Maga Yoga

Maga Yoga

niedziela, 13 stycznia 2013

Śniadanie

Czekam na śniadanie.
Bardzo niepewnie i z lękiem wyciągam mojego iPada.
Jestem w typowo hinduskiej knajpce, brudno, ciemno, jeszcze nikogo nie ma, tylko krążący właściciele, kucharze.
Jedzenie tu jest najlepsze. Posiłek z kawą kosztuje 40 rupi.
Już jem ręką, nie myślę o proszeniu o łyżkę.
Chociaż powiedzenie, że wtapiam się w to miejsce, to zdecydowanie za dużo.
Nie mam o Indiach pojęcia.
Jestem ich obserwatorką. Do tego mocno przestraszoną. Ostrożną. Oczy szeroko otwarte.
Ślizgam się po powierzchni tego cielska, tej kultury, tej kolorowej masy ludzi, zwierząt, rzeczy...

Przyszli turyści, Niemcy, już wiedzą o tym miejscu.
Tutejsi też już są przyzwyczajeni do turystów, ale tak jak ja z Indiami, oni też nie są w stanie nas poznać. Inne zwyczaje, inne gesty, inne znaczenia, interpretacje.

Jak łatwo się pomylić, zrozumieć coś zupełnie odwrotnego!
Robimy to w swoich krajach, gdzie się urodziliśmy, uczyliśmy języka, zwyczajów, od początku. A jednak: ranimy się, nie rozumiemy, chcemy jak najlepiej, a kończy się dramatem. Niezaspokojeniem, pretensjami, bólem.
Tutaj wszystko to dzieje się wiele razy intensywniej. Jest nam podane na tacy, tuż przed nosem. Masz, patrz, zanurz w to swoją gębę! A jak nie, to Indie same zrobią to za ciebie.

Co możemy zrobić, żeby dostawać to czego nam potrzeba i dawać gdy mamy z czego, z otwartym sercem, z miłością? Jak to zrobić? Czy jest tylko jeden, a może kilka scenariuszy? Dwa, trzy, dziesięć...?
Dziś uderzyła mnie na medytacji taka myśl: że różnorodność i wielość rozwiązań, dróg, jest nieskończenie wielka. Liczba składająca się z trylionów cyfer, jak gwiazdy na niebie, bezkres kosmosu.
Chcemy tam włożyć rękę, wetknąć głowę, pomacać, zrozumieć, i przepadamy w bezkresie. Toniemy w niekończącej się przestrzeni.

Poddać się totalnie, oddać Istnieniu, jak kochanka kochankowi, jak kochanek kochance.
Niech płynie rzeka uniesienia.


Dostałam kawę ale śniadania dalej nie ma.
Czekanie.
Poza medytacją, czekanie jest praktyką równie mocno obecną w tym miejscu. Wpadającą jak niechciany, niezapowiedziany gość. Wciąż na nowo przypominającą o swoim istnieniu.
Mija minuta, pół godziny, godzina... Co robić? Plan dnia się wali, niewygoda. Złość. Wkurwienie. Ktoś jest winien! Ktoś to robi na złość!
Można opieprzyć Hindusa, ale on się tym specjalnie nie przejmie. Najwyżej uśmiechnie i powie: wait, wait! No problem :)

Okazało się, że znów mnie nie zrozumiano, dostałam kawę bez śniadania, bo myśleli, że prosiłam tylko o kawę, a ja powiedziałam: idli AND coffee!

Dostałam śniadanie z łyżką! Czy pisanie na dziwnym urządzeniu oznacza, że będę potrzebowała łyżki?

Jem ręką.

Idę zapłacić, pan o niewielkiej ilości krzywych zębów w ustach i szerokim uśmiechu, mówi: "tra liła kura meka computer?" Czy coś takiego... Ja mówię: "yes, computer!" I pokazuję mu zdjęcie śniadania. Pan wyraźnie się cieszy.
Pytam o cenę śniadania z kawą. Nic nie rozumiem z jego odpowiedzi, ale daję mu 50 rupi. Pan wydaje mi 20 czyszcząc równocześnie brudną szmatką bukiet łyżek.
Patrzę do okoła: wszyscy jedzą łyżkami!

Czy w czasie święta Pongal śniadanie z kawą kosztują mniej, a je się łyżkami?
A może jest jakiś inny powód?

Nic nie rozumiem.
Niczego nie wiem.

Nieskończoność możliwości.
Tryliony odpowiedzi.

Happy Pongal! :D










3 komentarze: