Maga Yoga

Maga Yoga

czwartek, 30 stycznia 2014

Satsang z John de Ruiter

Siedzi sobie
Prawie nic nie mówi
Większość czasu nic nie mówi
Jak to jest być w jego obecności?
Kusi trochę żeby pójść, zobaczyć, sprawdzić...
Znajomy lęk przed tym co zawiera wszystko a równocześnie wszystko zabiera.
Zawiera i zabiera.
Bezlitośnie
Bo litość także się tutaj nie mieści.
Tutaj
Nawet lęk jest zabawny swą małością przy wielkości Góry.
Tak ogromny, paraliżujący lęk staje się pyłem, rozdmuchiwanym przez wiatr w mgnieniu oka.

Pisanie wyprzedza mnie
Małą Mi
Ja Mi Mnie Moje
Się nie boję
Do boju
Rozpędzam się z szabelką w ręce
Krzyczę jak Indianin, maluję wojenne znaki na twarzy
Nie ma
Mnie
Szabelki
Konia

John dziś powiedział,
Że poszukiwanie zbliża do bramy
Ale nie pozwala jej przekroczyć.
Aby ją przekroczyć potrzeba zostawić wszystko,
Także poszukiwanie.
Żadne przekonanie, metoda, droga,
(a są ich tysiące)
Nie pozwoli przekroczyć bramy.
Może jedynie doprowadzić do samych jej wrót.

A potem

Zostaje

Przekroczenie

Śmierć większa od śmierci

Serce

Raj

wtorek, 28 stycznia 2014

Basen

Wkurwienie
Coś jest nie tak
Nie chcę tu być
Nie chcę tego słuchać
Czuję, że nie dostaję tego co mi potrzeba
Czego mi potrzeba?
Co mogę sobie dać?
Siedzę cicho i już nie mogę ze złości.
Zaraz wybuchnie mi głowa z napięcia jak wulkan.
Złość toczy mnie jak gruby robal.
Ziewam, już unieść nie mogę.
Padam na ziemię
Zasypiam

Śnienie, śnienie, śnienie...

To że jest ciepło, lepiej niż w mroźnej Polsce, w której nie jestem bo tak wyszło i wyjść inaczej nie mogło, no bo tu jestem z jakiegoś bezprzypadkowego powodu,
Żadnym pocieszeniem nie jest, bo wkurwianie dopada w każdej sytuacji,
Nieważne czy to tropiki, masaż, śliczny pokój z miękkim łóżkiem, objęcia ukochanego...
Dupa, jak jest źle to jest źle i dopadnie i tak,
Chwyci za gardło, wymemla, wywali flaki do góry nogami,
Sraczka będzie, rzyg, gorączka albo ropny katar.
Skrzywiona buzia, tak jest źle, o jezu, co tu zrobić, żeby uciec???
Uciec, uciec, uciec,
u
cieczka!

Nie ucieknę, o nie!
Dam się ponieść wściekłej suce
Rozszalałemu ryczącemu lwu
Jestem zła bo się duszę!
Bo coś nie pozwala być sobą
Coś każe być w jakiś cholernych wymyślonych konwenansach
Być grzeczną i robić to co ten ta powiedzieli
Kiedyś tam, po kiego diabła, po co i dlaczego, komu to niby dobrze robi???
Nie, nie, nie!!!

Zaczynam oddychać
Żyć życiem
Być byciem
Uwolnić się
Zwolnić

Nawet nie zaczynam
Bo jak to niby się da
Jak się nie da
Czagoś zacząć,
kontynuować,
kończyć,
Dotrzeć do celu.
Tak jakbyśmy na jakiejś linii czasu żyli
Hahaha!

Nie boję się
Bo Bogiem jestem
I poza mną nie ma nic
Zawieram w sobie wszystko
I rosnę jak ciasto pod pierzyną
Rozrastam się w nieskończoność
Taka gruba i pulchna jestem, że hej!

Babamaga się kula, w dół i w górę, na boki, w tę i spowrotem, bez końca, rośnie, zawiera, w sobie, przy sobie, poza słowem, pozy robi, miny, nóżkami przebiera i całym ciałem w tańcu, szczerzy pyszczek z radości, tralalalala, holahulahihihahaHA!

niedziela, 26 stycznia 2014

Czekanie, śniadanie, sprzątanie...

Czekałam na sprzątnięcie pokoju około 24 godzin.
Pojęcie czasu w Indiach jest względne.
Szczególnie jeśli właściciel hotelu za kilka dni się żeni i nie ma głowy do tak przyziemnych rzeczy jak zajmowanie się swoim hotelem.

Shankar, zaraz po naszej porannej jodze, wparował na taras ze szczupłym zbieraczem kokosów i zabrał się za ich zrywanie.
Zbieracz, za pomocą grubej silnej liny i z przewiązanym kubełkiem w pasie, pomalowanym w magiczne znaki, chroniące go zapewne przed spadnięcim z kilkunastometrowej palmy, wdrapał się na nią, poodcinał kokos za kokosem i rzucał je Shankarowi.
Patrzyłyśmy z Talą jak Shankar następnie układa je w zgrzebną kupkę. Zbieracz wrócił do nas na dach i zaczęło się szybkie i sprawne otwieranie kokosów, wypijanie ich, przecinanie, zjadanie miękkiego miąższu...
Tala stwierdziła, że gdyby Bogowie mogli całować, to tak właśnie smakowałby ich pocałunek.
Razem z Talą pijemy z kubków, Shankar i pan od zrywania kokosów wypijają kokosy jeden po drugim bezpośrednio wlewając sobie boski płyn do ust, nie dotykając nimi skorupy owoców.
Tala pyta Shankara: Znałeś wcześniej swoją żonę?
Shankar: Tylko dwa miesiące.
Tala: Rodzice ci ją znaleźli?
Shankar: Tak.
Tala: I co, podoba ci się?
Shankar: Tak, tak, bardzo!!! Nie tylko ją lubię, ja ją kocham!!!
Shankar wyraźnie się podnieca, wygląda jak dziecięco zakochany bohater bolywoodzkiego filmu, który zaraz zacznie nam tańczyć i śpiewać, szczerzy swoje krzywe zęby, zanosi się śmiechem.
Po czym z całą mocą beka.
Mówię mu: Shankar, w moim kraju to byłoby bardzo niegrzeczne, jesteś obrzydliwy!
Shankar: Wiem, wiem, hahahaha! Ale jestem w Indiach, więc mogę!
Znów zanosi się śmiechem.
Mimo, że doprosić się o posprzątanie pokoju, zmianę pościeli itp, graniczy z cudem, a Shankar do tego lubi walić mi komplementy typu, że mam ładny duży brzuch, lubię Shankara. I chyba pójdę na jego ślub. Co tam! :D

Po porannej biesiadze został jeden rozkrojony kokos, którego nie byłyśmy już w stanie zjeść. Postanawiam dać go Eli. Jednak zbyt długo trwało moje decydowania się co z nim zrobić, chwila nieuwagi i kokos znika w łapskach małpy. Czasem mam wrażenie, że Indie składają sie z niezliczonej ilości głodnych chudych stworów, które tylko czyhają na chwilę nieuwagi. Niedawno moje ulubione hinduskie słodkości, które zostawiłem sobie "na potem" zjadło stado mrówek.

Pokój posprzątany, dzięki temu, że tyle muszę czekać, piszę.
Mój nowy pokój jest jasny, na stole leżą płótna.
Czy zacznę malować?
Mam też pędzle, ale farb nigdzie jakoś nie mogę dostać...
Za to mam igłę i kolorowe nitki, może coś wyszyję?

