Czekałam na sprzątnięcie pokoju około 24 godzin.
Pojęcie czasu w Indiach jest względne.
Szczególnie jeśli właściciel hotelu za kilka dni się żeni i nie ma głowy do tak przyziemnych rzeczy jak zajmowanie się swoim hotelem.
Shankar, zaraz po naszej porannej jodze, wparował na taras ze szczupłym zbieraczem kokosów i zabrał się za ich zrywanie.
Zbieracz, za pomocą grubej silnej liny i z przewiązanym kubełkiem w pasie, pomalowanym w magiczne znaki, chroniące go zapewne przed spadnięcim z kilkunastometrowej palmy, wdrapał się na nią, poodcinał kokos za kokosem i rzucał je Shankarowi.
Patrzyłyśmy z Talą jak Shankar następnie układa je w zgrzebną kupkę. Zbieracz wrócił do nas na dach i zaczęło się szybkie i sprawne otwieranie kokosów, wypijanie ich, przecinanie, zjadanie miękkiego miąższu...
Tala stwierdziła, że gdyby Bogowie mogli całować, to tak właśnie smakowałby ich pocałunek.
Razem z Talą pijemy z kubków, Shankar i pan od zrywania kokosów wypijają kokosy jeden po drugim bezpośrednio wlewając sobie boski płyn do ust, nie dotykając nimi skorupy owoców.
Tala pyta Shankara: Znałeś wcześniej swoją żonę?
Shankar: Tylko dwa miesiące.
Tala: Rodzice ci ją znaleźli?
Shankar: Tak.
Tala: I co, podoba ci się?
Shankar: Tak, tak, bardzo!!! Nie tylko ją lubię, ja ją kocham!!!
Shankar wyraźnie się podnieca, wygląda jak dziecięco zakochany bohater bolywoodzkiego filmu, który zaraz zacznie nam tańczyć i śpiewać, szczerzy swoje krzywe zęby, zanosi się śmiechem.
Po czym z całą mocą beka.
Mówię mu: Shankar, w moim kraju to byłoby bardzo niegrzeczne, jesteś obrzydliwy!
Shankar: Wiem, wiem, hahahaha! Ale jestem w Indiach, więc mogę!
Znów zanosi się śmiechem.
Mimo, że doprosić się o posprzątanie pokoju, zmianę pościeli itp, graniczy z cudem, a Shankar do tego lubi walić mi komplementy typu, że mam ładny duży brzuch, lubię Shankara. I chyba pójdę na jego ślub. Co tam! :D
Po porannej biesiadze został jeden rozkrojony kokos, którego nie byłyśmy już w stanie zjeść. Postanawiam dać go Eli. Jednak zbyt długo trwało moje decydowania się co z nim zrobić, chwila nieuwagi i kokos znika w łapskach małpy. Czasem mam wrażenie, że Indie składają sie z niezliczonej ilości głodnych chudych stworów, które tylko czyhają na chwilę nieuwagi. Niedawno moje ulubione hinduskie słodkości, które zostawiłem sobie "na potem" zjadło stado mrówek.
Pokój posprzątany, dzięki temu, że tyle muszę czekać, piszę.
Mój nowy pokój jest jasny, na stole leżą płótna.
Czy zacznę malować?
Mam też pędzle, ale farb nigdzie jakoś nie mogę dostać...
Za to mam igłę i kolorowe nitki, może coś wyszyję?
Czas na lunch.
Nie wiem co będzie, teraz zbieram się na jedzenie.
Mam wrażenie, że dopiero w ostatnich dniach, powoli, zaczyna schodzić ze mnie warszawskie napięcie.
Kolega, co tu już mieszka długo, mówi, że czuje jak tego miesiąca, w styczniu, na każdego spływa tutaj potężna rzeka łaski.
Pyta czy ja też tak czuję.
Ja tak nie czuję.
