Maga Yoga

Maga Yoga

piątek, 28 lutego 2014

PożąDanie

Dotyk, bliskość drugiego człowieka
Jest tak cenna, tak otwierająca,
Tak rozmiękczająca
Jak dialog z Bogiem

Robiona z poszanowaniem granic
Ze stawianiem granic
Słuchaniem
Dawaniem
Przyjmowaniem

Tak
Nie
Nie wiem (co także oznacza nie)


Taniec dwóch ciał
Akrobatyka
Finezja
Medytacja


Dlaczego jesteśmy wyposażeni w tak potężną
Czułość?
Jesteśmy jak przewodniki elektryczności
Każdy milimetr skóry jest jak planeta
Z wszystkimi jej kraterami, górami, jeziorami, lasami i pustyniami.
Burza, upał, wodospad, spokojna tafla jeziora przy bezwietrznym powietrzu.
Wybuch wylkanu, gorąca lawa, stygnąca na chłodnym kamieniu.
Szczelina w potężnym głazie.
Księżyc wiszący między liśćmi palm
Lizany przez chude, długie, zielone jęzory
Wiatr muskajacy skórę
Włosy na ramieniu uginają się jak rzeczna trzcina.

Palce muskają policzek
Dotykają mocno zbitych mięśni na ramionach.
Kręgosłup jest elastyczny
Biodra
Piersi
Pulsująca krew

Oddech

Latam, opadam, przysiadam na gałęzi
Ześlizguję się ze śmiechem jak ryba po mokrym kamieniu
Zmieniam swoją wielkość jakbym nie miała granic
Będąc ogromna jak starożytna bogini płodności
Groźnie mrucząca jak granatowa, ociekająca kwią Kali
Wstydliwa jak biała kapłanka dziewica.

Dlaczego nasze oczy
Musiały
Się
Spotkać
na tak głęboko intymnym poziomie
Tego nie wiem.
Prawo karmy?

Tak
Nie
Nie wiem (co także oznacza nie)

czwartek, 27 lutego 2014

Później

Poczekaj życie
Nie jestem jeszcze gotowa
Potem może tak
W jakimś "dogodnym momencie"
Teraz jeszcze sobie
P o c z e k a m

Naprawdę wydaje mi się, że zaczynam wariować
Moje koncepcje nie wytrzymują czegoś co mnie ciągnie
Wyciąga po czakrach w górę jak po sznurze koralików
Śmieje się w głos z "moich" małych gierek
Wymyślonych
Pozszywanych z wielkim wysiłkiem z kawałeczków szmatek
Obraz
Żałosny wysiłek artysty
Próba
Z a t r z y m a n i a

Jestem silniejsza od wszystkiego i wszystkich których "spotykam"
Najpiękniejsza wizja, wgląd, przegląd, ogląd,
Przebudzenie
Jest
Niczym
W konfrontacji
Której nawet
nie ma
Znów rozsypują mi się słowa
Sznur z koralami się zerwał
Bum bum bum
Spadają jeden po drugim
Mantra
Przesuwanie palcami koralika za koralikiem.
OK, OK, to na pewno kawa, wypiłam dziś rano jakieś wiadro tego czarnego płynu
Muszę to sobie jakoś wytłumaczyć
Uchwycić sie tratwy jak tonący brzytwy
To jest jak jakiś lej
Wciąga w górę i w dół
Nie ma lęku
Nie ma lęku
Nie ma lęku
Nie ma lęku
Nie ma
Mnie

J e s t e m
bardziej niż przed

środa, 26 lutego 2014

Czas

Dzień za dniem
Wciąż uparcie tkwię na linii czasu
To moje "comfort zone"
Ciepłe znane bagienko
Czas
Bo wierząc w czas wszystko,
Wydaje się,
Można
Zrobić.
Można uzdrowić przeszłość
Zaplanować przyszłość
Teraz, to boskie Teraz, nawet jest w czasie!
Ostatnia ostoja, deska ratunku, słodki duchowy przyczułek, rozpadł się w drobny mak...
Normalnie płakać mi się chcę
Jak o tym piszę
To takie niewygodne
Aaaaa!!!!!! Ratunku!

Jak wyzwolić się z tej liniowości?
Co mi z tego, że już prawie wszystko wiem "przez głowę"
Mogę nawet sprytnie udawać spokój
Ciszę
Ale jej nie ma, nie ma, nie ma ciszy!
Nie ma tego co bym chciała!
Jest tak jak nie chcę, nic nie jest w porządku!
Zaraz wybuchnę ze złości, zacznę wypuszczać z siebie płomyki ognia
Cała się nim zajmę
I nawet jak sie spalę na popiół
To dalej ne pewno będzie źle
Bo tak już zawsze będzie
Zawsze!!!
Po prostu do dupy!!!

Ta złość przechodzi w szaleńczy śmiech
Tak mi się chce śmiać z siebie samej
Że chyba się popłaczę
I teraz będę wyć jak rozmazgajony bobas
Dziecko zanoszące się niepohamowanym szlochem
Same będąc nim na przestrzał
Wskroś
Bardziej niż bardzo

OK, otrzepuję się z tej dziwnej fali.
I znów coś się stało na fali czasu,
Czy teraz będę o tym rozmyślać,
Analizować, przyglądać się z każdej strony?
No nie, nie, to przecież nie jest sposób!
Więc jaki jest sposób?
Boże,
Pomóż!!!!

Dosiadł się stary człowiek, który tu jest odkąd pamiętam
Czyli pewnie jest dużo dłużej (znów ten czas, fuck!)
Podobno miał dużo żon i kochanek
I jeszcze więcej dzieci, a najmłodsze bardzo małe
Z wyjątkowo piękną młodą Rosjanką.
To wszystko wiem od kogoś kto z nim gadał.
Nawet nie pamiętam od kogo.
A teraz nie mogę patrzeć na jego stare, prawie nagie ciało
Nie myśląc o tej gromadzie dzieci, porzuconych żonach i kochankach, o pięknej Rosjance.
Stara biała Francuska mieszkająca piętro niżej w moim hotelu
Zaczyna coraz bardziej wariować.
Mówi do drzew i ptaków po francusku
Krzyczy po angielsku do niewidzialnego wroga
Wieczorami w aśramie, słodkim głosem, śpiewa hymny do Ramany.

Czy ja też skończę jak ci szaleni starcy dożywający swoich dni w upale świętej góry?
Maga, to jest przyszłość.
Co cię ona obchodzi?
To nawet nie jest przyszłość, to jakieś wyobrażenie
Chmura, powietrze, niebyt...


Mocno za mocno opalony starzec siedzący obok mnie wykonuje telefon:
- Do you speak Russian? Polish??? No, I don't speak Polish...
Odkłada słuchawkę.



niedziela, 23 lutego 2014

Śniadanie

Nie wiem co napisać
Czekam na idli
Jestem po kawie.
Na kawie
Świat jest lepszy
Troszeczkę

W takim miejscu
Nijakim
się jest
Teraz
Twarz mówi:
"Coś jest nie tak
Ale jak coś zrobię
To
W nieokreślonej
Przyszłości
Na pewno będzie
Lepiej
A teraz trzeba to jakoś
Przeczekać
Znieczulić się
Zrobić sobie dobrze
Czymś
Milusim..."

Ok.
A więc tak
Jest

Wszystko co kiedyś mi pomagało
Nie pomaga
Już
Bo jest
N i e a k t u a l n e
I dlatego nic mi pomóc nie może
Bo wszystko jest JUŻ spóźnione
Nie nadążam za życiem i to mnie wkurwia
Bo to co myślałam, że życiem JEST
Najwyraźniej nim nie jest!

Więc co?
W ogóle po co pisać?
Po co jeść?
Po co robić
Cokolwiek???

OK, niech już przyjdzie jakaś uzdrawiająca mantra
Bo niewygodnie tak zastawać z niczym w miejscu
Nijakości przechodzącej we wfrustrację
Frustracji w nijakość
Nijakość we wfrustrację...
I tak w kółko.

Rozsiadam się na poduszce
Rozsiadam się i
Już
Siedzę

Niech się zatem przepala
Wypala w totalności
Totalnością będąc
Bo inaczej to nawet się nie da
Bo jak uniknąć czegoś
Co przeszywa MNIE
Wskroś!

czwartek, 20 lutego 2014

Wojna

Jesteśmy tak wykończeni wojną, którą w sobie toczymy,
Że potrzebujemy góry rzeczy, żeby ponownie i ponownie się odbudowywać,
Wstawać z kolan, obmyć liczne rany, zaleczyć to co znów się rozerwało, pękło, rozpadło...

Tak więc jemy bardzo zdrowo
Albo niezdrowo,
Chodzimy na masaże, terapie, spotkania,
Upijamy się,
Idziemy na fitness, jogę, taniec,
Wchodzimy w relacje, jedna po drugiej, zmieniamy, poprawiamy,
W ogóle w żadne nie wchodzimy
Albo tkwimy w jednej, szamotając się boleśnie, lub nic nie zmieniając, zamrażamy się, żeby nie czuć, bo czucie niebezpieczne
Jest

Nie chcę zapaść się w dół: jaki ten świat straszny, samsara, cierpienie, najlepiej to już się powiesić albo unikać życia (chociaż jak wogóle da się uniknąć życia??? Hahaha!)
Wolę wybrać teorię, że w tym błędzie/obłędzie w którym tkwimy, jest doskonałość i jakaś metoda, logika,
Zdając sobie równolegle sprawę z tego, że to tylko teoria
A więc
Nie
Prawda

Nie wiem czemu siedzę,
Ale co mogę zrobić/nierobić lepszego?
Nie wiem, to nawet nie był wybór z głowy
To moje "highest excitement"
To bycie w ciszy i nieruchomości
W głośności i przepływie
W wykluczających się wzajemnie absurdach.

Się życie i tak dzieje,
Fala
Narodzin i śmierci
Rozpaczy i radości
Nudy i zabawy
Podniecenia i spokoju

Po śniadaniu, biorę moją bordową poduszkę pod pachę i idę do aśramu
Ustawię ją w jakimś miejscu
Ustawię ciało
Popłynę
Dam się ponieść fali
W mojej łódeczce ze skorupy kokosa

wtorek, 18 lutego 2014

Katarsis

No tak, coś się we mnie uspakaja
Już nie walczę z tym co to moje ciało wyprawia
Wyrzuca z siebie, przyjmuje, poci się, wchodzi w kolejne fazy
Księżycowe, czy jakieś tam.
Próbowanie zdefiniowania, nazwania,
Wyzwala napięcie tak nie do uniesienia,
Że szybko wycofuję się z tego pomysłu
I wracam do
Bycia

Relax Maga, relax...

Dziś nie chciało mi się wstać na medytację
Znajome uczucie z odosobnień, na których byłam.
Wcale nie tak trudno nie poddać się temu "niechcemisię".
Udaje się wstać, umyć zęby, ubrać, wziąć łyka wody, poduszkę pod pachę...
Zazwyczaj za tym oporem pojawiało się coś bardzo interesującego.
Szybko notuję w swojej głowie zauważenie oczekiwania,
I koncentruję się ponownie na krokach stawianych w ciemności na ścieżce prowadzącej do aśramu.
Przyszłam, siadłam, trochę się powierciłam, podłubałam w nosie,
Posłuchałam krytycznych myśli, że tak nie wypada itp
Oraz poczucie niewygody, że wszyscy na mnie patrzą i mnie oceniają,
Gdy to zauważyłam, prawe się roześmiałam w głos, bo oczywiście
Nikt na mnie nie patrzył i nikogo nie obchodziłam ja, haha.
Nagle zobaczyłam swoje nieruchome ciało i że niepostrzeżenia minęło pół godziny.
Ok, pojawiła się myśl, czas wstać, przenieść się do dużej sali, przejść się wokół ołtarza, przy wtórze śpiewów kapłanów, z chmurą myśli i emocji, latających jak stado pszczół nad moją głową/swoim gniazdem, którym ktoś potrząsnął znienacka, albo może, które ktoś pierwszy raz zobaczył - pszczoły odkryte dla świata, aaaa!!!
Potem pudża, potem kawa, potem spacer po budzących się ulicach, potem internet w otwierającej się dopiero ulubionej kafejce, potem śniadanie w "5 elements", potem Shiva Sakhti...
I tak codziennie, dopóki ten schemat się nie zmieni, bo zmieni się, a kiedy, no nie wiem...
U Sivy siedzi obok mnie szara Argentynka - Shanti, która dużo klnie i dużo się śmieje, czasem zapomina też założyć swoją sztuczną szczękę, co rozbawia ją jeszcze bardziej.
Dźwięczą mi w uszach słowa, które wypowiedziała mocnym suchym głosem gdy umarł Gyan: "The man is dead, it's a reminder for us!"

Siedzę u krawcowej, która dokańcza szycie ubrań dla mnie, z około półtoramiesięcznym opóźnieniem.
Jest zupełnie wyluzowana, jej duże oczy i usta są spokojne, palce niespiesznie prują nitki, kroją len, bawełnę, na różnorakie formy.
Przychodzą kolejni oczekujący, najczęściej spotykają się z odpowiedzią:
- Come tomorrow Madame!
- Come later Sir, 6 ok? Oki, oki...
Klienci odchodzą niezadowoleni, kiwają głowami. Ci bardziej zaprawieni przyjmują to z większym spokojem.
Ponad tydzień temu pytam krawcowej:
- Is it ready?
- Oh, no Madame, Come tomorrow morning!
Przezornie pytam: - What time in the morning?
Krawcowa odpowiada z radością na twarzy: - Two!
Mnie nie zostało nic innego niż wybuchnąć śmiechem: - Two is not morning! :D
- I know, I know! Śmieje się krawcowa, zachowując niewzruszony spokój.
Teraz, po kolejnym tygodniu z hakiem, siedzę w małej klitce gdzie krawcowa kończy jedną z moich koszul, powiedziała:
- Sit and wait!
Więc:
Pocę się i czekam.
Cze
Ka
Nie


Odchodzę z jedną koszulą, reszta będzie "evening".
No dobra, kłaniam się swojej nauczycielce i idę do domu.

