Maga Yoga

Maga Yoga

sobota, 29 marca 2014

Dubaj

7 godzin w Dubaju.
Nie działa internet.
Ale za to znalazłam w miarę miękkie leżanki, skrzętnie pilnowałam, żeby mi nikt mojej, zdobytej z trudem, nie zajął.
I tak przespałam na niej kilka godzin.

W samolocie do Dubaju obejrzałam najnowszego Hobbita.
Był tak długi, że skończyłam na smoczycy tarzającej się w złocie i wtedy musiałam już wysiadać, więc mimo, że spodziewam się że smoczycę zabiją (bo do cna zła była), to tego już nie zobaczyłam, bo trzeba było opuścić samolot.
Prosto z góry złota na ekranie wysiadłam w górę złota dubajskiego lotniska.
Szum pieniędzy, diamentow, zegarków,
Natychmiast dostaję alergii, to chyba przez niezauważalną mgiełkę przeplatających się zapachów perfum wydobywających się z olbrzymich perfumerii.

To ciekawe, tym razem nie czuję jakiegoś nagłego przeskoku z jednego świata w drugi.
Wydaje mi się to takie naturalne - upał, brud, pył i totalny bałagan Indii i sterylne, bogate, olbrzymie lotnisko w Dubaju.
No problem!

Jak będzie w Polsce?
Nie wiem, czuję, że wyglądam trochę jak wariat z innej planety.
Mam każdą część garderoby w innym kolorze, dwie jaskrawo kolorowe torby, totalny w nich bałagan, bo mimo szlachetnych planów, znów pakowałam się wrzucając do toreb i plecaków wszystko jak leci, zwijając w kłębki i gałganki.

W poczekalni na samolot do Warszawy prawie same polskie melancholijne twarze.
Fajnie jest wyjechać na dłużej, bo doceniam ich urok, taką swojskość, bliskość.
P o l s k a
Samo to słowo, kształt liter, jego długość, od razu kojarzy się z czymś tak bardzo "moim", znanym na wskroś, że automatycznie twarz się uśmiecha.
No i nie mogę temu zaprzeczyć, mimo że bym czasem chciała, że nie umiem tak po prostu nic nie czuć do tego kraju...

Witaj Polsko.

czwartek, 27 marca 2014

PrzeCzucie

Pojawiło się światło
Zgody
Na to, że coś odchodzi
Bo tak szybko pojawia się
Nowe
Że zaraz i
Wdzięczność
Wyrasta na swojej grubej soczystej łodydze.

Jadę na rowerze i ponownie mijam te same
Chaty
Psy
Ludzi
Łodzie
Kościoły
Świątynie

Są pewnie kimś zupełni innym niż
Wczoraj
A jednak rozpoznajemy się
I gramy w teatrze
"Witaj ponownie,
Już nie jesteś taka ciekawa
Ale też jesteś już bardziej
Swojska"
Więc czuję się bezpiecznie
Dom

Czym jest dom?
Czy ja wracam do domu?
Jest coś przyjemnego w myśli
Że niedługo położę się w swoim łóżku
Wykąpię w swojej wannie
Usiądę na swoim balkonie
Spotkam ludzi
Których znam od lat
I z którymi łatwo się
Mówi
Jest

Ale czy to jest
Dom?

Jest we mnie jakaś tęsknota za
Domem
Ale nie wiem czym on miałby być
Bo gdy wyobrażę sobie
Cokolwiek
To to zawsze nie wypałnia tej tęsknoty
Całkowicie

Zawsze coś zostaje
A tak to się nie liczy...

Jest przeczucie czym
Dom
Jest

I to prze czucie
Nie łączy się z żadną
Tęsknotą

Tam
Jest
Tylko
Spokój
I
Cisza

I może jeszcze delikatny wiatr
(ale tego w sumie to nie jestem pewna)


wtorek, 25 marca 2014

Rozmowa

Jesteśmy tak bardzo wrażliwi
Tak delikatni
Tak czuli na
Słowo
Dotyk
Dźwięk

Dialog to jak stąpanie po cieniutkim lodzie
Pełna uważność jest niezbędna po to
Żeby nie złamać tej kruchej tafli
Aby nie utonąć
W niezrozumieniu
Iluzjach
Wyobraźni
Wspomnieniach
Bólu

Potrzeba
Zaufania
Poddania
Brania
Dawania

Poezja dialogu
Pierwsza lekcja
Tanga
Nic nie umiem
Niczego nie wiem
Potykam się
Mylę.
Oczy drugiej osoby
Są zawsze
Nowe
A więc
Nie znane.

Jaki masz smak?
Gdzie cię boli?
W którym miejscu potrzebujesz
Dotyku
Dystansu
Bycia razem
Oddzielnie
Chwili na zastanowienie się?

Spokojnie, czas się nie kończy ani nie zaczyna
Niczego nie musisz
N a p r a w d ę

Sprawdzam
W każdej chwili gotowa do
Wycofania się
Zmiany taktyki
Krok do przodu
Do tyłu
Do przodu...
Zatrzymanie
Ruch
Oddech

Miłość

Płacz
Śmiech
Cisza

Jeszcze żyję
Najcenniejsza sekunda świata dzieje się właśnie w tej chwili.






poniedziałek, 24 marca 2014

Troska

Liżę swoje słone ramię
Nadgryzam delikatnie nadgarstek
Sprawdzam czy
Żyję
Czuję
Jestem

Smakuję
Siebie

Ciepłe ciasteczko
Zakamarki ciała
Skóra pod mikroskopem

Chodzę do Szkoły Perfekcyjnego Wzroku
Codziennie masuję dłonie, stopy
i oczy
oczy wiście.
Wygrzewam je na słońcu
Poddaję ciemności zakrywając je rozgrzanymi dłońmi
Czytam maleńki druczek przy nikłym świetle
Świecy
Biegam oczami za piłeczką pinpongową
Ogrzewam je w ziołowej saunie parowej
I wychładzam pod zimnymi mokrymi płatkami ligniny
Na koniec...

Takie robienie dobrze
Kochanym, pięknym, zmęczonym
Oczom.

Jestem otoczona Hinduskami
Które mnie szarpią
Przesuwają z kąta w kąt
Każda mi coś radzi, tłumaczy
Każda mówi coś innego
Przecząc sobie nawzajem
Niezły cyrk!

Lubię to miejsce,
Czuję się w nim zaopiekowana
Zobaczona
Ktoś się o mnie troszczy.

Nie miałam w życiu wiele opieki
Większość czasu musiałam sobie jakoś sama radzić
Żeby przetrwać.
Jak zwierzątko w dzikim niebezpiecznym lesie.
Pomagał mi spryt.
To co było mi potrzebne musiałam zdobyć cichaczem
Po kryjomu
Chować się ze swoim skarbem
Korzystać z przyjemności w ukryciu
Uczyć się życia od drzew, rzek, łąk, zwierząt
Czasem innych ludzi.
Bo dom nie był mi przychylny.
Ktoś mi kiedyś tam powiedział:
Miej poczucie winy
za to że masz.
Dam ci dużo
Rzeczy
A potem wleję w ciebie tak potężny wstyd za to, że ty masz a inni nie
Że tego nie udźwigniesz do końca życia.
Bo życie to ciepienie.

Schemat działania "na cichacza", w ukryciu przed "niewspierającym wzrokiem", tak głęboko wrył się w pamięć komórkową
Że teraz, mimo świadomości tego co robię,
Łapię się na tym
Jeszcze
Trochę
Za
Późno.

I to jest OK

Grunt że jest grunt - świadomość
Uzdrawianie dzieje się w swoim tempie
Tempie przyrody
A ja sie spieszę
Ciągle spieszę
Żeby mieć z głowy
Być przed
Zaliczyć
Zadanie
Odpocząć
Położyć się
Dostać
Nagrodę
I już w niej
P o z o s t a ć

Tyle, że jak tak pozostaję, w wygodnym bezpiecznym łóżeczku, okazuje się że się nudzę.
Lubię ruch, działanie.
Jak zrobić, żeby nie był on ani martwym letargiem, ani wykańczającą pogonią?

