Znów w Tiruvannamalai, po długiej, ale tym razem łatwej podróży.
Był lęk, zmęczenie, zagubieniem, radosc...
A teraz:
Co ja tu robię?
Po co właściwie tu przyleciałam?
I, o zgrozo, czy ja wogóle lubię Ramana Maharshi?
I czy można LUBIEĆ Ramana Maharshi???
Nie wiem, ale na złość światu, poszłam do księgarni naprzeciwko aśramu, tej "gorszej" bo mającej książki nie tylko napisane przez Bhagavana, bo także przez tego "obrzydliwego profana" Osho, a także Papaji, Muji i innych...
Wśród nich książki o Kundalini, Tantrze, Jodze, nawet okazała książka z sutrami Patanjalego leżała sobie dumnie na półeczce...
Chyba denerwuje mnie, że Ramana i większość jemu bliskich nauczycieli to mężczyźni.
Denerwuje mnie także, że mnie to denerwuje, ale tak już jest i koniec kropka.
Więc kupiłam sobie książkę o tym jak odnaleźć w sobie Boginię, moc Shakti, napisaną przez kobietę, oczywiście. :)
Byłam na wieczornych pujach.
Najpierw jest puja w części świątyni Bhagavana, a potem Matki.
Puja w świątyni Bhagavana opóźniała się. Nie mam cierpliwości, więc postanowiłam wyjść idąc przez świątynię Matki.
Jak tylko przekoczyłam jej próg rozległ się wrzask dzwonów - niespodziewanie zaczęła się puja w świątyni Matki.
Zostałam, poczułam, że tak miało być.
Świątynia Matki jest mniejsza, czarna, przesiąknięta wilgocią i zapachami kadzideł, pełna czarnych bóstw poubieranych w kolorowe szmatki.
Świątynia Bhagavana jest duża, jasna, chłodna.
W aśramie podają jedzenie na liściach.
Na suszonych, zszytych trwą: śniadanie i kolację.
Na świeżych liściach palmowych: lunch.
Siedzimy na podłodze, mnóstwo ludzi, z całego świata.
No i co ja tu robię?
Co mnie tutaj za siła ściągnęła, tak potężna, że czułam że po prostu MUSZĘ tu być.
A teraz... Nie wiem co tu robię!
I jestem zla, bo moze marnuje czas???
Ciągle jest coś nie tak.
Wiecznie towarzysząca niewygoda.
Niezadowolenie.
Nie tak ma być!
Nie dostaję tego co JA chcę!
Wrrrr!
Ostatniej nocy w pokoju aśramowym nie mogę zasnąć, głowa jest ciężka i twarda od myśli.
Kupiłam butelkę na wodę za 30 rupii.
W butelce jest "drinking water" z aśramu.
Postawiłam ją na pomarańczowym krześle w pokoju.
Namalował się obraz.
To jest (był) mój pokój, nr 17c, z oknami na trzy strony świata, na piętrze.
Z okalającym go ogrodem.
W nocy słychać zajadłe walki psów i kotów. Nieludzkie wrzaski, bieganina, warczenie i skowyt.
Przewala sie Kali po rajskim ogrodzie aśramu.
Dziś już wyprowadziłam się z aśramu, minęły 3 noce na które zgodzili się mnie gościć.
Znalazłam pokój w Daya Dharmam, zaraz koło aśramu Sri Siva Sakthi Ammaiyar.
Poszłam na milczący darshan Siva Sakthi.
Jak tam inaczej niż w aśramie, jasno, dobrze mi było w obecności tej kobiety.
Miała te same oczy co Ramana Maharshi.
Dziś w końcu rozpakuję się, zaczynają się moje trzy ostatnie tygodnie w Tiruvannamalai.
Poczułam, że jestem tutaj ostatni raz sama.
Nie wiem czemu, ale tak to jasno do mnie przyszło, jak obchodziłam aśramowy ołtarz.
Ogień Shivy płonie.
Góra niezmienna w swojej zmianie.
Mago droga, jakie to bliskie moim lękom/wątpliwościom z samotnej podróży. I "co ja tu robię?", i wibrująca irytacja na zawłaszczanie świętej przestrzeni przez mężczyzn (to głównie w świątyni Kali w Waranasi). Z wielką ciekawością czekam na kolejne wpisy i zdjęcia. Ela Smoleńska
OdpowiedzUsuńCudne... Kocham Cię, Maga ~*~
OdpowiedzUsuń