Po drodze spotykam chłopaków z Polski, świeżo po retreacie u Ramana Awakening.
Świecą im się twarze
Naprawdę fajnie nam się tu żyje
W tych Indiach
Gdzie łatwo o
Katar
I
Katarsis
;)


Ps.
Idąc do kafejki spotkałam Shanti, mówi:
- I like your shirt!
- This tailor around the corner made it for me.
- Oh, but she's a disaster, not a good one and expensive!
- Oh, I know now... :/
- I will tell you where to find a good one.
- Ok, maybe next year, thanks! :)

Pojawiła się myśl: jak dożyjemy...

poniedziałek, 17 lutego 2014

Katar (Kali)

Czarna wilgoć
Zatkanie
Wściekłość
Duchota
Smród ścieków
Ci sami żebracy
Wycigają ręce
Bezczelnie wrzeszczą
Gdy nie dostaną
Rzucający przekleństwem
Spluwający na ziemię

Czarna Bogini
Nie jestem pewna czy jest nią chuda ciemnoskóra Hinduska
O rozczochranych włosach i dzikiej twarzy
Codziennie wyprowadzająca kościstą krowę z cielakiem na spacer
Trzymająca matalowy pojemnik na "diabliwiedząco"
Mówiąca niezrozumiałe zaklęcia, do siebie, krów, bogów?

A może Czarną Boginią jest tajemnicza rzeźba w aśramie każdego dnia na nowo obmywana przez mnicha, przystrajana w kolorową suknię i świeże kwiaty, z malowanymi ciemnoczerwonymi znakami na czole, dłoniach, stopach, gardle...
Ma czarną twarz, wyrażającą kamienny spokój, niewzruszoność, przy której wręcz nie przystoi nie rozpaść się w drobny mak, na tysiące drobnych kawałeczków, roztopić je w ciepłych łzach, zbudować łódeczkę z kawałka rozłupanego kokosa i dać popłynąć zbolałej duszy.

Patrzą na mnie czarne oczy:
Kociołek wystawiany co rano na ognisku z suchych patyków
Kawa w metalowym kubku w przydrożnej kafejce
Znaleziona kartka z fragmentem obrazu Jerusalem Stories
Z czarną puszystą plamą, kolorami w niej utopionymi


Czarnym
Okiem
(Lustrem)
Patrzę
(Widzę)
Ciebie
(Mnie)

sobota, 15 lutego 2014

Wilgotna srebrzystoszarość

Poszłam na medytację do aśramu, ale brzuch bolał tak bardzo, że wróciłam do domu.
Położyłam się z nogami na ścianie, miednicę podparłam na poduszkach.
Ból minął.
Zjadłam śniadanie.
Zapaliłam świeczkę i kadzidło.
Jak stado kruków, przyfrunęły czarne myśli.
Nie odpędzam ich - jedzcie głodne drapieżniki, na zdrowie!

Zasnęłam, ciągle jednak z czujnością w kącikach oczu, żeby zdążyć na spotkanie z Siva Sakthi.
Przyszłam, nie ma prawie nikogo.
Po drodze zauważyłam: jest zupełnie szaro, nie ma słońca, wilgotno w powietrzu, ale nie za gorąco.
Góra spowita chmurami, czarna krowa robi kupę, biała klacz wyciąga swoją pociągłą mordę w moją stronę, ostrożnie głaszczę jej chrapy, boję się żeby mnie nie ugryzła, nigdy nic nie wiadomo...

Mam rozczochrane włosy, opaloną skórę, oczy które widziały śmierć i narodziny, usta które całowały, palce, które dotykały, serce które bije.
Niosę poprzez siebie niezliczoność historii, z których żadna nie jest prawdziwa.
Chwilami nienawiść do siebie samej mnie obezwładnia, ale zbieram się, podnoszę, otrzepuję z pyłu ziemi.
Gdzie ta miłość?
Tutaj.
Miłość jest byciem, bo w teraz jest Nic.
Odpowiedzi poprzez ich brak.
Wyzerowanie.
I niech tam sobie będzie:
Podnoszenie się
Spadanie
Nienawiść
Szare oczy
Ruch dłonią
Wszystko jedno
Znaczenie
W którym
Nie ma braku
Bo czara zawsze
Jest
Pełna

Zanim drobna stara kobieta w łososiowym sari wychodzi z sali pełnej ludzi, na swojej dłoni, podaje nam serce.

