Ciemność.
Od wczoraj nie ma prądu w moim pokoju. Jest czarno i lepko. Nie działa także wiatrak. Zapadam w sen od tej smolistej ciemności, demony wychylają swoje wstrętne mordy z każdego zakamrku poju nr 103, na parterze, gdzie z jednej strony słychać nieustanne kapanie wody z zepsutej toalety i szelest krzaków przez które przydziera się jakieś zwierzę. Pies? Świnia? Może człowiek? Pojawia się lęk, dziwne sny, brzęczenie komara.
Wczoraj w nocy głośne rozmowy Hindusek, język brzmi tak jakby miały cały czas o coś do siebie pretensje. W pokoju obok jakiś Rosjanin ogląda głośno film z rosyjskim dubbingiem. Kiedy w końcu nie wytrzymałam i poprosiłam kulawego właściciela hotelu, żeby go uciszył i Nikołaj, o dziwo, od razu film wyłączył, zaczęłam zapadać w sen. Jednak gdy już zaczęłam odpływać, ktoś zaświecił latarką w moje okno po czym zaczął ładować mi się do pokoju. Pokój miałam zamknięty więc na szczęście szybko się poddał i poszedł do pokoju obok (z napisem na drzwiach Brahman), który tym razem okazał się jego. Brahman oszałamiająco intensywnie pachniał marihuaną, która wtoczyła się do mojego pokoju pod postacią gęstej chmury. Może to pozwoliło mi łatwo zasnąć.:)
Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, przyszedł wlaściciel hotelu, okazało się że nie włączyłam jednego z licznych guziczków w moim pokoju-prąd jest! Przyczłapał się także Nikołaj, zaoferował swoją kartę sim, gdybym chciała internet.
Demony pękły i rozprysły się na tysiące kawałeczków.
Pojawiła się jasność a wiatrak delikatnie rozwiewa moje włosy. Przyjemny chłód.
Dziś byłam w jaskini Virupaksha. Tej która w zeszłym roku poruszyła mnie szczególnie mocno. Gdy tylko do niej dotarłem, wybuchłam niepohamowanym płaczem, właściwie to był ryk. Byłam pewna, że jestem sama. Jaskinia jest mała i bardzo ciemna. Gdy wzrok się przyzwyczaił do ciemności, zobaczyłam w kącie sylwetkę medytującego człowieka. Szybko wróciła kontrola, przestałam płakać i podkulając ogon, wyszłam z jaskini. Śmiałam się z siebie po drodze.
W tym roku było oczywiście inaczej: szłam do miejsca, które "już znam", do którego wiem jak dojść, które "nie jest niespodzianką".
Było w niej dużo ludzi, nie było łez ani wzruszenia. Była ciekawość. Oglądanie jaskini. Jest w niej jak w środku brzucha. Niska, okrągła, o obłych kształtach, trzeba się schylać, żeby się w niej poruszać. Jest ciemno, klaustrofobicznie, duszno jak w saunie. Po środku wystające wybrzuszenie, ołtarz, przykryty pomarańczowym materiałem i maleńka świeczka trochę rozpraszająca ciemności. Zrobiłam zdjęcie. Pstryk aparatu niezgrabnie wcinający się w ciszę, w medytującą grupę ludzi. Przy wyjściu przeczytałam, że nie wolno robić zdjęć. Ah, niegrzeczny Maga ;)
Tak tu teraz jest dla mnie, ni to wakacje, ni to odosobnienie. Pytanie " co ja tu robię?" wciąż obecne.
Na obiedzie dosiadła się do mnie Niemka. Od 15 lat przyjeżdża do Tiruvannamalai, do świętej góry Arunachali. Opowiadała jak było tutaj na początku, tylko jeden hotel i dwa aśramu gdzie można nocować, ale to wystarczyło. Ludzie przyjeżdżali odnaleźć koniec swojego cierpienia. Teraz to miejsce zarasta wręcz hotelami, niektóre bardzo luksusowe. Już od zeszłego roku przybyło ich kilka, niektóre piaszczyste drogi pokryły się asfaltem, znikają strumienie ze ściekami przykrywane płytami. Chociaż pewnie jeszcze dużo czasu minie zanim zupełnie znikną, jeśli kiedykolwiek, w końcu to Indie, chociaż coraz bardziej wygląda to miejsce jak resort dla znudzonych westenersów jadących na wakacje. Bo "spirituality" okazało się być teraz w modzie, bardziej niż tradycyjne formy rozrywki, jak np narty w Alpach. To słowa Niemki, ale trudno mi było się z nimi nie zgodzić. Chociaż słuchało mi się jej niełatwo. Jej oczy płonęły szaleństwem. Mówiła jak na przyspieszonych obrotach-dużo i szybko. O sobie. O nauczycielach, o satsangach. Mało słuchała.
Co ta góra robi z ludźmi? Czy też skończę jako obłąkana kobieta?
Wieczorem pudża w kaplicy Matki. Czarny byk Shivy-Nandi, został dziś wyjątkowo przybrany w odświętny płaszczyk i girlandy z kwiatów, a na łagodne i dobrotliwe bycze czoło została położona róża.
Dziś święto, reszta bóstw też w kwiatach, wymyta, w świeżo ubranych ciuszkach. Jednak nadal ich twarze są czarne, ciemne, wilgotne. Żadne święto, żadna woda już tego nie zmieni.
Indie zawsze będą mi się kojażyły z ciemnościami, brudem, z Kali i jej zębiskami. Z ogniem Shivy.
Żadne brudy nie przetrwają pod tą górą, wylezą na wierzch, czy to pod postacią mega sraczki, czy też przyspieszoną mową, obłąkanym wzrokiem, zaostrzeniem i zintensyfikowaniem relacji. Wszystko w palącym słońcu, czerwieni góry, staje się bardziej widoczne. Nie schowamy się w kłębiącej się czerni, bo ona też jest ciężka od znaczeń, wielogłowych potworów. W słońcu jesteśmy nadzy do bólu, mimo że przykryci hinduskich ubraniami, hustami, sari... Nie ukryjemy naszych przekonań, naszych kłębiących się myśli, naszego zwierzęcego ciała.
A co kiedy ciemność i ogień przeszyją nas na wskroś niezliczone razy? Kiedy będziemy mniej niż jak sito? Co kiedy nie zostanie najmniejszy okruszek z tego za kogo się uważamy? Co kiedy słowa zanikną?
A co kiedy czasu nie ma?
Przerażający lęk przed Ekstazą...
Jeszcze chwilkę, pobawić się w Magę, Leszka, Kasię, Agnieszkę, Roberta... panią od jogi albo pana terapeutę Reiki... ;)
Jeszcze nie chcę umierać, mimo że gdzieś tam wiem, że to tylko mała śmierć, nierealna jak czarne demony ciemności, a jednak, coś trzyma...
Ale czy na pewno?
Amala Sensei powiedziała mi kiedyś takie słowa, na odosobnieniu kiedy wpadłam w znany mi napad histerycznego płaczu, za którym kryła się totalna bezradność i wściekłość, bo wszystke teorie, techniki i prawdy, okazywały się nie mieć sensu! Tak bardzo chciałam się czegoś trzymać, a tymczasem ostatni kawałeczek tratwy wymykał mi się z rąk. Wtedy Sensei powiedziała: "of course you can not hold on it because you are being held by it!:D"
Ok, koniec słów, znów nie ma prądu, czas na sen...
Od wczoraj nie ma prądu w moim pokoju. Jest czarno i lepko. Nie działa także wiatrak. Zapadam w sen od tej smolistej ciemności, demony wychylają swoje wstrętne mordy z każdego zakamrku poju nr 103, na parterze, gdzie z jednej strony słychać nieustanne kapanie wody z zepsutej toalety i szelest krzaków przez które przydziera się jakieś zwierzę. Pies? Świnia? Może człowiek? Pojawia się lęk, dziwne sny, brzęczenie komara.
Wczoraj w nocy głośne rozmowy Hindusek, język brzmi tak jakby miały cały czas o coś do siebie pretensje. W pokoju obok jakiś Rosjanin ogląda głośno film z rosyjskim dubbingiem. Kiedy w końcu nie wytrzymałam i poprosiłam kulawego właściciela hotelu, żeby go uciszył i Nikołaj, o dziwo, od razu film wyłączył, zaczęłam zapadać w sen. Jednak gdy już zaczęłam odpływać, ktoś zaświecił latarką w moje okno po czym zaczął ładować mi się do pokoju. Pokój miałam zamknięty więc na szczęście szybko się poddał i poszedł do pokoju obok (z napisem na drzwiach Brahman), który tym razem okazał się jego. Brahman oszałamiająco intensywnie pachniał marihuaną, która wtoczyła się do mojego pokoju pod postacią gęstej chmury. Może to pozwoliło mi łatwo zasnąć.:)
Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, przyszedł wlaściciel hotelu, okazało się że nie włączyłam jednego z licznych guziczków w moim pokoju-prąd jest! Przyczłapał się także Nikołaj, zaoferował swoją kartę sim, gdybym chciała internet.
Demony pękły i rozprysły się na tysiące kawałeczków.
Pojawiła się jasność a wiatrak delikatnie rozwiewa moje włosy. Przyjemny chłód.
Dziś byłam w jaskini Virupaksha. Tej która w zeszłym roku poruszyła mnie szczególnie mocno. Gdy tylko do niej dotarłem, wybuchłam niepohamowanym płaczem, właściwie to był ryk. Byłam pewna, że jestem sama. Jaskinia jest mała i bardzo ciemna. Gdy wzrok się przyzwyczaił do ciemności, zobaczyłam w kącie sylwetkę medytującego człowieka. Szybko wróciła kontrola, przestałam płakać i podkulając ogon, wyszłam z jaskini. Śmiałam się z siebie po drodze.
W tym roku było oczywiście inaczej: szłam do miejsca, które "już znam", do którego wiem jak dojść, które "nie jest niespodzianką".
