Tak wiec jestem w wyczekanym Tiruvannamalai. Chodze na satsangi do wyczekanego Moojiego. Przychodze tam godzine wczesniej-posiedziec, poczuc, pobyc. Jest cicho, bezpiecznie-miejsce w ktorym czuje wyrazniej jak zycie popzez mnie przeplywa, potezna fala, nie do zatrzymania. Nie do zrozumienia, a jednoczesnie calkowicie zrozumiala. Nie odzielona ode mnie.
Czysta, naga Milosc.
Bez sciemy, bez formy. Bez nazwy.
Juz pierwszego dnia, jak tylko zobaczylam Moojiego -nareszcie na zywo-pociekly lzy.
I tak jest do teraz.
Codziennie chodze na spiewy do ashramu Ramana Maharishi, chodze wokol oltarza-placze. Siedze na zimnej ashramowej posadzce-placze.
Poszlam do dwoch jaskin gdzie praktykowal Ramana na zboczu gory Arunachala. W pierwszej siedzialam chwile-bylo duzo ludzi. Poszlam do drugiej-ciemnej, wilgotnej. Juz zamykali. Weszlam na ostatnie kilka minut, poplynelam na fali szlochu.
Siedze wieczorem sama w pokoju-placze.
Slucham slow Moojiego-placze.
Czekam cierpliwie az moja reka uniesie sie w gore w czasie satsangu i bede mogla z nim pobyc. To zupelnie normalny czlowiek-kazdy z nas jest taki sam w swojej prawdziwej istocie. Dlaczego wobec tego tak bladzimy?
Czy jest na to odpowiedz?
Kazdy krok, bose stopy na leciutko klujacym piasku w ashramie, malpy iskajace swoje male, krakanie wron, czerwone liscie, wielkie jak uszy krowy, opadajace miekko na ziemie, zebrak krzyczacy "ma!", gapiacy sie Hindusi, trabiace riksze, powoli idaca krowa, szalona gruba dziewczynka walaca co chwile do drzwi mojego pokoju, wpadajaca do niego jak burza i grzebiaca w moich rzeczach, szukajaca czekolady, dzieci wolajace "hello madame!" i podajace mi swoje brudne raczki, dluga cisza bedaca w swej istocie najczystsza forma niezrozumienia gdy odpowiadam Hindusim skad jestem... :)
Czysta, naga Milosc.
Bez sciemy, bez formy. Bez nazwy.
Juz pierwszego dnia, jak tylko zobaczylam Moojiego -nareszcie na zywo-pociekly lzy.
I tak jest do teraz.
Codziennie chodze na spiewy do ashramu Ramana Maharishi, chodze wokol oltarza-placze. Siedze na zimnej ashramowej posadzce-placze.
Poszlam do dwoch jaskin gdzie praktykowal Ramana na zboczu gory Arunachala. W pierwszej siedzialam chwile-bylo duzo ludzi. Poszlam do drugiej-ciemnej, wilgotnej. Juz zamykali. Weszlam na ostatnie kilka minut, poplynelam na fali szlochu.
Siedze wieczorem sama w pokoju-placze.
Slucham slow Moojiego-placze.
Czekam cierpliwie az moja reka uniesie sie w gore w czasie satsangu i bede mogla z nim pobyc. To zupelnie normalny czlowiek-kazdy z nas jest taki sam w swojej prawdziwej istocie. Dlaczego wobec tego tak bladzimy?
Czy jest na to odpowiedz?
Znalazlam tez tutaj zajecia z jogi Iyengara. Prowadzi ja na dachu jednego z domow przystojny pan o imieniu Hugo. Jednak od razu wyczylam w nim ta zimna mechaniczna sztywnosc. Jak dobrze jest mi ona znana! Mysle, ze sie do niego mimo wszytsko przejde, ale moje serce wogole tam nie ciagnie. Wiec co to jest? Grzecznosc? Dobre wychowanie? Slepa powinnosc? Potrzebuje z tym pobyc, odpowiedziec sobie na te pytania... Tyle lat bylam wierna tej metodzie, ale czy ona mi na pewno sluzy? Nie chce jej zostawiac, jednak to chyba jeszcze nie czas, zebym mogla wrocic na mate na zajecia Iyengarowe. Robie swoja joge-jest nia Zycie w swojej Istocie.
Delikatnosc.
KINDNESS.
Cos czego mi brakowalo tyle lat. Za czym plakalo moje serce, a teraz deje temu glos. Pelna wolnosc. Czy placze dlatego, ze nie moge uwiezyc, ze jestem Tym? Ze nie tylko jestem tego warta-ja JESTEM najczystsza forma Dobroci...
W ashramowym pokoju w Pondicherry, na moich drzwiach widnial napisa Kindness.
Poszlam tam do ksiegarni, w ktorej siedzialam chyba kilka godzin. Przejrzalam tysiace ksiazek, m. in. o jodze, ale nic mnie nie zawolalo. Nagle wpadla mi w rece ksiazka Living with Kindness-o tym czym jest Metta.
Zaczlam ja czytac w Pondi.
Czyta sie ja dalej w Trivu...
Juz nie musze czytac liter. Kazdy krok, bose stopy na leciutko klujacym piasku w ashramie, malpy iskajace swoje male, krakanie wron, czerwone liscie, wielkie jak uszy krowy, opadajace miekko na ziemie, zebrak krzyczacy "ma!", gapiacy sie Hindusi, trabiace riksze, powoli idaca krowa, szalona gruba dziewczynka walaca co chwile do drzwi mojego pokoju, wpadajaca do niego jak burza i grzebiaca w moich rzeczach, szukajaca czekolady, dzieci wolajace "hello madame!" i podajace mi swoje brudne raczki, dluga cisza bedaca w swej istocie najczystsza forma niezrozumienia gdy odpowiadam Hindusim skad jestem... :)
.
OdpowiedzUsuń