Poszukiwanie:

Złotego Środka

Równowagi

Dobrego Domu


Dziś w Szkole Perfekcyjnego Wzroku
Odkryłam, że widzę więcej
Cóż za radość!
Po kilku dniach ćwiczeń
Litery na tablicach zaczęły mieć ostre kontury
Czytam jedną linijkę więcej
A więc działa!
No kto by pomyślał!
Można jednak czegoś się nauczyć
Coś wypracować
Osiągnąć
Zobaczyć
Świat
Nowymi
Oczami

:)







W imię...

Nie chcę być już Alicją w Krainie Czarów
Ani magiczną Magą

Może czas zmienić imię?

Ktoś kiedyś zaprojektował mi życie
A ja, posłuszna jak białe puchate cielątko
Realizuję ten projekt
Dzień za dniem
Chwila za chwilą.

W przestrzeni
Teraz
Ten projekt nie ma szans
Ale w tej niszy nie mam też imienia
Ani ktosia
Ani kurwa
Nic nie ma!!!

Czy jest możliwe, żeby istniały dwa równoległe światy
Albo może jeszcze więcej niż dwa?
Pewnie nie
To absurdalne tak myśleć
Ale w takim razie CO istnieje?
Tak bym chciała, żeby w końcu przyszły do mnie jasne odpowiedzi
Jak kaskada źródlanej wody obmywająca rozkosznie z góry na dół
Cia ło.

Albo może lepiej nic nie chcieć?
Jakim wytrychem uzyskać w końcu to całe
Wyzwolenie?
Przechytrzyć Pana Boga
Zagrać mu na nosie
Odtańczyć taniec dzikusa
Tak szybko i tak nieprzewidywalnie
Że biednemu Panu Bogu zakręci się w głowie
Straci równowagę
Zaplącze się w swoje długie święte szaty
Pacnie na ziemie grubym brzuchem
A ja wtedy szybciutko pobiegnę
I skradnę jego
Skarb!

Ha, taki plan, taki mam super sprytny plan, hahaha!
Ale ja jestem mądra, inteligentna, piękna, szybka i zgrabna!
Jak hinduska bogini, mam swój pojazd, swoje zwierzę (białego konia)
Zastęp służących, kilku kochanków, każdy zaspokajający inne potrzeby, tak żeby nigdy nie było niedosyty, braku spełnienia, niewygodnej pustki.

Poproszę o mega wypasiony masaż, z olejkami, ziołami, świecami i muzyką.
Poproszę o najpiękniejsze stroje z lnu i jedwabiu.
Boską muzykę graną na żywo przez najwrażliwszych muzyków świata.
Dom ze światłem, dużą kuchnią, sypialnią z łóżem z baldachimem.
Dużo wody, las, łąki, słońce i księżyc.
I jeszcze kilku przyjaciół i żeby nikt mnie nie denerwował, najlepiej...

Eeee, jakoś mi ta wizja tak się ładnie rozkręca, po czym pada, jakby jakaś fałszywie zagrana nuta wszystko w proch rozwalała...
Gdzie jest spokój?
Gdzie jest spokój?
Gdzie jest spokój?

Duchowe mądrości są fajne, ale tak na chwileczkę, po czym znów nie ma odpowiedzi, znów coś doskwiera, i tak w kółko i w kółko!!!!
Aaaaaaaaa!!!!!!
Jak zaraz w coś kopnę, albo czołem walnę o ścianę, to chyba mi się czaszka rozwali, brzydko będę wyglądać i do szpitala trzeba będzie, i znów będzie źle (bo szpital hinduski to już musi być Sodoma z Gomorą, do tego wczoraj mi się ubezpieczenie skończyło, bo wracać miałam wczoraj, ale się przestraszyłam powrotu do Polski, więc jeszcze 5 dni dłużej, tutaj, bez ubezpieczenia, trzymanki, nadziei, aaaa...)

Dół, złość, dół, złość, dół, złość, dół... Na zmianę i bez końca!!!

W kafejce, w której siedzę grają Nirvanę, how convinient, strzelić sobie w łeb, w rajskiej pondicherrowkiej kafejce dla bogatych westenersów, niech krew się poleje po białych stylowych mebelkach, w 33 stopniowym upale...
Krzyk przerażenia.
What a mess!
A za bramą żebrak śpi pod drzewem w zasikanych spodniach.
Jak ci nie wstyd bogata łestenerko, tyle dostałaś od życia i go nie szanujesz, wstydź się głupia dziewucho!

Pozwolić, żeby było już tak zupełnie źle, zanurzyć się w tym czarnym bagnie, to może wypłynę z niego jakoś drugą stroną i się
Mag i cznie
Stanę
Skarbem
Boga

Hę? Nie
No co, plan całkiem, całkiem...

Jezu, co jak mi się te plany i sprytne sztuczki wykończą?
Co jak już się wykończę na maksa, i co wtedy?
Ale zaraz, zaraz, czy to przypadkiem nie kolejny plan, kolejna teoria nie wychyla swojej zgniłej mordy?
Boże, Boże, czy można zwariować od własnych myśli?
Od samego przebywania ze sobą?

Kończą mi się właśnie ponad 3-miesięczne wakacje.
Ciało trochę wypoczęło, nie przeczę.
Nasyciłam się słońcem i dobrym jedzeniem.
Nie miałam trosk zbyt wiele.
Ale...
Szalony Kapelusznik we mnie rozgościł się na dobre.
Napierdala ze swoimi filiżaneczkami z herbatą
Strzyże uszami, wali łapą o stół, ciagle zmienia miejsce przy stole
I awanturuje się, że coś wie, wie najlepiej, a ty nie wiesz głupia Alicjo
Mała dziewczynko w wypłowiałej sukience
Bosonoga wariatko
Joginko
Boginko
Kretynko!

OK, wyżyłam się trochę tym pisaniem,
Napięcie opadło,
Wio na rower,

Czas na prysznic!





sobota, 22 marca 2014

Samokochanie

Przytulam się do własnego ciała
Głaszczę brzuch,
Słucham jego opowieści
Nazbieranych z całego dnia.
Nie umyka mi najmniejszy nawet
Niuans
Miękkość
Twardość
Wypukłość
Ciepło
Zimno
Kość
Skóra
Mięsień
Krew

Tkanka po tkance
Odpuszcza

WSZYSTKO JEST OK

To co teraz czuję nie ma ładunku ujemnego
Ani dodatniego
Jest ekstazą już osiagniętą

Jakie to przerażające
Że nie ma niczego do zrobienia.

Przeszywający do szpiku kości
Prąd

Od pewnego czasu, gdy siedzę
(I już)
On poraża mnie
Wstrząsa poprzez kręgosłup
I to się nasila

Co to jest?

Nie bardzo chcę się nad tym zastanawiać
Bo wtedy znów przesypiam
Teraz

A, jak mówił cały ten gruby Goenke:
Time is so precious, sooooo precioussssss......

Fuck!

Jak to słowo ładnie wygląda
Cztery litery i wykrzyknik
Jak bezczelny czerwono fioletowy płomień
Dorastająca dziewczynka
Która ma wszystko i wszystkich
W dupie
Bo wie wszystko najlepiej
I już!