W tej chwili dzieje się specjalne nic


piątek, 14 lutego 2014

Jest Pełnia

Przepych
Rozkosz
Zaspo(u)Kojenie

Zapraszam do mego Domu Uciech
Wszystko jest miękkie, przyjazne, otwarte
Dla Ciebie
Możesz robić co chcesz
A my Ci będziemy służyć, albo zejdziemy Ci z drogi
Jeśli tylko taka będzie Twa
Wola
Bo Ona Jest
Świętością

Nieograniczoność czasu
Posiedź i poczuj czego
Tak naprawdę
Chcesz
Na co
Masz
Ochotę
A no co
Nie masz

Zaskoczenie?
No, wspaniale!
Jak czujesz zaskoczenie?
Co pod nim jest?
Spokojnie, nigdzie się nie spieszysz
Nic się nie spieszy
Zatrzymanie
Bo
JEST
Bardziej
Niż
Ruch

Nie da się uczepić
Rozmyślać
Analizować
Bo
Zdania
Się
Rozpadły
Podzieliły
Na
Słowa
Słowa
Na
Litery
Litery
Na
A
T
O
M
Y

Kosmos
Odyseja
Jednia

Nie ma pompatyczności, powagi, nauki
W ogóle nie ma o czym gadać
Śmiech
Bez
Troska
Radość


Pokłon robi się sam    chce się kłaniać Bogu



BE STILL AND KNOW THAT I AM GOD
(Biblia, Stary Testament)

środa, 12 lutego 2014

Bardzo Blisko Pełni

Pełnia
PMS
Polska

Czym dłużej jestem w Indiach, tym bardziej czuję, że jednak tu nie przynależę.
Kocham to miejsce całym sercem i będę wracała pewnie regularnie,
Bo inaczej już po prostu nie mogę, zapłakałabym się na śmierć gdybym nie mogła tu wrócić.
Jednak Polska to miejsce gdzie się urodziłam.
Znajomy dom, gniazdo, z którego wyfrunęłam w tym ciele, które jeszcze żyje.
To tak jak gdy nie porządkuję swoich relacji z rodziną, trudno mówić o pełnym zrozumieniu duchowości.
Samo porządkowanie, przyglądanie się, nie uciekanie, nie tłumienie, za to przyzwalanie, wchodzenie w każdą dziurę, ostrożnie ale z ufnością, jest byciem na właściwej drodze, która i tak nie prowadzi do Celu,
Więc odpuścić można wszelkie oczekiwania, wysiłki, starania się, co mega wyzwalające jest i cudną wiadomością dla strudzonych magowych kości
Ufff!

Teraz przyszła myśl, że właściwie to nie wiem czy mam poczucie, że ja gdziekolwiek przynależę.
A może wszędzie, po trochu?
Tyle, że jakoś nie satysfakcjonuje mnie ta odpowiedź, zbyt prosta, zbyt banalna, zbyt podręcznikowa jest...

Lubię zostawać bez odpowiedzi.
Lubię zadawać pytania i udzielać odpowiedzi, taki majstersztyk, doskonały pojedynek na szabelki, dla fanu,
Wiedząc, że i tak to tylko taka zbitka dźwięków, taniec atomów,
Ocieranie się jednego o drugi, wyzwalanie kolorowych fontann elektryczności, albo i nie...
Lubię piękne formy, dobrą sztukę, mocną literaturę, muzykę najwyższych lotów.
Zawsze miałam też jakąś taką słabość do najwyższych klas, szlachetnie urodzonych, do kultury, tej najdoskonalszej, ostrej jak brzytwa.
Ale też, jak dotykam tych wyżyn szlachetności, to tak jakby coś pękało na tym szczycie, i okazywało się być puste jak wydmuszka.
Co zresztą nie zaprzecza w żaden sposób piękna, które tam się znajduje, ale to jest tak jakbym już była w miejscu doskonałej odpowiedzi, w końcu dotarcia do TEGO, i wtedy to COŚ, to moje osiągnięcie, doskonałe wydedukowanie poprzez inteligencję, na tym szczycie, orgaźmie,
wyzerowywało się ponownie....
I zostawało znów
Nic
Pusta kartka
Cholera
A więc to znów nie to
Niech to szlag!

Trochę się pozłoszczę
I przechodzi
Bo na złość mam też przygotowane różowe łóżeczko miłości,
Bo kurtyzaną jestem doskonałą,
Tą z najwyższych sfer
Szlachcianką

Zaczynam się przyzwyczajać do tych fal
Wzlotów
Odlotów
Upadków
Bęc
Bum
I znów wsiadam na mojego białego rumaka
Będę na nim jechać tak długo aż zniknie koń i jeździec
A jak nie zniknie
To będę tak jechać i jechać
Otworzyć się na
Teraz
Każdą emocję
Jak błyskawice
Przepalające się
Jedna po drugiej
Wyładowania elektryczne
Płonące ognisko
Nie
Wiadoma
Miłość
Prawie
Nie
Do
Uniesienia

wtorek, 11 lutego 2014

Blisko Pełni

Kupiłam sobie parę kolczyków
Z kamieniem księżycowym
Para oczu ma kolor srebrzystoszary
Nad głową wisi jak talar prawie okrągła Luna
W hotelu gdzie mieszkam jest para staruszek:
Biała - Francuska
Szara - Argentynka

Siedzę przed aśramem
Przyszedł żebrak z bielmem na oku
Powiedziałam mu: NO
Bardzo zdecydowanie
Nauczyłam się
Żebrak od razu odchodzi
Zrobiło mi się smutno:
A więc nie pomogłam
A on pewnie tak cierpi
Nie ma co jeść
Jest stary i chory
Mieszka na ulicy
Nikogo nie ma
Chyba zaraz zacznę wyć z rozpaczy
Ale nie zaczęłam
Bo przyszła stara żebraczka
I na moje zdecydowane NO
Nie odchodzi, dalej macha ręką przed moją twarzą
I pokazuje na rozdziawione usta
Teraz zalewa mnie fala złości
Czuję, że robię się czerwona na twarzy
I walę piorunami.
Coś co wyzwala we mnie najpotężniejszą wściekłość
To gdy mówię NIE
I nie ma reakcji
Przekroczenie granicy
Wlezienie z buciorami na "mój" teren
Jak tak można???!!!!
NIEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!!

Wszystko się starzeje i umiera
Tu jest dużo starych ludzi
Pewnie dobrze jest umrzeć
Pod świętą górą Arunachala
Patrzę na pomarszczoną skórę
Stare kości, powolny krok
Niemożność siedzenia
Chodzenie o kulach
Mówienie niezrozumiałych rzeczy...
Boję się starości,
Boję się tego, że powoli moje ciało zacznie przestawać działać
Że nie da się tego uniknąć
I ono już teraz się psuje
Zmienia

Podobno nie jesteśmy ciałem
Mogłoby to być pocieszeniem
Ale nie jest,
Bo całe swoje ja
Z nim utożsamiam.
Mam jakieś przebłyski
Że jest coś więcej
Że to niemożliwe
Że jestem tym workiem ze skóry
Na kości, mięśnie, krew, płyny.
Ale wiem to wszystko przez głowę
Wykombinowałam to
Sprytnie.
Więc po co tu siedzę?
Dlatego, że tu mnie ciągnie
I dopóki ciągnąć będzie
To Maga tu zostanie
Kimkolwiek Maga
Jest

Coraz mniej się boję
I aż się boję
Że lęku nie ma
Nie wiem czy jest mi dobrze
Niedobrze mi od myślenia
Więc idę usiąść gdzieś
Prosto
Poczuć siedzenie
Ciało
To co przez ciało mówi
Ruch
Oddech
Czucie



Siedziałam przed Siva Sakhti
Pierwszy raz tak blisko
Powiedziałyśmy sobie Tak mrugnięciem oczu
Uniosła jedną rękę nieznacznie w górę
Poczułam, że chce powiedzieć
Unieś
Energię
Z bolącego brzucha
Do
Góry
TAK

poniedziałek, 10 lutego 2014

Pracoholizm

"Praca uszlachetnia"
"Praca jest lekarstwem na wszystko"
Więc jak serce krwawi, jak jest coś niewygodnego, relacja, w której w sumie jest mi źle, ale boję się sama przed sobą do tego przyznać, brak pieniędzy i wiele innych powodów, to zacznę pracować jeszcze więcej.
Za to dostanę na pewno jakąś pochwałę, uznanie, poklepanie po plecach.
Schudnę jeszcze bardziej, twarz zrobi się pięknie, duchowo pociągła, no może trochę oczy będą podkrążone od niedospania, stresu, zaciskania się, nadludzkiego wysiłku, ale co tam.
Kasa jest, "niezależność", uznanie rodziny, pracodawców, odbiorców produktu.
To, chociaż na jakiś czas, da mi ukojenie, poczuję, że coś jestem jednak warta, że można mnie za coś pokochać.
Nic nie będę czuła.
Chłód, zimno, sztywność, doskonała asana, chroni przed rozpadnięciem się, utrzymuje w iluzji.
Do następnego razu, który już czai się za rogiem, kiedy ból z całą siłą wraca, gdy muszę wykonać znów coś widocznego, żeby dostać strzępek miłości...
Zastrzyk narkotyku uśmierzający cierpienie, na chwilę...
Skrawek ciepła, gdzie ogrzeję przemarźnięte kości...
I tak w kółko...

