W wielkim chaosie,
Waleniem w bębny i trąbieniem w piszczałki bez składu i ładu,
Popychaniem się, ustawianiem, wskazywaniem co, gdzie, jak,
Z ekranami, kamerami, kręceniem poszatkowanego filmu z ręki,
Dziwnymi zbliżeniami na twarze gości,
Twarzami pozujących Hindusów bez uśmiechu,
Bo do fotografii uśmiechać się nie należy, żeby wyglądać dobrze.
Z mistrzem ceremonii coś tam odprawiającym z ryżu, kokosów, kolorowymi proszkami i ogniem,
Z niezrozumiałymi dla mnie rytuałami...
...Shankar wziął ślub z Soundari.
Kilka dni temu niósł zwłoki Gyana do karetki.
Teraz z szerokim uśmiechem malującym mu się na twarzy, przykleja czerwoną kropkę na czole swojej młodej żony, oznaczającej, że od teraz jest już mężatką.
Życie toczy się tu szybko, gwałtownym nurtem, na widoku.
Bez zbędnych melancholijnych piosenek, zamyślania się, analizowania.
Dzieje się i już,
Ceremonialnie bezceremonialnie.
Idziemy, idziemy, do przodu, jak przepychające się pojazdy na ulicy, z trąbieniem, nawoływaniem, w ciasnym tłumie, kurzu, upale.
Za to w nocy jest cicho.
Chyba tylko wtedy jest cicho, no może jeszcze w kafejkach dla westenersów, niektórych, czasami, ale i to niekoniecznie,
Bo nieprzywidowalność jest tutaj tak intensywna, że aż trudno się ją przejmować
I odpuszczenie jest jedyną formą przetrwania w tym świecie nazywanym Indiami.
Idziemy złożyć życzenia, stoimi w kolejce, na prędce sklecamy mały prezent "od polskiej grupy", wiążąc go złotą nitką wyciągniętą z pobliskiej kotary i wtykając w niego fioletowy kwiatek, rosnący z drugiej strony kolejki.
Gdy Shankar mnie zauważa, jego twarz się rozaniela i woła swoje: MAGA! :D
Za to prezentu i życzeń już ode mnie nie przyjmuje, tylko od Jarka, z którym tu przyszłam, jemu daje rękę i z powagą patrzy w oczy.
Za to mnie, jak niesforne dziecko, łapie w pasie i przetacza na drugą stronę stawiając koło wystrojonej żony. Tam jest moje miejsce.
O, jak trudno mi to przełknąć, że kobieta ma tu inne prawa, i generalnie zawsze idzie i jest za mężczyzną, jakby niżej. Wrrrr, no ale dobrze, trudno, tak już jest...
Staję obok żony i patrzę na nią, składam życzenia, pierwszy raz ją widzę. Jest taka naturalna, zestresowana, przejęta. Mam ochotę ją wyściskać i obcałować, jest też taka mięciutko okrągła, jestem pewna, że musi pachnieć mlekiem. Mówię jej: All the best to you, you are so beautiful.
Ona mówi: Thank you, thank you... Uśmiecha się i wstydliwie spuszcza wzrok.
Po ceremoni wychodzimy uradowani jak małe dzieci.
Mam ochotę klaskać i tańczyć.
Jej, jak mi tutaj brakuje pięciu rytmów na przykład,
Tak się wyszaleć, wyskakać, wytarzać po ziemi,
A tymczasem czuję, że moje ciało jakoś tak się zastaje,
Energia chce gdzieś się wydziać, a się dzieje jakoś tak wewnętrznie bardziej
Chyba...
Po ślubie jedziemy do aśramu Sivy Sakhti.
Jak ja uwielbiam jeździć na motorze!
To uczucie, że posuwam się szybko, że włosy rozwiewa mi wiatr, i że ciało znajduje tak doskonale i bezbłędnie równowagę, że kręgosłup się rusza i sam z siebie wie jak, i każdy mięsień też, że mijam przechodniów, samochody, krowy,
To jest takie fascynujące!
U Sivy Sakhti udeża mnie cisza.
Znów jest nieruchomo,
Zapomniałam, że cisza jest
I że tak ją słychać.
Ciało powoli odtaja,
Stygnie
Zanurzam się w tą subtelną jakość
Ja
Kość
Unoszę głowę i patrzę na Sivę w tej samej chwili gdy ona to robi w moją stronę
Spotkanie wzroku
Ruch ręki
Płyń falo
To tak jakby Ona leciutko szturchała taflę Rzeki
I mówiła Tak nurtowi
Niczego nie zmeniając.
Pojawiła się myśl
Że Sivy Shakti nie ma tak naprawdę
Że ona nie jest oną
Nie jest kobietą
Że to, że siedzimy w jakimś pomieszczeniu, zwróceni w jedną stronę
Jest takim zawirowaniem na tafli Rzeki
I ta myśl także odpłynęła, jak łódeczka puszczona na wodę...
Waleniem w bębny i trąbieniem w piszczałki bez składu i ładu,
Popychaniem się, ustawianiem, wskazywaniem co, gdzie, jak,
Z ekranami, kamerami, kręceniem poszatkowanego filmu z ręki,
Dziwnymi zbliżeniami na twarze gości,
Twarzami pozujących Hindusów bez uśmiechu,
Bo do fotografii uśmiechać się nie należy, żeby wyglądać dobrze.
Z mistrzem ceremonii coś tam odprawiającym z ryżu, kokosów, kolorowymi proszkami i ogniem,
Z niezrozumiałymi dla mnie rytuałami...
...Shankar wziął ślub z Soundari.
Kilka dni temu niósł zwłoki Gyana do karetki.
Teraz z szerokim uśmiechem malującym mu się na twarzy, przykleja czerwoną kropkę na czole swojej młodej żony, oznaczającej, że od teraz jest już mężatką.
Życie toczy się tu szybko, gwałtownym nurtem, na widoku.
Bez zbędnych melancholijnych piosenek, zamyślania się, analizowania.
Dzieje się i już,
Ceremonialnie bezceremonialnie.
Idziemy, idziemy, do przodu, jak przepychające się pojazdy na ulicy, z trąbieniem, nawoływaniem, w ciasnym tłumie, kurzu, upale.
Za to w nocy jest cicho.
Chyba tylko wtedy jest cicho, no może jeszcze w kafejkach dla westenersów, niektórych, czasami, ale i to niekoniecznie,
Bo nieprzywidowalność jest tutaj tak intensywna, że aż trudno się ją przejmować
I odpuszczenie jest jedyną formą przetrwania w tym świecie nazywanym Indiami.
Idziemy złożyć życzenia, stoimi w kolejce, na prędce sklecamy mały prezent "od polskiej grupy", wiążąc go złotą nitką wyciągniętą z pobliskiej kotary i wtykając w niego fioletowy kwiatek, rosnący z drugiej strony kolejki.
Gdy Shankar mnie zauważa, jego twarz się rozaniela i woła swoje: MAGA! :D
Za to prezentu i życzeń już ode mnie nie przyjmuje, tylko od Jarka, z którym tu przyszłam, jemu daje rękę i z powagą patrzy w oczy.
Za to mnie, jak niesforne dziecko, łapie w pasie i przetacza na drugą stronę stawiając koło wystrojonej żony. Tam jest moje miejsce.
O, jak trudno mi to przełknąć, że kobieta ma tu inne prawa, i generalnie zawsze idzie i jest za mężczyzną, jakby niżej. Wrrrr, no ale dobrze, trudno, tak już jest...
Staję obok żony i patrzę na nią, składam życzenia, pierwszy raz ją widzę. Jest taka naturalna, zestresowana, przejęta. Mam ochotę ją wyściskać i obcałować, jest też taka mięciutko okrągła, jestem pewna, że musi pachnieć mlekiem. Mówię jej: All the best to you, you are so beautiful.
Ona mówi: Thank you, thank you... Uśmiecha się i wstydliwie spuszcza wzrok.
Po ceremoni wychodzimy uradowani jak małe dzieci.
Mam ochotę klaskać i tańczyć.
Jej, jak mi tutaj brakuje pięciu rytmów na przykład,
Tak się wyszaleć, wyskakać, wytarzać po ziemi,
A tymczasem czuję, że moje ciało jakoś tak się zastaje,
Energia chce gdzieś się wydziać, a się dzieje jakoś tak wewnętrznie bardziej
Chyba...
Po ślubie jedziemy do aśramu Sivy Sakhti.
Jak ja uwielbiam jeździć na motorze!
To uczucie, że posuwam się szybko, że włosy rozwiewa mi wiatr, i że ciało znajduje tak doskonale i bezbłędnie równowagę, że kręgosłup się rusza i sam z siebie wie jak, i każdy mięsień też, że mijam przechodniów, samochody, krowy,
To jest takie fascynujące!
U Sivy Sakhti udeża mnie cisza.
Znów jest nieruchomo,
Zapomniałam, że cisza jest
I że tak ją słychać.
Ciało powoli odtaja,
Stygnie
Zanurzam się w tą subtelną jakość
Ja
Kość
Unoszę głowę i patrzę na Sivę w tej samej chwili gdy ona to robi w moją stronę
Spotkanie wzroku
Ruch ręki
Płyń falo
To tak jakby Ona leciutko szturchała taflę Rzeki
I mówiła Tak nurtowi
Niczego nie zmeniając.
Pojawiła się myśl
Że Sivy Shakti nie ma tak naprawdę
Że ona nie jest oną
Nie jest kobietą
Że to, że siedzimy w jakimś pomieszczeniu, zwróceni w jedną stronę
Jest takim zawirowaniem na tafli Rzeki
I ta myśl także odpłynęła, jak łódeczka puszczona na wodę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz