Jakże to trudne słowo. Przychodzimy na zajęcia rozwojowe, po to, żeby nas w końcu ktoś pokochał. Świadomie, a najczęściej jednak nie, mamy nadzieję, że obejmą nas czułe ramiona mamy i taty, że będziemy mogli w końcu odpocząć. Może nawet, na takich zajęciach, spotykamy “naszą drugą połówkę”, równie samotnego osobnika, który wierzy, że spotkał takiego jak on. Mądrzejszego od reszty społeczeństwa, bo “poszukującego”. Oczywiście, to tylko kwestia czasu, aż opadnie narkotyczna mgła hormonów, i okaże się, że i ta relacja nie daje nam ukojenia, że partner jest inny niż wydawał nam się na początku. I, o zgrozo, przerażająco przypomina jednego, a może nawet dwóch naraz, rodziców.
Więc jak to jest, czemu tak bardzo mylimy się w tej całej miłości? Czemu cierpimy nieludzkie katusze, czemu wciąż na nowo się rozczarowujemy?
Może jest tak, że dopóki miłości będziemy poszukiwali z miejsca dziecka, czeka nas rozczarowanie. Dziecko wierzy, że miłość -odzwierciedlenie naszej boskości, zostanie nam dostarczona przez innego człowieka/ludzi. Jest to absolutnie niewinna nadzieja. Nadzieja, która umiera ostatnia. Umiera najczęściej dłużej niż jedno życie człowieka, umiera z pokolenia na pokolenia … Po drodze powstają wielkie powieści, piosenki, nagradzane Oscarami filmy …
Aż w końcu grunt pod nogami osuwa nam się ostatecznie, i nie zostaje już
nic.
Doświadczyć tej bezgranicznej dziury, pustki, beznadziei …
Medytacja jest doświadczeniem samotności absolutnej. Kiedy to odkrywamy, że nie ma wokół nas żadnych kół ratunkowych.
Że jestem w tym oceanie absolutnie sama/sam. Co wtedy zrobisz? Gdy masz przed sobą godzinę, może trochę więcej, życia? Wiedząc, namacalnie i niewątpliwie, że ten moment już nigdy, przenigdy się nie powtórzy.
Godność tej chwili. Której być może nie zdążysz uchwycić fotografią, pochwalić się nią na forach społecznościowych.
Jesteś sam.
Jesteś sama.
Na środku oceanu.
Żyjesz.
Nikt cię nie oklaskuje.
I co
Teraz?
Autoportret - olej na płótnie, 2006 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz