Maga Yoga

Maga Yoga

środa, 15 stycznia 2014

Ragda

Ragda to coś więcej niż tylko mój piesek.
To dusza będąca łącznikiem pomiędzy Indiami i Polską.
Nie byłoby Ragdy gdyby nie Indie.

Ragda żyła 7 lat.
7 lat temu wyjechałam pierwszy raz do Indii.
Z Mają.
Po powrocie Maja dała mi Ragdę - grubą czarną kulkę,
Która urodziła się tego samego dnia miesiąca co ja, 21 stycznia.
2007 roku.
Taki urodzinowy prezent. Mięciutki, pachnący, przesłodki.

Ragda to puchata zwariowana miłość biegająca na czterech łapach.
Te 7 lat z Ragdą były jednym z najcudowniejszych czasów jaki przeżyłam.
Tyle się zadziało, a Ragda była zawsze przy mnie.
Szczęśliwa gdy na dworze było szaro i zimno,
Liżąca po twarzy gdy płakałam,
Wciskająca swój ciepły łeb w moje ciało, z podniecenia, że jestem, że się z nią bawię, tańczę, śmieję razem z Nią.

Ragda otworzyła serce tylu ludziom.
Tylu z Nią spędzało czas, opiekowało się, mieszkało pod jednym dachem, kilka dni, tygodni, nawet miesięcy gdy wyjeżdżałam na dłużej.
Niektórzy poświęcali Jej najskrytsze tajemnice szepcząc tajemne zdania do mięciutkiego ucha.
Ragda cierpliwie wysłuchiwała.
Inni profesjonalnie masowali,
Jeszcze inni spali z nią na podłodze,
A nawet brali wspólną kąpiel... ;)

Ragda odeszła gdy w Indiach było Święto Pongal, kolorowe święto urodzaju.
Pewnie nie chciała, żebyśmy się smucili, chciała pokazać, że ona jest radością.
Kolorowymi kwiatami malowanymi na ziemi,
Mnóstwem ilości jedzenia, które tak kochała.
Robieniem sobie przyjemności, tarzając się na patykach, robiąc w ten sposób samej sobie rozkoszny masaż pleców.
Uśmiechem od ucha do ucha, który malował jej się na pysku jak biegała po parku.

Niedługo przed moim wyjazdem do Indii Ragda otworzyła sobie nosem drzwi do sypialni i wlazła mi do łóżka.
Zdziwiłam się, normalnie nie lubiła ze mną spać.
No ale dobrze, pomyślałam, rozstajemy się na tak długo, więc niech już śpi ze mną.
Nie przewidziałam jednak, że rozstajemy się na aż tak długo...
Objęłam ręką dużą czarną kluchę, głaskałam jej ciepły mięciutki brzuszek.
Ragda i ja westchnęłyśmy z rozkoszy...

Gdy już byłam w Indiach, byłam spokojna.
Wiedziałam, że Ragda tryska radością będąc w kochającym ją domu.
Biega po łąkach za patykami, kąpie się w bajorach.
Wszystko to co kochała zawsze najbardziej, czego w Warszawie nie zawsze mogłam jej zapewnić z braku czasu, łąk, bajor...
A co najważniejsze miała przy sobie, do ostatnich dni swojego życia, kochającą ją całym sercem Rodzinę.

Gdy jeździłam z Ragdą do Białowieży, cała przesiąkała zapachem wielotysięcznego lasu.
Z pieska miastowego zamieniała się w dziką bestię pachnącą czarną żyzną ziemią, gnijącymi liśćmi, korą, sierścią innych zwierząt.
Jej oczy stawały się oczami czujnego dzikiego zwierza, włosy z przylizanej lśniącej fryzury damy z Warszawy stawały się posklejanymi przez błoto kudłami dzikiej suki, z obróżki sterczał wieniec trawy żóbrówki, w której zaciekle się tarzała wcierając w siebie zapach dzikiej wolności.

Zaraz po Pongal w Indiach jest pełnia.
Pies
Pongal
Pełnia
Ragda wiedziała co robi wybierając sobie czas na odejście z tego świata gdy tutaj w Indiach, w Tiruvannamalai, jest tak potężny tydzień. Gdy samo bycie jest modlitwą, nie trzeba nawet iść do aśramu, śpiewać pieśni, kłaniać się przed ołtarzami, smarować czoło białym proszkiem, chodzić wokół Góry...
Chociaż czemu nie, jak się chce...
Ramana Maharshi wierzył, że zwierzęta mają taką samą zdolność do przebudzenia się jak ludzie.
Za aśramem, wśród grobów sadhu, jest grób kruka, któremu przytrafiło się przebudzenie, krowy Lakshmi, która poza matką Ramany, jako jedyna z otoczenia Bhadavana doznała pełnego przebudzenia...
Jest też historia o tym jak Bhagavan śpiąc pewnego dnia w miejscu gdzie było zatrzęsienie wiewiórek, przypadkowo, przekręcając się z boku na bok, przygniatał jakąś zbłąkaną wiewiórkę i przekazywał jej Dharmę, tak nieplanowanie, przez przypadek :)

Sadhu, który prowadzi pobliską kafejkę internetową, gdy mu powiedziałam, że umarł mój piesek, z uśmiechem, patrząc mi w oczy swoimi dużymi kochającymi oczami, powiedział: It was her time. Pray to the God, pray to the God now!", dotykając dłońmi swoich piersi...
Oczy ponownie zaszły mi mgłą łez...

Dziś jest pełnia.
Idę wokół Góry, wraz z wielotysięcznym tłumem.
To dla Ciebie Ragduniu ta pradakshina.
Dla Twojej pięknej, radosnej Duszy.
Idziemy razem.
Uwielbiałaś zawsze iść z tłumem, szybko, przed siebie, wąchając przydrożne śmieci, zostawione jedzenie, kupy, inne pieski, przybiegając co chwila do mnie, sprawdzając czy jestem, machając ogonem, śmiejąc się całą gębą i brązowyymi maślanymi oczami przepełnionymi po brzegi miłością.
Wiem, że jesteś teraz spokojna i szczęśliwa.

Good
Dog
God

<3













1 komentarz: