Ci co mnie dobrze znają, wiedzą, że nie lubię się dużo przemieszczać. Nie lubię też zostawać zbyt długo w jednym miejscu. Generalnie, mam całkiem konkretne potrzeby. Lawirowanie pomiędzy nimi, rozpoznawanie ich, świadome widzenie, kiedy robię w zgodzie ze sobą, a kiedy nie, to jest jakaś super trudne gimnastyka! Kiedyś myślałam, że joga pomoże mi rozwiązać wszystkie problemy, ale dbanie o siłę i elastyczność ciała, to tylko jeden z elementów wspierających praktykę medytacji. Także siedzenie w ciszy i nieruchomo pod ścianą, jest tylko jednym ze sposobów medytowania. Przez to, że od dziecka znałam tylko tą jedną formę, myślałam, że nie ma innych, lub też inne są złe/nieskuteczne. Takie to uwarunkowanie z domu …
Przez długie lata znajdywałam kolejne metody, trzymałam się ich kurczowo, wyciskałam z nich wszystkie soki, byłam najlepszą studentką, czułam się w nich pewnie, aż do momentu skrajnego wyczerpania … Robiłam dużo i intensywnie, przekraczając swoje granice (chociaż o tym nie wiedziałam, bo świadomość granic, to coś co przychodzi mi z wielkim trudem), aż w końcu, wymęczona, miałam ich dość i znajdywałam kolejną. Po okresie frustracji i żałoby, wpadałam w następne szaleństwo, kolejny dziki romans z nową formą praktyki. Towarzyszył mi ognisty entuzjazm, którym z taką to łatwością, zupełnie niezamierzenie, zarażałam innych … Bo pasja jest zaraźliwa … Fala podobna do tekstu piosenki Bjork “It’s oh so quiet now … but soon again, starts another big RIOT … !”
Romans zawsze nieubłaganie kończył się licznymi ranami, wypaleniem i zniechęceniem, a czasem nawet nienawiścią, głównie do siebie, ale też do konkretnych środowisk, zaciekle broniących “jedynie słusznej drogi”. Czyli znów pewnie do siebie, a dokładnie tej części w sobie, która za nic w świecie nie chce puścić fartucha mamy … Rozwścieczone dziecko, które nie znalazło satysfakcji. Pewnie dlatego tak bardzo czułam piosenkę Rolling Srones-ów “I can’t get no satisfaction”. Oj, jak dobrze znam to miejsce …
Kiedy to piszę, zauważam, że tak postępuję też i w innych sferach swojego życia, zabawne. Chociaż z wiekiem, robię to mniej intensywnie, wolniej i w większym uśpieniu … Coś takiego się stało w przeciągu ostatnich pięciu lat, że zapadłam w letarg, sen, a może zapuszkowałam się w bezpiecznej, wyciszonej jaskini, coby wylizać rany … ?
Przez te lata zbudowałam dom. Jest piękny, dokładnie taki jaki sobie wymarzyłam … I, znów jest tak, że czegoś chcę, że nie mogę usiedzieć na pupie, cieszyć się spokojną emeryturą … Cóż, życie chce się dalej żyć, najwyraźniej :)
Już nie chcę spać! Jak pies, mam potrzebę wytrzepania z siebie osiadłego przez lata kurzu z futra. Chcę otworzyć szeroko oczy i zacząć drugą połowę swojego życia, na nowo. Inaczej. Po kilkuletnim, zimowym śnie, czas na wyjście z kokonu.
Jestem inną Magą. Jaką? Nie wiem. Obraz dopiero zaczyna się malować.
Z zadziwieniem odkrywam, że gdy pojawiała się we mnie złość, niewygoda, gdy działo się coś, na co już od jakiegoś czasu miałam w sobie głośne “nie”, równolegle pojawiało się coś na kształt przyjemności, a może jakieś takie uczucie czegoś znajomego. A znajome równa się bezpieczne. I tak trudno, tak trudno wyrwać nogę z tego gęstego bagna, postawić pierwszy krok. Jak spod ziemi wychodzą zombie krzyczące: “co ty robisz?! tak nie wolno! to jest niebezpieczne! z tobą jest coś nie tak, idź się leczyć!”
Nie dać się tym głosom, i pozostać w świadomym wyborze wyjścia z miejsca nadużycia, stania wiernie po stronie Dziecka …
Drugi krok już jest łatwiejszy. Teraz już to wiem, bo miałam odwagę. Odwagę bycia samą, sprzeciwienia się nauczycielowi, większości, pójścia w stronę nieznanego, które nie gwarantuje niczego, także bezpieczeństwa.
Po drugim kroku, następuje seria kolejnych, lekkich. Wolny chód. Na nowo, jak tancerka, która zapomniała, że umie tańczyć, jak nikt inny … I że jest piękna!
Odkrywam swoje potrzeby.
Ja mam potrzeby, naprawdę? Przecież to świat jest taki potrzebujący. Gdy spotykam człowieka, od razu wyczytuję z jego twarzy historie niezliczonych pokoleń, każda zmarszczka jest fascynującą, poruszającą opowieścią, błysk w oku jest sposobem komunikowania się duszy z moją … Zaczynamy romans, taniec, dialog. Jak radar przestawiam się na czytanie fal drugiego Istnienia. I czytam ten alfabet Morse-a, w tempie ruchu fal oceanu, z pewnością, nie wiedząc nic, co paradoksalnie przynosi niezmącony spokój i rozluźnienie …
I jest we mnie ta prastara tęsknota. Nowość. Aby i ktoś mnie tak spotkał. Aby usiadł i słuchał. Nie przeszkadzał, nie przerywał, nie radził. Nic nie mówił. Abyśmy obydwoje spotkali się w Sercu Ciszy. Planecie, którą odkryłam jakiś czas temu, której chroniłam jak prywatny skarb. Tak długo, aż poczułam ukłucie samotności. Nasyciłam nią serce i ciało, uniosłam ciężkie powieki, rozejrzałam się wokoło i … poczułam, że brakuje na niej ludzi. Brakuje człowieka, z którym mogłabym odpocząć.
Dzielenie się ostatecznym odpoczynkiem. Czy może być coś piękniejszego? Doznałam tego raz, więc pamiętam. Pamiętam jak czułam się absolutnie bezpiecznie, zatroszczona i zaopiekowana. To jest podstawa, ziemia, ciało. I jak z tego poczucia bezpieczeństwa, rodziła się rozkosz. Nie musieliśmy nic mówić, wystarczyło, że siedzieliśmy obok siebie. Nawet w oczy nie musieliśmy sobie patrzeć, bo nasze ciała ze sobą rozmawiały, same. Bez słów, patrzenia, kontroli … I tylko się śmialiśmy, wszystko było takie zabawne. Ludzkie dramaty, zamyślone twarze, kombinowanie, dążenia. A już najzabawniejszy był świat duchowych poszukiwaczy.
W tym miejscu ostatecznego zrelaksowania, odpuszczenia, ciszy, została tylko żywa esencja rozkoszy, przyjemności. Całkowitego przyjęcia wszystkiego takim jakie jest.
Taka jest ta planeta. Takie jest bycie w Sercu Ciszy. Bez kombinowania, myśli. Przytrafia się w zatrzymaniu, kompletnym. Dzielenie się absolutem z drugim, to jest tantra.
Zapraszam Miłość.