Jak długo potrzeba bycia w ciszy, po takim trybie życia, aby odzyskać chociaż odrobine kontaktu ze sobą?
Nie wiem, ale znana mi to postawa, także w "mojej dziedzinie", tzw. duchowego rozwoju.
Jak ktoś, kto od lat siebie nadużywa i nie jest tego świadom, nic z tym nie robi, jest w stanie wysłuchać, poczuć drugą osobę, która tego zwolnienia, powrotu do siebie pragnie?
No chyba, że większość ludzi szuka jednak czegoś innego w jodze/medytacji. Może chce po prostu mieć zgrabniejszą sylwetkę i usłyszeć parę pustych frazesów bez pokrycia, być modnym?
Chociaż to niemożliwe, wierzę jednak w ludzi, i tak jak dziś powiedziała Ania, gdy szłyśmy wokół Góry: każdy człowiek tęskni za Prawdą, czasem jednak boi się do tego przyznać, bo to zapewne rozwali jego skrzętnie budowany świat, w którym może i tak do końca milusio mu nie jest, no ale jednak jest to znane, bezpieczne...
Nauczyciel, który sam daje sobie czas, uwagę, schronienie, nie pozwoli w tym miejscu zostać. Bo wie, że wejście w to co nieznane, bywa, że przerażające, jest warte wszystkiego.
Niczego nie obiecuje, nie jest być może z wierzchu atrakcyjny.
Jednak ten komu to dane, zobaczy coś więcej poza ładnym opakowaniem, znajdzie tego, który pomoże zburzyć tamy, roztopić lody, popłynąć rzece.
Zaufa czemuś co jest większe od lęku.
A potem jak wody w rzece Ganga - popłynie, i nie będzie już odwrotu, bo gdy tama zostanie zburzona, to nurtu wody już nie da się zawrócić.

Odkrywam, że największą moc ma cisza, ale czasem potrzeba kilku słów, aby na ciszę nakierować. Takie zetknięcie z ciszą, bez wprowadzenia w postaci słów, może być zbyt dużym wyzwaniem. Poza tym słowa też potrafią być formą ciszy.
Nie wiem, nie wiem, będąć w Indiach już kolejny miesiąc, nie robiąc prawie nic, mam wrażenie, że dopiero zaczyna się proces pozbywania się pokładów iluzji, jakie przez nieskończoną ilość lat, nazbierało się.
Zresztą nie wiem czy samo "pozbywanie się pokładów iluzji", nie jest w swej istocie iluzją, haha!
Wiem, że mogę dać ludziom dużo, jednak równocześnie czuję, jak sama jestem wątła, jak mało wiem, jak sie mylę, jak jestem ślepa...
Ratuję się szczerością, okazuje się, że ona, często będąca na pierwszy rzut oka, bez składu i ładu, jest tym co trafia, co ożywia, co staje się wspólnym doświadczeniem.
Gdy w mojej głowie pojawia się tępa pustka i wpadam w panikę, że przecież "mam małą wiedzę" i "nie mam niczego mądrego do przekazania", zapadam się totalnie w ten stan, i z niego, z samego jego serca, wyłaniają się słowa, które nigdy nie zostały zaplanowane.
Chwilami głos z boku szepce "co ty pleciesz Maga???", ale zaraz drugi się włącza: "no i cóż z tego, nawet jeśli plotę, to i tak nie masz pojęcia jak to odbierają inni, może im sie podoba? A może to z czego ty jesteś dumna, wcale się nie podoba?"

Nie zaspokoję potrzeb wszystkich.
Za to mogę zaspokoić potrzeby własne.
I gdy to robię, znika wszelki wysiłek.
Mam wrażenie, że już w ogóle nie pracuję. Karcący głos mówi: "jak tak można Maga, przecież ty nic nie robisz, lenisz się, nie zbijasza majątku ani nie harujesz na rodzinę jak porządni obywatele, marnujesz czas, a inni w tym samym czasie umierają z głodu, jak ci nie wstyd!"
Jednak potrafię uśmiechnąć się do tej rozwścieczonej postaci i póki co zejść jej z drogi, bo nie pora, aby z nią polemizować.
Za słabiutka się czuję, jeszcze...

To już ponad połowa mojego pobytu w Indiach.
Co jakiś czas dopadają mnie różne dolegliwości.
Aktualnie mam alergię, katar i ból stawów.
A jeszcze przed chwilą czułam się bardzo lekko i seksualnie.
Teraz czuję się jak stara brzydka zołza, do tego wściekła.
Zaraz pójdę spać i rano znów pewnie będzie inaczej.
Wtedy dodam kolejne zdanie, może parę słów,
Zamieszczę zdjęcie i wrzucę tego posta na bolga.
Taki plan, a czy się ziści i po kiego grzyba ja wogóle to piszę,
Nie wiem...! :D

środa, 5 lutego 2014

Ślub

W wielkim chaosie,
Waleniem w bębny i trąbieniem w piszczałki bez składu i ładu,
Popychaniem się, ustawianiem, wskazywaniem co, gdzie, jak,
Z ekranami, kamerami, kręceniem poszatkowanego filmu z ręki,
Dziwnymi zbliżeniami na twarze gości,
Twarzami pozujących Hindusów bez uśmiechu,
Bo do fotografii uśmiechać się nie należy, żeby wyglądać dobrze.
Z mistrzem ceremonii coś tam odprawiającym z ryżu, kokosów, kolorowymi proszkami i ogniem,
Z niezrozumiałymi dla mnie rytuałami...

...Shankar wziął ślub z Soundari.

Kilka dni temu niósł zwłoki Gyana do karetki.
Teraz z szerokim uśmiechem malującym mu się na twarzy, przykleja czerwoną kropkę na czole swojej młodej żony, oznaczającej, że od teraz jest już mężatką.

Życie toczy się tu szybko, gwałtownym nurtem, na widoku.
Bez zbędnych melancholijnych piosenek, zamyślania się, analizowania.
Dzieje się i już,
Ceremonialnie bezceremonialnie.
Idziemy, idziemy, do przodu, jak przepychające się pojazdy na ulicy, z trąbieniem, nawoływaniem, w ciasnym tłumie, kurzu, upale.
Za to w nocy jest cicho.
Chyba tylko wtedy jest cicho, no może jeszcze w kafejkach dla westenersów, niektórych, czasami, ale i to niekoniecznie,
Bo nieprzywidowalność jest tutaj tak intensywna, że aż trudno się ją przejmować
I odpuszczenie jest jedyną formą przetrwania w tym świecie nazywanym Indiami.

Idziemy złożyć życzenia, stoimi w kolejce, na prędce sklecamy mały prezent "od polskiej grupy", wiążąc go złotą nitką wyciągniętą z pobliskiej kotary i wtykając w niego fioletowy kwiatek, rosnący z drugiej strony kolejki.
Gdy Shankar mnie zauważa, jego twarz się rozaniela i woła swoje: MAGA! :D
Za to prezentu i życzeń już ode mnie nie przyjmuje, tylko od Jarka, z którym tu przyszłam, jemu daje rękę i z powagą patrzy w oczy.
Za to mnie, jak niesforne dziecko, łapie w pasie i przetacza na drugą stronę stawiając koło wystrojonej żony. Tam jest moje miejsce.
O, jak trudno mi to przełknąć, że kobieta ma tu inne prawa, i generalnie zawsze idzie i jest za mężczyzną, jakby niżej. Wrrrr, no ale dobrze, trudno, tak już jest...
Staję obok żony i patrzę na nią, składam życzenia, pierwszy raz ją widzę. Jest taka naturalna, zestresowana, przejęta. Mam ochotę ją wyściskać i obcałować, jest też taka mięciutko okrągła, jestem pewna, że musi pachnieć mlekiem. Mówię jej: All the best to you, you are so beautiful.
Ona mówi: Thank you, thank you... Uśmiecha się i wstydliwie spuszcza wzrok.

Po ceremoni wychodzimy uradowani jak małe dzieci.
Mam ochotę klaskać i tańczyć.
Jej, jak mi tutaj brakuje pięciu rytmów na przykład,
Tak się wyszaleć, wyskakać, wytarzać po ziemi,
A tymczasem czuję, że moje ciało jakoś tak się zastaje,
Energia chce gdzieś się wydziać, a się dzieje jakoś tak wewnętrznie bardziej
Chyba...

Po ślubie jedziemy do aśramu Sivy Sakhti.
Jak ja uwielbiam jeździć na motorze!
To uczucie, że posuwam się szybko, że włosy rozwiewa mi wiatr, i że ciało znajduje tak doskonale i bezbłędnie równowagę, że kręgosłup się rusza i sam z siebie wie jak, i każdy mięsień też, że mijam przechodniów, samochody, krowy,
To jest takie fascynujące!

U Sivy Sakhti udeża mnie cisza.
Znów jest nieruchomo,
Zapomniałam, że cisza jest
I że tak ją słychać.

Ciało powoli odtaja,
Stygnie
Zanurzam się w tą subtelną jakość
Ja
Kość
Unoszę głowę i patrzę na Sivę w tej samej chwili gdy ona to robi w moją stronę
Spotkanie wzroku
Ruch ręki
Płyń falo
To tak jakby Ona leciutko szturchała taflę Rzeki
I mówiła Tak nurtowi
Niczego nie zmeniając.

Pojawiła się myśl
Że Sivy Shakti nie ma tak naprawdę
Że ona nie jest oną
Nie jest kobietą
Że to, że siedzimy w jakimś pomieszczeniu, zwróceni w jedną stronę
Jest takim zawirowaniem na tafli Rzeki

I ta myśl także odpłynęła, jak łódeczka puszczona na wodę...