Było w niej dużo ludzi, nie było łez ani wzruszenia. Była ciekawość. Oglądanie jaskini. Jest w niej jak w środku brzucha. Niska, okrągła, o obłych kształtach, trzeba się schylać, żeby się w niej poruszać. Jest ciemno, klaustrofobicznie, duszno jak w saunie. Po środku wystające wybrzuszenie, ołtarz, przykryty pomarańczowym materiałem i maleńka świeczka trochę rozpraszająca ciemności. Zrobiłam zdjęcie. Pstryk aparatu niezgrabnie wcinający się w ciszę, w medytującą grupę ludzi. Przy wyjściu przeczytałam, że nie wolno robić zdjęć. Ah, niegrzeczny Maga ;)
Tak tu teraz jest dla mnie, ni to wakacje, ni to odosobnienie. Pytanie " co ja tu robię?" wciąż obecne.
Na obiedzie dosiadła się do mnie Niemka. Od 15 lat przyjeżdża do Tiruvannamalai, do świętej góry Arunachali. Opowiadała jak było tutaj na początku, tylko jeden hotel i dwa aśramu gdzie można nocować, ale to wystarczyło. Ludzie przyjeżdżali odnaleźć koniec swojego cierpienia. Teraz to miejsce zarasta wręcz hotelami, niektóre bardzo luksusowe. Już od zeszłego roku przybyło ich kilka, niektóre piaszczyste drogi pokryły się asfaltem, znikają strumienie ze ściekami przykrywane płytami. Chociaż pewnie jeszcze dużo czasu minie zanim zupełnie znikną, jeśli kiedykolwiek, w końcu to Indie, chociaż coraz bardziej wygląda to miejsce jak resort dla znudzonych westenersów jadących na wakacje. Bo "spirituality" okazało się być teraz w modzie, bardziej niż tradycyjne formy rozrywki, jak np narty w Alpach. To słowa Niemki, ale trudno mi było się z nimi nie zgodzić. Chociaż słuchało mi się jej niełatwo. Jej oczy płonęły szaleństwem. Mówiła jak na przyspieszonych obrotach-dużo i szybko. O sobie. O nauczycielach, o satsangach. Mało słuchała.
Co ta góra robi z ludźmi? Czy też skończę jako obłąkana kobieta?
Wieczorem pudża w kaplicy Matki. Czarny byk Shivy-Nandi, został dziś wyjątkowo przybrany w odświętny płaszczyk i girlandy z kwiatów, a na łagodne i dobrotliwe bycze czoło została położona róża.
Dziś święto, reszta bóstw też w kwiatach, wymyta, w świeżo ubranych ciuszkach. Jednak nadal ich twarze są czarne, ciemne, wilgotne. Żadne święto, żadna woda już tego nie zmieni.
Indie zawsze będą mi się kojażyły z ciemnościami, brudem, z Kali i jej zębiskami. Z ogniem Shivy.
Żadne brudy nie przetrwają pod tą górą, wylezą na wierzch, czy to pod postacią mega sraczki, czy też przyspieszoną mową, obłąkanym wzrokiem, zaostrzeniem i zintensyfikowaniem relacji. Wszystko w palącym słońcu, czerwieni góry, staje się bardziej widoczne. Nie schowamy się w kłębiącej się czerni, bo ona też jest ciężka od znaczeń, wielogłowych potworów. W słońcu jesteśmy nadzy do bólu, mimo że przykryci hinduskich ubraniami, hustami, sari... Nie ukryjemy naszych przekonań, naszych kłębiących się myśli, naszego zwierzęcego ciała.
A co kiedy ciemność i ogień przeszyją nas na wskroś niezliczone razy? Kiedy będziemy mniej niż jak sito? Co kiedy nie zostanie najmniejszy okruszek z tego za kogo się uważamy? Co kiedy słowa zanikną?
A co kiedy czasu nie ma?
Przerażający lęk przed Ekstazą...
Jeszcze chwilkę, pobawić się w Magę, Leszka, Kasię, Agnieszkę, Roberta... panią od jogi albo pana terapeutę Reiki... ;)
Jeszcze nie chcę umierać, mimo że gdzieś tam wiem, że to tylko mała śmierć, nierealna jak czarne demony ciemności, a jednak, coś trzyma...
Ale czy na pewno?
Amala Sensei powiedziała mi kiedyś takie słowa, na odosobnieniu kiedy wpadłam w znany mi napad histerycznego płaczu, za którym kryła się totalna bezradność i wściekłość, bo wszystke teorie, techniki i prawdy, okazywały się nie mieć sensu! Tak bardzo chciałam się czegoś trzymać, a tymczasem ostatni kawałeczek tratwy wymykał mi się z rąk. Wtedy Sensei powiedziała: "of course you can not hold on it because you are being held by it!:D"
Ok, koniec słów, znów nie ma prądu, czas na sen...
jaskinia Virupaksha |
wiatrak w moim pokoju |
Wciągający tekst Maga. :-)
OdpowiedzUsuńUściski :-)
OdpowiedzUsuńczytam z wielkim zainteresowaniem.....
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMmm, Google translate gives me strange words and fragments of poetry and beauty. But I can understand and I'm happy to read bits of what goes on in Tiru, far from Warsaw and Utrecht...
OdpowiedzUsuń<3
Usuń