Samo
Miłość
Sama
Maga
Ma łość
Mi sa
Wo
Da
Je

Woda
Pot
Ryba

Śmierć













czwartek, 20 marca 2014

Pondicherry

Upał
Do którego można się przyzwy czaić
Więc czaję się
Aby być bardziej
Przy
Sobie

Czuję rozbicie po doświadczeniu goenkowej Vipassany
Które jednak powoli mija.
Każdy kolejny dzień jest inny
Mimo chwil poczucia beznadziei
Że "już tak będzie do końca
I nic tylko się powiesić".
A jednak,
Osadzam się w Pondicherry
Ze świadomością, że został mi tylko tydzień
tutaj
Otrząsam się z tej świadomości,
Bo co mi po niej?
Nico, tylko nimilusie odczucia w ciele
Czującym bardzo.
(Może trochę za bardzo na standardy goenkowskiej musztry)

Jesteśmy tak różni
Jak kwiaty na jednym drzewie.
Każdy ma ten sam korzeń, gałęzie pijące z jednej wody, a jednak każdy kwiat ma inny rysunek żyłek na płatkach, linie całkowicie unikatowe
Jedyne w swoim rodzaju
Odcisk kciuka na dokumencie
Linie papilarne
Je
dy
ne

Pondicherry to miasto - obraz
Sztuka w każdym zakamarku
Oszałamiające swoją szlachetną urodą wille,
Odnowione i te rozpadające się, jak rozkładający się wielki robal.
W obu przypadkach zapierające dech w piersiach swą nieprzemijającą
klasą.

Jest coś w tym miejscu co jednak wciąż jest dla mnie zagadką,
Nie pozwala w pełni się rozluźnić, znaleźć miejsca dla siebie.
Coś co budzi niepokój.
Świat sztuki, z wierzchu doskonały, w środku niebezpieczny, zupełnie nie taki jakim się objawia na tej cienkiej otoczce, błonie, komunikacie, intuicyjnie niepozwalając zaufać. Daleko mu do tej Prawdy, która w Tiruvannamalai przepalała do suchej nitki, nie zostawiając żadnych złudzeń.
Jedynie
Spokój.

Takie jest teraz moje miejsce: zagubienie, jak dziecko, które dopiero wyszło z łona matki.
Gdzie jestem? Co ja tu robię? Czym jest ten zapach, faktura, kolor?
Co powinnam zrobić? Bać się, być ostrożną, rozluźnić się.
Czy mam wystarczająco siły? Odwagi?
Na wszystko jest czas.
Odpowiedzi same przychodzą
Jak zwykle
Jest tak jak ma być
A śmierć i tak przyjdzie w odpowiednim momencie.

Ta cholerny śmierć
Największa zagadka
Wyzwanie, z którym się mierzę.
Rzekroczyć śmierć,
Rozkraczyć się,
Roztopić w pezkesnej żałobie,
Aż ostatnie niteczki niezliczonych płócien, na których malowany jest ten świat
Rozpuszczą się na
Amen w pacierzu...

Dlaczego musialaś umrzeć Ragda?
Dlaczego, dlaczego, dlaczegoooo???
Nienawidzę tej przemijaności,
Nienawidzę poczucia winy,
Rozmyślań co by było gdyby
Pieprzonej nietrwałości!

Chcę czegoś trwałego,
Miękkich dużych ramion matki,
Przytulającej do piersi,
Bijącego serca tuż przy twarzy,
Jak fale oceanu szumiące całą noc,
Śpiewające: masz, masz, masz...
Matki, która ukołysze, nakarmi ciepłym mlekiem
Uśmierzy ból w klatce piersiowej
Który nie pozwala oddychać...

Upał

Krew miesięczna płynie bezgłośnie
Miesza się z wodą oceanu
Niezauważalnie

Jesteśmy z tego samego mięsa:
Księżyc
Ziemia
Dom
Hindus
Drzewo
Łódź
Kościół

Kość, ściółka i chory pies.

Dziś wsiądę na swój jasno niebieski rower w kwiatki z za niskim siedzeniem, którego nie da się zmienić, bo tak powiedział Raju, który opiekuje się Domem Matki, w którym mieszkam w pokoju nr 8 pt. Odwaga
I poddam się fali, oddam jak nieustraszona, kochająca szaleńczo i bezwarunkowo kochanka Temu co nieuchronne
Bo po co kopać się z koniem
Nie kopiąc się z nim jest po prostu łatwiej
Chociaż lęk jest chwilami, wydawałoby się,
o b e z w ł a d n i a j ą c y
Ale to tylko kolejny obraz na płótnie
N I E P R A W D Z I W Y

Boże, miej mnie w swojej opiece.













niedziela, 16 marca 2014

Samoloty i komary

Leżę w czystym, jasnym pokoju Mother's House w Pondicherry słuchając szumu fal i patrząc na ogromny księżyc wiszący nad wodą i samotną łódeczką, i już prawie zapomniałam, że dziś rano zakończyłam 10-dniowe odosobnienie Vipassana w ośrodku Dhamma Setu w Chennai.

Przypomina mi o tym ogrom nagromadzonej energii krążącej leniwie w ciele jak gruby wąż,
z którym trochę nie wiem co zrobić.
I zmęczenie, takie specyficzne, pomedytacyjne.
Więc znowu jestem w "tym" świecie.
Dzieci za oknem drą się tak straszliwie, że prawie zagłuszają przewalające się ogromne fale.
To w sumie Indie, nie jakiś tam miły resort. Za ślicznie nie może być po prostu, rajski obraz oceanu i pełnia za oknem musi być czymś zakłócona, czemu nie rykiem szczerbatych brudnych dzieci?

A więc Vipassana...
Ośrodek znajduje się blisko lotniska, tak więc co jakiś czas po niebie przetaczało się z olbrzymim hukiem potężne cielsko metalowej krowy.
W długich przerwach ciszy subtelnie bzyczały chmary komarów.
Było nas około setka medytujących.
Hindusi i białasi.
Kobiet było prawie o połowę mniej, siedziałyśmy po jednej stronie dużej sali, przedzieleni od siebie chodnikami z kawałków szarego i granatowego filcu.
Poza salą do medytacji właściwie się nie widzieliśmy, ośrodek jest podzielony na część dla kobiet i część dla mężczyzn.

Codziennie byliśmy prowadzeni przez praktykę przez pana Goenkę, puszczanego z taśmy i pokazywanego na wielkim telebimie.
Pan Goenke ma specyficzny sposób mówienia, przedłuża niektóre wyrazy, albo powtarza te co zapewne są wyjątkowo ważne...

Łoooork siiiiirieslyyyyyy......
Łooooork peeeeejszentlyyyyy.....
Łoooooork widżilentlyyyyyyyyyy......

Nie wolno nam wykonywać żadnych ćwiczeń fizycznych, nie ma także medytacji chodzonej. Właściwie cały czas siedzimy, od 4 rano do 9 wieczorem.
Niektóre sesje trwają nawet 2 godziny. Przerwy są 5 miutowe, więc ledwie zdążyło się dojść do pokoju, już trzeba było wracać do sali medytacji.
Większość osób to zupełni początkujący, tak więc prawie wszyscy wiercą się niemiłosiernie. Jedna Ukrainka kładła się w kłębek koło swojej poduszki i po prostu spała. Było dużo kichania, prychania, wzdychania, wychodzenia i wchodzenia z i do sali... Nikt jednak nie zwracał na to uwagi. Hinduski nie przejmowały się też specjalnie obowiązującą tzw "noble silence", czyli zakazem mówienia. W każdej przerwie zbierały się w małe grupki i zawzięcie szeptały między sobą.

Staaaaaaaaart egeeeeeeeinnnnn......
Staaaaaaaaart egeeeeeeeeiiiiinnnnnn....

Buczy głębokim basem pan Goenke przed kolejną sesją medytacji.

W ośrodku wisi pełno informacji czego nam nie wolno, co powinniśmy, gdzie co wkładać, odnosić, przynosić. Pod każdym takim komunikatem widnieją słowa: be happy :) We mnie momentalnie pojawia się myśl: fuck you! :p

Łamię przepisy. Mam komórkę w pokoju, materiały piśmiennicze i kilka książek.
Nawet z nich nie korzystam, bo mi się nie chcę, ale mam taką potrzebę buntu gdy ktoś mi coś każe, że no po prostu muszę coś zrobić inaczej, i już!
W drugiej połowie odosobnienia zaczynam nawet ćwiczyć jogę, bo mój żołądek zdecydował, że przestanie pracować, skoro nic tylko siedzę...
Do tego ćwiczę jogę w tzw. "Meditation cell", celi do medytacji, która zdecydowanie na celę wygląda, i w której powiedziano nam, że nie można spać ani prostować nóg w stronę centrum pagody, w której się te cele znajdują. Jest ona dziwną budowlą wyglądającą jak rozeta, gdzie pobudowane są pokoiki wielkości toalety, prawie całkowicie bez powietrza, brudne i mnie momentalnie uaktywniające traumy polsko wojenne. W celi dla mnie przydzielonej do tego ze ściany wystawała gruba rura, krzywo ucięta, przez którą zapewne miało wpływać powietrze (mnie od razu kojarzyło się to z komorą gazową), ale nie wpływało. Poza rurą ze ściany wystawał jakiś spory plastikowy kwadratowy kształt z masą wystających z niego kolorowych kabli, jak rozdziawiona gęba wyjącego potwora.

Kazano mi tam siedzieć.
Powiedziałam, że nie będę.
Powiedzieli, że muszę.

No to chwilę się powierciłam, nawet chwilę posiedziałam, ale poczułam, że jestem cała zmrożona z przerażenia, że nic nie płynie, byłam jak kamień. Czułam się jak w jakimś koszmarnym więzieniu.
No to wyszłam i poszłam po pasek do jogi.
Cóż za cudowne odkrycie!
W duchocie jak w saunie, ciało jest miękkie jak guma. Było tak ciasno, że wdrapywałam się stopami po ścianie do pozycji odwróconych, zostawiając liczne odbicia brudnych stóp na ścianach.
I tak przetrwałam meditation cell, chodząc do niej codziennie, ostrożnie chowając pasek do jogi za plecami przed panią pilnującą u wejścia, bo jeszcze by sobie pomyślała, że chcę się powiesić, czy coś...

Pan Goenke przestrzega przed przejadaniem się, mówi groźnie, że jest to: very dangerous, very dangerous! Twierdzi, że powinniśmy zostawiać zawsze jedną czwartą żołądka pustą. Patrząc na krągłości pana Goenki oraz grupę Hindusek, które wszystkie wyglądały na będące w bardzo zaawansowanej ciąży, przetaczając się w swoich kwiecistych sari, mam spore wątpliwości czy stosują się do tego przykazu.

Pan Goenke przestrzega także przed podążaniem za przyjemnościami.
Codziennie na tablicy przed salą do medytacji są nowe mądrości.
Ta o przyjemnościach brzmiała jakoś tak, że przyjemności są jak straszliwie supły i są potężną przeszkodą.
No i jak tak będziemy albo się przywiązywać, albo podążać za awersją, to tworzymy nowe Sanskary, takie złe uczynku, a w przyrodzie wszystko wraca, a złe uczynki multiplikują się jak rozwścieczonej chwast i generalnie to jest bardzo niedobrze, bardzo niedobrzeeeee......
Pan Goenke mówi, że są Sanskary jak linia na wodzie, która od razu znika, są też takie jak linia na piasku na plaży, która znika przy kolejnej fali, ale też takie jak wyryta linia w kamieniu i ona już nie znika wogóle!
Myślę z przerażeniem, czy awersja do Pana Goenki, nie jest przypadkiem taką mega głęboką krechą w kamieniu??
Ech...

Anyczie, anyczie, anyczie......
Czyli: nietrwałość, nietrałość, nietrawlość,
Beczy pan Geonke...
A ze mnie wściekłość wychodzi uszami...


Któregoś dnia, z kłębiących się niekontrolowanie myśli, wyłania sie jedna i dźwięczy głośno i jasno:
Miej serce i patrzaj w serce.
Dlaczego te słowa poety do mnie wtedy przyszły tak wyraźnie?


Kończymy w dzień pełni.
Wraz z Jenny, moją młodziutką współlokatorką vipassanową z Luxemburga, z którą dziliłyśmy mroczna małą celę do spania przez ostatnie 10 dni, i którą poczułam jak własną córkę, (podglądającą mnie, piszącą notatki w pamiętniku i ćwiczycą jogę, byłam z niej taka dumna!) i Maisą z Finlandii, jedziemy taksówką na Południe.
Jenny wysiada przy krokodylej fermie gdzie będzie wolontariuszką, a my z Maisą jedziemy do Pondicherry.

No i leżę teraz na łóżku w Mother's House, dzieci za oknem krzyczą już trochę mniej, fale szumią tak samo, księżyc jest wyżej.

Staaaaart egeiiiiiinnnnnn, staaaaart egeeeeeiiiiiiiiiiiinnnnn.......

















poniedziałek, 3 marca 2014

Buty

Ostatnie dni w Tiruvannamalai
Są pełne wzruszenia
Tak dużo dostaję
Tak trudno to przyjąć
Chciałoby się zamrozić, odciąć,
Bo to, że się dużo dobrego dostaje, nie oznacza wcale, że jest przyjemnie, a zamrażenie tak mi znanym nawykiem jest...

Tylko, że już nie umiem się zamykać
Cała moja skorupy popękała w milionach miejsc
Ciepła lawa wylewa sie każdym porem,
Płaczę


Ja (która jest Miłością) to całkowite zaakceptowanie otwartej rany, która Mnie nie boli


Buty w drodze do jaskiń Ramany w końcu zupełnie się rozpadły.
Zostawiłam je pod jaskinią Virupaksza
Dziękuję Wam za drogę, którą ze mną przeszłyście.
Dzielnie mi służyłyście.
Trudno było mi się z Wami rozstać,
Jednak nadszedł koniec zaszywania kolejnych pęknięć.
Szewc spod poczty już na nich nie zarobi.

Czas na spacer bez butów.

Wczoraj wieczorem krawcowa zawołała mnie po drodze.
Myślałam, że coś ode mnie chce, a ona mówi:
- Chodź, mam dla ciebie prezent, podoba ci się?
Wyciąga biały obrus w drobne złote gwiazdki.
Sama je wyszyła.
Szybko wzięłam obrus i uciekłam do kafejki, żeby się przy niej nie rozpłakać.
Z kafejki też szybko uciekłam, żeby nie rozpłakać się przy jej właścicielu, kochającym Sadhu, który na szczęście rozmawiał przez komórkę.


Bez bezwarunkowej miłości, nie jestem w stanie rozwijać sie duchowo.
Tyle, że ani miłość nie jest tym czym przez lata myślałam, że jest,
Ani rozwój nie wygląda tak jak go sobie kiedyś wyobrażałam.


Miłość to otwarte serce, wolność, delikatność.
W tej delikatności rodzi się siła nie do zdarcia.
Nie ma tutaj sentymentów, ale jest bezwzględne współczucie,
P r z y z w a l a n i e
Słuchanie, Bycie, Wspólne śpiewanie.
To takie łatwe, o ile przekroczy się lęk, co też jest łatwe
Bo się inaczej żyć po prostu nie da...
Już

Pozwalam na ten ryk rozpaczy, który się gdzieś w środku we mnie rozlega ostatnimi dniami.
Na bocznej ścieżce w aśramie mogę głośniej popłakać.
To nie jest smutek, tak po prostu pali sie ogień.
Wszystko jest OK
Ból jest OK, utulam Cię, kołyszę do snu, jesteś doskonałe moje dzieciątko, kocham, łagodnie się uśmiecham do Ciebie, śliczności moje, najdroższe serduszko.

Demony krążą jak stado wron.
Pozwolić szarej chmurze przeze mnie przepłynąć, bez zatrzymywania.
Mogę
Mogę
Mogę

Nie zostawiam Arunachali, bo się Jej zostawić nie da.
Więc nie czuję żalu.
Mimo, że go czuję.