Czas na lunch.
Nie wiem co będzie, teraz zbieram się na jedzenie.
Mam wrażenie, że dopiero w ostatnich dniach, powoli, zaczyna schodzić ze mnie warszawskie napięcie.
Kolega, co tu już mieszka długo, mówi, że czuje jak tego miesiąca, w styczniu, na każdego spływa tutaj potężna rzeka łaski.
Pyta czy ja też tak czuję.
Ja tak nie czuję.
Kolega się śmieje: "Nieważne, i tak spływa, czy się czuje czy nie!" :D

Pokój na samej górze

Tym razem tak łatwo
Samo przyszło
Samo poszło
Przeczyściło
Zrobiło
Miejsce
Na
No
W
E

Przeprowadzka na dach
Pokój z tarasem
Czekałam na niego miesiąc
Zapomniałam że czekam
Nagle - jest - niespodzianka

Niewygoda, bo pewnie powinno być inaczej niż jest
To co tu robię, wybory za jakimi podążam,
To pewnie nie te, mógłyby być lepsze,
Gdybym ja lepsza była, ale nie jestem
Inni pewnie mają to czego ja nie mam
Buuuu...

Prze
Bu
Dze
Nie

Po
Szu
Ki
Wa
Nie

Wykiwanie

Tak bardzo chcę wierzyć, zaufać,
odnaleźć
Tego właściwego
przewodnika, nauczyciela,
Tego co wie lepiej ode mnie
I powie co zrobić
Poprowadzi za rękę
Wskaże kierunek
Tylu ich tu jest
Obiecuje
Zaprasza
Uśmiecha się
Wabi spokojem
Ładnym wyglądem
Białym strojem
Obiecuje, że nie obiecuje
Nawet kasy nie bierze
Ale jakby co to "donations" są
Garnuszek stoi
Z otwartym dziobem

Głód

Pogoń za tym czego nie ma
I tak

Tik tak

Się kocham

Jak się budzę to pierwsze słowa, które same jakoś tak z siebie wypływają to
I love you
Potem je powtarzam z niedowierzaniem
I love you? I love? Love?
Really?
No niech będzię
Się kocham
Mmmmm....
Wszystko
Mówi
Że
Tak
Dobrze
Jest



środa, 22 stycznia 2014

Dwa Dni

Urodziny razy dwa:
Najpierw ja
Potem E la
Była też Ta la
(Ale ona bez urodzin)

Pojechałyśmy taksówką z wesołym kierowcą na dwa dni wycieczki. Kierowcę bardzo rozbawiły nasze imiona, mymyślił z nich mantrę i śpiewał pół drogi:

Maga
Ela
Tala

Tala
Ela
Maga

Ela
Maga
Tala

Pojechaliśmy do miasta gdzie czytają przeszłość, przyszłość, poprzednie wcielenia i wogóle co się chce, z liścia palmowego.
Jechałam z wyobrażeniami, nadziejami, podekscytowaniem.
To w końcu moje urodziny, nie taki tam byle jaki dzień, no i taki horoskop!
Ach, co to będzie!

Spotkałam się z kolorową bajką dla spragnionych przydługiej bolywoodzkiej piosenki, podanej z przepychem, bogactwem, rozmachem.
Trzygodzinny seans, na którym co jakiś czas wpadałam w coś w rodzaju odlotu, odpływki, transu, może ze zmęczenia, zadziwnienia, oniemienia?
Co ciekawe po tym dziwnym maratonie wychodzimy rozpromienione. Właśnie wciśnięto nam kolorowy kit za 5000 rupi, ale co tam!

Dwóch Hindusów czyta starotamilskie zapisy, chwilami są śmiertelnie poważni gdy opowiadają o trudnościach poprzedniego życia, innym razem szczerze rozpromienieni, gdy zagłębiają się w naszą świetlaną przyszłość, oczywiście po wcześniejszym odpokutowaniu klątw jakie na nas rzucono w życiu poprzednim, oczywiście hinduskim, oczywiście blisko stąd. Pokuta też nie byle jaka, odwiedzenie konkretnych świątyń, zakupienie strojów, strawy i wiele innych, na koniec kilkanaście tysięcy rupi, wszystko przyniesione ma być w zgrzebnym zawiniątku atsrologom, jakoś potem, jak zechcemy...
No ale cóż za nagroda nas czeka - niekończące się sukcesy, sława, bogactwo, kochająca rodzina, śmierć, która jest wyzwoleniem z tego padołu. Bo to już nasze ostatnie wcielenie, oczywiście.
Dopóki Ela i Tala nie otrzymały wróżby prawie identycznej do mojej, tliła się we mnie nadzieja, że to tylko ja mam takie szczęście. Jednak nie. Na każdego czeka kolorowa bajka, cierpienie z poprzedniego hinduskiego żywota, klątwa i instrukcje jak tą klątwę zrzucić, coby już wszystko było bardziej doskonałe niż najpiękniejszy happy end najśmielszej bolywoodzkiej produkcji.

Jest ulga, balon oczekiwań pękł.
Balon z czym tak naprawdę?
Sama nie wiem.

Obok astrologów znajduje się tysiącletnia świątynia.
Po usłyszeniu trzygodzinnej historii z liścia palmowego, słaniając się na nogach, wchodzę za Elą i Talą do ciemnej lepkiej świątyni.
Mnóstwo pomieszczeń, korytarzy, zaułków, ciemnych jaskiń, na ich końcach znajdujący się ołtarz.
Kwiaty, mandale, tajemne kręgi malowane na sufitach, ścianach, podłodze...
Wizerunki Bóstw, z kłami, dobrotliwym uśmiechem, tańczące...
Węże, krowy, konie...
Gęstwina kolorów, rąk, łodyg, kopyt, płatków, liści, jęzorów...
Wszystko to wiruje w mojej głowie, jestem wykończona, zmęczenie, nie wiem co się dzieje...
Kobieta w zielonym sari leży przed jednym z ołtarzy, na jej brzuchu ktoś postawił świeczkę. Twarz w ekstazie, w koło tłum ludzi.
Chudy ciemnoskóry chłopak brodzący ostrożenie po dużym zbiorniku wodnym znajdującym się w środku świątyni, co jakiś czas robiący nura, wyławia w ustach kolejną monetę z dna, którego w mętnej wodzie nie jest się w stanie zobaczyć gołym okiem.
Pełne skupienie chłopca.

Gdzie jest prawda?
Gdzie szwindel?
Gdzie ktoś, z pewną powagą i profesjonalizmem, robi nas w konia,
A kiedy mijam wtopionego w ścianę, nieruchomego świętego, żebraka, oszusta, biznesmena?
Kto jest
Świętym?
Matką?
Wdową?
Astrologiem?

Już nic nie wiem,
Z gorąca mnie mdli,
Chce się spać,
Ale spać znów nie mogę, bo komary gryzą, duszno jest i czegoś się boję, ale nie wiem czego...
Co ja tu robię? Co ja tu robię? Co ja tu robię?
Szczeniak z przewiązanym sznurkiem na szyi podgryza mi kostki,
A zaraz obok kulturalny pan ubrany w tradycyjnie lungi,
Unosi częściowo pupę z ławki i z rozmachem pierdzi.


Długa podróż powrotna, zgarniamy po drodze S, który dwa dni przesiedział w odrealnionej, powietrznej świątyni Ramalingar, wyglądającej trochę jak statek kosmiczny, który przypadkowo wylądował po środku pustego pola, na którym stoi jedynie kilka smętnych pozostałości po wesołym miasteczku. Kapłani w świątyni, jak ich guru, ubrani są z góry na dół w biały materiał, bez żadnych ozdób. Są bardzo chudzi, wysocy, ich twarze nię są z tej ziemi. Gdy znika z nich promienny uśmiech ukazujący się podczas rozmowy, zapadają się w ten niezwykły wyraz, obecność, której nic nie ruszy, nieziemskość oczu.
Skąd przybyliśmy?
Dokąd zmierzamy?
Kim jesteśmy?
Twarz kapłanów jest sama w sobie odpowiedzią.
Świadomość lęku, braku pewności by na nich patrzeć.
Przyciąganie.
Nieodparte.
Ganga nie może zmienić kierunku płynięcia wód...

S. w ciągu tych dwóch dni został oskubany na jedyne około 500 rupi, każda z nas na 5000. Nasz kierowca zanosi się od śmiechu gdy opowiadamy o tym jak nas oszukiwano, o wyrafinowaniu i pomysłowości Hindusówi, na ile sposobów można to zrobić! :D

Jestem spowrotem w domu, w zielonym pokoju Shankar Guesthouse.
Zostawiłam w nim różę, bo sąsiad co mieszkał na dachu doradził, żeby jej nie wystawiać na taras, bo małpy mogą zjeść kwiat, podobno je lubią.
Tymczasem po powrocie odkrywam, że pąk róży zjadła tłusta zielona gąsienica.
Najwyraźniej taka była karma róży - zostać czyjąś karmą.
Karmy uniknąć się nie da.


Długi spokojny sen
Dobre śniadanie
Siva Sakthi
Patrzy
Przekrzywia głowę
Uśmiecha się
Przesuwa małą dłoń w kierunku brzucha
Słyszę:
Bierz
Bierz
Bierz
Tala Maga Ela



piątek, 17 stycznia 2014

Pisanie

Od dziecka kreśliłam znaki na papierze.
Najpierw robiłam rysunki, co było wspierane i hołubione przez Rodziców.
Dziękuję Mamo i Tato za Wasze wsparcie, za kartki, kredki, farby, za wystawy jakie mi urządzaliście na ścianach naszego domu.
Potem, gdy poznałam litery, zaczęło się pisanie.
Zadania domowe w szkole.
Pani Aufricht z języka polskiego w liceum - postrach wszystkich, ale nie mój.
Pani Aufricht całkowicie i bezkrytycznie, uwielbiała moje wypracowania, z matury dostałam 5 z wyróżnieniem, mimo masy byków ortograficznych, na które Pani A. łaskawie przymknęła oko ;)
Dziękuję Ci kochana Pani Aufricht za dar wspierania mojego pisania, uwielbiałam klasówki z polskiego!
Podpisywanie rysunków, tytułowanie historii w nich zawartych,
Potem pamiętniki.
W szkole podstawowej takie, w których koledzy z klasy wpisywali życzenia,
Potem pamiętnik otrzymany "z bogatego, tajemniczego Zachodu" i wpisywanie w nim kolejnych dni z życia ołówkiem, żeby w razie czego móc wymazać i drogocenne kartki w linijkę i blade rysunki w tle kwiatków i koników, wykorzystać jeszcze raz...
Liceum i studia artystyczne, obrazy z historią,
Podpisywanie, opisywanie, do plam barwnych dodawanie liter.
Poszukiwanie siebie po studiach,
Pamiętniki z Irlandii, płacz zbolałego serca,
Ból dojrzewania, wychodzenia z domu rodzinnego, stawanie na własnych wątłych nóżkach, lizanie ran...
Pisanie w zeszytach ze sklepu Muji,
Pisanie bloga,
Boga,
Dzielenie się na fb...

W międzyczasie, obecny jak szary duch, czający się tuż za moimi plecami
WSTYD
Nie pozwalający się obnażać, pokazywać miękkiego brzuszka,
Naiwną ckliwą duszyczkę, tęsknotę za miłością...
Więc się chowam, wstydzę, kryję przed kamerami, okiem "innego" czychającym jak stetoskop na moje łyse różowe ciałko...
Sny o byciu nagą, przyłapaną na byciu sobą, wyśmianą, zdeptaną, zgwałaconą, skopaną...
A mimo to jakaś taka naiwność, ufność
Wciąż jest.
Jednak się pokażę, zaryzykuję, zobaczę co będzie.
Odkryję na cios.
Dam radę.
Zawsze daję.

Pamiętam jak na jednym tańcu pięciu rytmów poczułam swoją seksualność
Piękno, miękkość, ciepło, grację, siłę, odwagę, otwarte serce, miłość...
I wtedy przyszło zdanie:
"Uważaj, nie pokazuj się tak, jak cię tak zobaczą, to wykorzystają, zniszczą, skrzywdzą. Lepiej się schować, udawać cnotkę, stać grzecznie w szeregu. Zacisnąć pośladki i joni, zdusić życie. Tak jak wszyscy: służyć, być "dobrą", poświęcać się dla "innych"... To dla twojego dobra szmato, jeszcze masz szansę, żeby odpokutować za swoje grzechy!"
To zdanie wywołuje płacz, smutek...
Taki mam wdrukowany program?
Wow, skąd to się wzięło?
Nie ważne, teraz już cię widzę. Zdanie "innego/innej", który to mówi.
Ostrożnie zapraszam Cię do tańca, patrzę z powagą, współczuciem, zaciekawieniem...
Zbliżę się gdy będziesz gotów/gotowa.
Zatańczę z tobą twój taniec.
Dotknę serca z czułością,
Ale tylko wtedy gdy będziesz tego chciał/chciała...
Po kolei:
Zobaczenie
Wysłuchanie
Opłakiwanie
Ukochanie...



To co mi się objawia w Ciszy
Jest jak Skarb Golluma
Wysyczone przez zęby słowa: "My precioussssss, mine, mine, MINE!!!!!"
Nikomu nie dam, nie podzielę się, nie pokażę!
A jednak, zdarza się pokazać.
Już nie mam siły tego w sobie trzymać.
Rozrywanie klatki piersiowej na darsanach z Sivą Sakhti,
Wybuch płaczu na satsangu u Radhy 1 stycznia.
Patrzę do okoła,
Same lustra,
Wszyscy płaczą,
Twarze tłumu ludzi to czysta miłość...
Naprawdę tak jest?
Zasługuję sobie na to?
Ja, ta mała ja???

Po satsangu podchodzi do mnie siwa drobna kobieta, z rozpromienioną twarzą, przytula, mówi do ucha: thank you, thank you, thank you...

Kilka godzin później spotykam Radhę z córką na ulicy:
- Thank you my dear, you made all the room crying...
- Thank you my beautiful women...
- No, thank YOU...
- I need people like you around me now...
Radha patrzy mi w oczy długo, prosto. Jest i nic więcej, nawet w momencie gdy odchodzi, a we mnie coś tak mocno krzyczy "zostań!"...
wiem że dalej jest


Tak, tak, tak kochana Magusiu!
Zasługujesz sobie na całą miłość tego świata i na jeszcze więcej!
Nie jesteś w stanie tego w sobie pomieścić,
Bo
Sama
Tym
Jesteś

Najdroższa kruszyno,
Drogocenny Skarbie,
Uosobienie Raju
Ragda
Radha
Raj

Nie ma śmierci


środa, 15 stycznia 2014

Ragda

Ragda to coś więcej niż tylko mój piesek.
To dusza będąca łącznikiem pomiędzy Indiami i Polską.
Nie byłoby Ragdy gdyby nie Indie.

Ragda żyła 7 lat.
7 lat temu wyjechałam pierwszy raz do Indii.
Z Mają.
Po powrocie Maja dała mi Ragdę - grubą czarną kulkę,
Która urodziła się tego samego dnia miesiąca co ja, 21 stycznia.
2007 roku.
Taki urodzinowy prezent. Mięciutki, pachnący, przesłodki.

Ragda to puchata zwariowana miłość biegająca na czterech łapach.
Te 7 lat z Ragdą były jednym z najcudowniejszych czasów jaki przeżyłam.
Tyle się zadziało, a Ragda była zawsze przy mnie.
Szczęśliwa gdy na dworze było szaro i zimno,
Liżąca po twarzy gdy płakałam,
Wciskająca swój ciepły łeb w moje ciało, z podniecenia, że jestem, że się z nią bawię, tańczę, śmieję razem z Nią.

Ragda otworzyła serce tylu ludziom.
Tylu z Nią spędzało czas, opiekowało się, mieszkało pod jednym dachem, kilka dni, tygodni, nawet miesięcy gdy wyjeżdżałam na dłużej.
Niektórzy poświęcali Jej najskrytsze tajemnice szepcząc tajemne zdania do mięciutkiego ucha.
Ragda cierpliwie wysłuchiwała.
Inni profesjonalnie masowali,
Jeszcze inni spali z nią na podłodze,
A nawet brali wspólną kąpiel... ;)

Ragda odeszła gdy w Indiach było Święto Pongal, kolorowe święto urodzaju.
Pewnie nie chciała, żebyśmy się smucili, chciała pokazać, że ona jest radością.
Kolorowymi kwiatami malowanymi na ziemi,
Mnóstwem ilości jedzenia, które tak kochała.
Robieniem sobie przyjemności, tarzając się na patykach, robiąc w ten sposób samej sobie rozkoszny masaż pleców.
Uśmiechem od ucha do ucha, który malował jej się na pysku jak biegała po parku.

Niedługo przed moim wyjazdem do Indii Ragda otworzyła sobie nosem drzwi do sypialni i wlazła mi do łóżka.
Zdziwiłam się, normalnie nie lubiła ze mną spać.
No ale dobrze, pomyślałam, rozstajemy się na tak długo, więc niech już śpi ze mną.
Nie przewidziałam jednak, że rozstajemy się na aż tak długo...
Objęłam ręką dużą czarną kluchę, głaskałam jej ciepły mięciutki brzuszek.
Ragda i ja westchnęłyśmy z rozkoszy...

Gdy już byłam w Indiach, byłam spokojna.
Wiedziałam, że Ragda tryska radością będąc w kochającym ją domu.
Biega po łąkach za patykami, kąpie się w bajorach.
Wszystko to co kochała zawsze najbardziej, czego w Warszawie nie zawsze mogłam jej zapewnić z braku czasu, łąk, bajor...
A co najważniejsze miała przy sobie, do ostatnich dni swojego życia, kochającą ją całym sercem Rodzinę.

Gdy jeździłam z Ragdą do Białowieży, cała przesiąkała zapachem wielotysięcznego lasu.
Z pieska miastowego zamieniała się w dziką bestię pachnącą czarną żyzną ziemią, gnijącymi liśćmi, korą, sierścią innych zwierząt.
Jej oczy stawały się oczami czujnego dzikiego zwierza, włosy z przylizanej lśniącej fryzury damy z Warszawy stawały się posklejanymi przez błoto kudłami dzikiej suki, z obróżki sterczał wieniec trawy żóbrówki, w której zaciekle się tarzała wcierając w siebie zapach dzikiej wolności.

Zaraz po Pongal w Indiach jest pełnia.
Pies
Pongal
Pełnia
Ragda wiedziała co robi wybierając sobie czas na odejście z tego świata gdy tutaj w Indiach, w Tiruvannamalai, jest tak potężny tydzień. Gdy samo bycie jest modlitwą, nie trzeba nawet iść do aśramu, śpiewać pieśni, kłaniać się przed ołtarzami, smarować czoło białym proszkiem, chodzić wokół Góry...
Chociaż czemu nie, jak się chce...
Ramana Maharshi wierzył, że zwierzęta mają taką samą zdolność do przebudzenia się jak ludzie.
Za aśramem, wśród grobów sadhu, jest grób kruka, któremu przytrafiło się przebudzenie, krowy Lakshmi, która poza matką Ramany, jako jedyna z otoczenia Bhadavana doznała pełnego przebudzenia...
Jest też historia o tym jak Bhagavan śpiąc pewnego dnia w miejscu gdzie było zatrzęsienie wiewiórek, przypadkowo, przekręcając się z boku na bok, przygniatał jakąś zbłąkaną wiewiórkę i przekazywał jej Dharmę, tak nieplanowanie, przez przypadek :)

Sadhu, który prowadzi pobliską kafejkę internetową, gdy mu powiedziałam, że umarł mój piesek, z uśmiechem, patrząc mi w oczy swoimi dużymi kochającymi oczami, powiedział: It was her time. Pray to the God, pray to the God now!", dotykając dłońmi swoich piersi...
Oczy ponownie zaszły mi mgłą łez...

Dziś jest pełnia.
Idę wokół Góry, wraz z wielotysięcznym tłumem.
To dla Ciebie Ragduniu ta pradakshina.
Dla Twojej pięknej, radosnej Duszy.
Idziemy razem.
Uwielbiałaś zawsze iść z tłumem, szybko, przed siebie, wąchając przydrożne śmieci, zostawione jedzenie, kupy, inne pieski, przybiegając co chwila do mnie, sprawdzając czy jestem, machając ogonem, śmiejąc się całą gębą i brązowyymi maślanymi oczami przepełnionymi po brzegi miłością.
Wiem, że jesteś teraz spokojna i szczęśliwa.

Good
Dog
God

<3













czwartek, 9 stycznia 2014

Nietrwałość

W Indiach widzę dużo kwiatów.
Można je kupić przy drodze,
Wpiąć we włosy,
Położyć na ołtarzu.

Pachną, żyją, więdną, prawie w oczach.

O poranku, w sercu mandali malowanej kolorowym proszkiem przed wejściem do domostwa,
Kładziona jest zgrabnie ulepiona kupa,
A w jej środek wtykany jest kwiat.
Każdego ranka nowy.
W ciągu dnia, w upale,
stopniowo obumiera,
Jednak jakiś czas
Kwiat karmi się kupą.
Kwiat
Karma
Kupa

Przemijalność

Szczególnie w relacji z kwiatem widzę jak bardzo chcę zatrzymać chwilę.
Znaleziony na ziemi, soczysty kwiat hibiskusa kładę przed wejściem do pokoju aśramowego.
Chcę, żeby witał mnie zawsze swoją oszałamiającą czerwienią.
Ale on już opada, kładzie się, stapia z parapetem, czerwień zamienia się w brąz...
Tamten pokój też już jest tylko wspomnieniem.

Fotografuję kwiaty, te w kupie i te nie w kupie.
Czasem jakiś za-kupię

Może zdjęciem zatrzymam ich piękno?
Na jakiś czas tak.
Ale co to jest czas?

Tak totalnie nie mam wpływu na nic,
Że jak tu się nie złościć.
Z drugiej strony jest tak bosko doskonale,
Że już nie wiem jak za to wszystko dziękować.
Wydzierać się na bhajanach z bandą kochanych szaleńców,
Niech nasz śpiew wystrzeli w górę,
Otrze się o nieboskłon,
Grubym krowim jęzorem
Zliże z niego najsłodszą słodycz
I ukocha nas Wszystkich
Wszystko
To tutaj i zawsze

Po prostu być

Arunachala Siva, Arunachala Siva, Arunachala Siva
Arunachala!!!









sobota, 4 stycznia 2014

Przeprowadzka

Pierwsza noc na nowym miejscu.
Bezsenność.
Rano, po kawie
Czuję się bardzo dobrze.
Czyżbym mogła już nie spać?

Nowy, pomalowany na zielono hotel.
Prościutki czysty pokój.
Za oknem śpiewy ptaków.

A w ciele gra jeszcze hotel stary.
Wybrzmiewają się historie,
Dopala się wielkie czarne ognisko.

Stos, na którym palono
Gaśnie.
Usypuję nowy.
Wzniecam ponownie ogień
Się wznieca sam.
Ciało jak niezmordowany wehikuł
Żyje, trawi, pracuje.

Nowa lekkość gdy wchodzę w asany.
Ruch płynie jak Ganga
W jednym kierunku, w tempie
Właśnietakimjakimabyć.
Bez odwrotu.
Nie ma ograniczeń, granic, formy.
oddech, czucie, podążanie
Za
Tym

Jedno
ści
Ą ~ Arunachala










środa, 1 stycznia 2014

Raj

Ragda
Radha
Raj

Czerń
Śmierć
Koniec

Ragda jest moją ukochaną suką, która jest czarna.
Radha jest kobietą z Australii, która prowadzi satsangi i nosi czarne sari.
Raj
JEST

Litera R kojarzy mi się z kolorem czarnym.

Wczoraj był ostatni dzień starego roku.
Ulicą przeszedł pogrzeb, nieboszczyk na odkrytych noszach, wystrzały fajerwerków, naręcza kwiatów zrzucane grubymi kiśćmi za konduktem żałobników.
Arunachala spowita nieprzeniknioną czernią nocy.

Radha powiedziała:
Nie ma już odwrotu z tej drogi. Gdy wody Gangi zaczną płynąć, nieuchronnie prowadzi ona do morza.
Będziesz musiała pożegnać się ze
Wszystkim.
Absolutnie wszystkim.
To jest
Śmierć.

Miłość równa się Śmierć

Raj.
Dom.
Totalne zatrzymanie.

Wolność.

Gayatri
31.12.2013 Arunachala w nocy

01.01.2014 Widok na Arunachale z asramu
Savasana - pozycja trupa