Kolega się śmieje: "Nieważne, i tak spływa, czy się czuje czy nie!" :D
Pojęcie czasu w Indiach jest względne.
Szczególnie jeśli właściciel hotelu za kilka dni się żeni i nie ma głowy do tak przyziemnych rzeczy jak zajmowanie się swoim hotelem.
Shankar, zaraz po naszej porannej jodze, wparował na taras ze szczupłym zbieraczem kokosów i zabrał się za ich zrywanie.
Zbieracz, za pomocą grubej silnej liny i z przewiązanym kubełkiem w pasie, pomalowanym w magiczne znaki, chroniące go zapewne przed spadnięcim z kilkunastometrowej palmy, wdrapał się na nią, poodcinał kokos za kokosem i rzucał je Shankarowi.
Patrzyłyśmy z Talą jak Shankar następnie układa je w zgrzebną kupkę. Zbieracz wrócił do nas na dach i zaczęło się szybkie i sprawne otwieranie kokosów, wypijanie ich, przecinanie, zjadanie miękkiego miąższu...
Tala stwierdziła, że gdyby Bogowie mogli całować, to tak właśnie smakowałby ich pocałunek.
Razem z Talą pijemy z kubków, Shankar i pan od zrywania kokosów wypijają kokosy jeden po drugim bezpośrednio wlewając sobie boski płyn do ust, nie dotykając nimi skorupy owoców.
Tala pyta Shankara: Znałeś wcześniej swoją żonę?
Shankar: Tylko dwa miesiące.
Tala: Rodzice ci ją znaleźli?
Shankar: Tak.
Tala: I co, podoba ci się?
Shankar: Tak, tak, bardzo!!! Nie tylko ją lubię, ja ją kocham!!!
Shankar wyraźnie się podnieca, wygląda jak dziecięco zakochany bohater bolywoodzkiego filmu, który zaraz zacznie nam tańczyć i śpiewać, szczerzy swoje krzywe zęby, zanosi się śmiechem.
Po czym z całą mocą beka.
Mówię mu: Shankar, w moim kraju to byłoby bardzo niegrzeczne, jesteś obrzydliwy!
Shankar: Wiem, wiem, hahahaha! Ale jestem w Indiach, więc mogę!
Znów zanosi się śmiechem.
Mimo, że doprosić się o posprzątanie pokoju, zmianę pościeli itp, graniczy z cudem, a Shankar do tego lubi walić mi komplementy typu, że mam ładny duży brzuch, lubię Shankara. I chyba pójdę na jego ślub. Co tam! :D
Po porannej biesiadze został jeden rozkrojony kokos, którego nie byłyśmy już w stanie zjeść. Postanawiam dać go Eli. Jednak zbyt długo trwało moje decydowania się co z nim zrobić, chwila nieuwagi i kokos znika w łapskach małpy. Czasem mam wrażenie, że Indie składają sie z niezliczonej ilości głodnych chudych stworów, które tylko czyhają na chwilę nieuwagi. Niedawno moje ulubione hinduskie słodkości, które zostawiłem sobie "na potem" zjadło stado mrówek.
Pokój posprzątany, dzięki temu, że tyle muszę czekać, piszę.
Mój nowy pokój jest jasny, na stole leżą płótna.
Czy zacznę malować?
Mam też pędzle, ale farb nigdzie jakoś nie mogę dostać...
Za to mam igłę i kolorowe nitki, może coś wyszyję?
Czas na lunch.
Nie wiem co będzie, teraz zbieram się na jedzenie.
Mam wrażenie, że dopiero w ostatnich dniach, powoli, zaczyna schodzić ze mnie warszawskie napięcie.
Kolega, co tu już mieszka długo, mówi, że czuje jak tego miesiąca, w styczniu, na każdego spływa tutaj potężna rzeka łaski.
Pyta czy ja też tak czuję.
Ja tak nie czuję.
Kolega się śmieje: "Nieważne, i tak spływa, czy się czuje czy nie!" :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz