie jesteś tego warta, jesteś szatańskim nasieniem, nikt cię nigdy nie będzie kochał!” Skąd te słowa? Nie wiem. Czarne są i bolesne tak, że mogą zabić. 
Znam, zostawiam, nie moje …

Co roztapiało moje zbolałe spękane serce, słabe ciało, chudą drżącą, leczącą się nóżkę? Co powodowało, że łzy leciały ciurkiem, strumieniem wartkim i ciepłym, niekontrolowanym?

Ciepły uścisk Maji.
Takie proste, i takie rozwalające na łopatki słowa: “kocham cię”.
słowa Marty: “nie męczysz mnie” i godzinne słuchanie jak wyję, smarkam, jak pochłania mnie czarna rozpacz i beznadzieja. I jak jest ze mną Świadek. Jak to jest wysłuchane i wybrzmiałe, do końca.
Potem już tylko sen, długi sen.
Obecność Vedanty, nieustanna, stojąca za mną jak nieporuszona grecka kolumna.
“jesteś dla mnie ważna, jesteś dla mnie ważna, jesteś dla mnie ważna …”
Rubaszne dowcipy Roba gdy czekałam na operację, tak, że przez łzy zanosiłam się śmiechem. 
Oczy małej Igi, oczy dziecka. Prawdziwe, szczere, czyste, kochające i jej obecność w moim pokoju, mądra, tak wzruszająca, ciekawość świata …

Lekarz, który mnie przyjął w Warszawie. Jego pewność, uwaga, opieka. Ile miłości, ile wiedzy i mądrości! Patrzyłam na niego jak na boga, boga, który ratuje moje zdrowie, zdrowie tylu ludzi, codziennie! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! I wszyscy w szpitalu, zabawny anestezjolog, pielęgniarki, które całą noc czuwały i były na każde zawołanie, pomagały uśmierzyć ból, zakładały cewnik, zmieniały pieluchy, myły … Taka służba, taka wielka służba. Nie wiedziałam, nie wiedziałam, że na świecie dzieje się tyle dobra, każdej milisekundy … Moje współlokatorki ze szpitalnego pokoju, staruszka po operacji biodra, która ledwie idąc, podała mi butelkę wody … Taka dobroć, płaczę gdy o niej myślę …

No i powrót do mojego mieszkania.
Boże ty mój! Ile ja mam pięknych rzeczy! Jak moje mieszkanie cudownie pachnie! Młynek do kawy, przyprawy z Indii, olejki … Każdy kubek, powoduje wzruszenie i zachwyt. Tak pięknie, tak bardzo pięknie … Duże wygodne łóżko, nowa pralka, sprawny internet, kanapa w kwiaty, świeczki, bujnie rosnące rośliny … Tyle bogactwa! I sąsiadka, która cały czas gdy mnie nie było, podlewała rośliny, a gdy przyjechałam, zrobiła zakupy, wysłała listy … Tyle wdzięczności …

I co teraz?

Dalej mam nogę w gipsie.
Teraz już nowym, polskim.
Są momenty, że już nie mogę się doczekać, kiedy zacznę chodzić, i są chwile, kiedy mnie to przeraża. Kiedy chciałabym jeszcze trochę dłużej zostać takim bezwolnym bobasem. Bo jeszcze mi mało, jeszcze mało tego karmienia …
To takie “bitter sweet”, przyjemność z silną niewygodą …
Jakże trudno jest przyjmować.
Jakże trudno się poddać.
Zaufać.

Miękko obejmuję tą drżącą nieufność, ten lęk małej chudej dziewczynki. 
Patrzę w Jej duże szkliste oczy.
Jakie są piękne!

Kocham Cię

Malutka.



niedziela, 18 lutego 2018

LIVING DAYLIGHT 🌈


Złamanie, roztop, otrząśnięcie
z twardych
iluzji.

Jestem delikatnością,
drżącą energią
czuję

w s z y s t k o


Wyczuwam 
bezbłędnie,
a gdy forsować na siłę fałsz chcę,
upadam
aby zrobić miejsce na

s e r c e


To nieprawda, że jestem niezniszczalna,
że zniosę wszystko, jak wystarczająco mocno zacisnę szczęki,
jak ubiorę nieprzemakalny płaszcz,
stanę w opozycji, kontrze,
kły wyostrzę.

nie po maga
bo
Maga
Dobroci 

p o t r z e b u j e


Ciepłych ramion Matki,
widzących oczu
słyszących uszu
czułego dotyku
kochających słów.

i wiem dobrze, kiedy
strawa niestrawna jest.
Już udawać nie będę,
że przełknę, bo 
nie zjem

i już,

cóż …


Rekonwalescencja,
Cisza, spokój, ciepło,
muskanie wiatru o skórę,
śpiew ptaków,
melodia oceanu.

Uczę się chodzić,
mówić, prosić, 

d z i ę k o w a ć

za wszystko czego jest dokładnie
tyle ile potrzeba
do 
Nieba
bram
by 

o d p o c z ą ć