Maga Yoga

Maga Yoga

sobota, 22 lutego 2020

Powrót z wakacji do domu …

Ciekawie jest wracać z podróży do domu, do swojego gniazda, wysiedzianego, wyleżanego, wydeptanego … Zawsze jest inaczej. Obserwuję zmianę perspektywy. Bycie poza domem buduje coś takiego jak perspektywa. Troszeczkę bardziej odklejam się od utartych szlaków, odkrywam, że istnieją inne. Są ludzie, którzy mówią w innych językach. Którzy przeszli innego rodzaju uwarunkowania. Byli wychowani w innej kulturze, jedli inne jedzenie, mieli inną pogodę …

Zanim ta perspektywa zostanie zapomniana, chciałabym zapamiętać co widzę teraz. Bo to teraz ulotne jest jak dym …
Jest we mnie jakieś wyczerpanie utknięciem. Utknięciem w niemożności, poczuciu przegranej, gorszości. Tak jakbym znała tylko dwie drogi: uwiesić się na wyidealizowanym obiekcie z zewnątrz, a wtedy jest jedynie kwestią czasu, kiedy się rozczaruję.
Albo pozostać w swoim starym domu, bo znajomo, a więc bezpiecznie, tylko że martwo ... Gdzie uciekam w sen …

A jak wyglądałaby ta trzecia, Nowa?
Która łączy się z lekkim poczuciem lęku, niepewności.
Nowe nieznane.
Odkrywanie obcego lądu.
Nowej kultury.
Uczenie się nieznanego języka.
Od początku.

Wyzerować się.
Wyczyścić dysk.
Wyrzucić śmieci.

W nowym miejscu, nie jestem niczyją ofiarą. Nie mam rodziny. Pochodzę z tej nieznanej planety, o której zupełnie zapomniałam. Ale to nie znaczy, że jest ona obca. Są na niej skarby. Są kochające Istoty. Jest żyzna ziemia, czyste powietrze, ogrzewające słońce, i otulająca puchatym aksamitem, czerń nocy.
Mam nieskończone moce, mądrość, otwartość, elastyczność, odwagę, niewybiórczą obecność …

Odpoczywam w działaniu.
Zapominam wszystko co wiem,
puszczam kontrolę.

Zachwycam się
Nowiem
i piję z niego jak z bezkresnej studni mądrości 🌙




czwartek, 13 lutego 2020

O co chodzi z tą miłością?

Jakże to trudne słowo. Przychodzimy na zajęcia rozwojowe, po to, żeby nas w końcu ktoś pokochał. Świadomie, a najczęściej jednak nie, mamy nadzieję, że obejmą nas czułe ramiona mamy i taty, że będziemy mogli w końcu odpocząć. Może nawet, na takich zajęciach, spotykamy “naszą drugą połówkę”, równie samotnego osobnika, który wierzy, że spotkał takiego jak on. Mądrzejszego od reszty społeczeństwa, bo “poszukującego”. Oczywiście, to tylko kwestia czasu, aż opadnie narkotyczna mgła hormonów, i okaże się, że i ta relacja nie daje nam ukojenia, że partner jest inny niż wydawał nam się na początku. I, o zgrozo, przerażająco przypomina jednego, a może nawet dwóch naraz, rodziców.
Więc jak to jest, czemu tak bardzo mylimy się w tej całej miłości? Czemu cierpimy nieludzkie katusze, czemu wciąż na nowo się rozczarowujemy?

Może jest tak, że dopóki miłości będziemy poszukiwali z miejsca dziecka, czeka nas rozczarowanie. Dziecko wierzy, że miłość -odzwierciedlenie naszej boskości, zostanie nam dostarczona przez innego człowieka/ludzi. Jest to absolutnie niewinna nadzieja. Nadzieja, która umiera ostatnia. Umiera najczęściej dłużej niż jedno życie człowieka, umiera z pokolenia na pokolenia … Po drodze powstają wielkie powieści, piosenki, nagradzane Oscarami filmy … 
Aż w końcu grunt pod nogami osuwa nam się ostatecznie, i nie zostaje już 
nic. 
Doświadczyć tej bezgranicznej dziury, pustki, beznadziei … 
Medytacja jest doświadczeniem samotności absolutnej. Kiedy to odkrywamy, że nie ma wokół nas żadnych kół ratunkowych. 
Że jestem w tym oceanie absolutnie sama/sam. Co wtedy zrobisz? Gdy masz przed sobą godzinę, może trochę więcej, życia? Wiedząc, namacalnie i niewątpliwie, że ten moment już nigdy, przenigdy się nie powtórzy.
Godność tej chwili. Której być może nie zdążysz uchwycić fotografią, pochwalić się nią na forach społecznościowych. 
Jesteś sam. 
Jesteś sama. 
Na środku oceanu. 
Żyjesz. 
Nikt cię nie oklaskuje.

I co 

Teraz?

Autoportret - olej na płótnie, 2006

wtorek, 11 lutego 2020

Sanatorium Pod Wulkanem 🌋

Ci co mnie dobrze znają, wiedzą, że nie lubię się dużo przemieszczać. Nie lubię też zostawać zbyt długo w jednym miejscu. Generalnie, mam całkiem konkretne potrzeby. Lawirowanie pomiędzy nimi, rozpoznawanie ich, świadome widzenie, kiedy robię w zgodzie ze sobą, a kiedy nie, to jest jakaś super trudne gimnastyka! Kiedyś myślałam, że joga pomoże mi rozwiązać wszystkie problemy, ale dbanie o siłę i elastyczność ciała, to tylko jeden z elementów wspierających praktykę medytacji. Także siedzenie w ciszy i nieruchomo pod ścianą, jest tylko jednym ze sposobów medytowania. Przez to, że od dziecka znałam tylko tą jedną formę, myślałam, że nie ma innych, lub też inne są złe/nieskuteczne. Takie to uwarunkowanie z domu … 
Przez długie lata znajdywałam kolejne metody, trzymałam się ich kurczowo, wyciskałam z nich wszystkie soki, byłam najlepszą studentką, czułam się w nich pewnie, aż do momentu skrajnego wyczerpania … Robiłam dużo i intensywnie, przekraczając swoje granice (chociaż o tym nie wiedziałam, bo świadomość granic, to coś co przychodzi mi z wielkim trudem), aż w końcu, wymęczona, miałam ich dość i znajdywałam kolejną. Po okresie frustracji i żałoby, wpadałam w następne szaleństwo, kolejny dziki romans z nową formą praktyki. Towarzyszył mi ognisty entuzjazm, którym z taką to łatwością, zupełnie niezamierzenie, zarażałam innych … Bo pasja jest zaraźliwa … Fala podobna do tekstu piosenki Bjork “It’s oh so quiet now … but soon again, starts another big RIOT … !” 
Romans zawsze nieubłaganie kończył się licznymi ranami, wypaleniem i zniechęceniem, a czasem nawet nienawiścią, głównie do siebie, ale też do konkretnych środowisk, zaciekle broniących “jedynie słusznej drogi”. Czyli znów pewnie do siebie, a dokładnie tej części w sobie, która za nic w świecie nie chce puścić fartucha mamy … Rozwścieczone dziecko, które nie znalazło satysfakcji. Pewnie dlatego tak bardzo czułam piosenkę Rolling Srones-ów “I can’t get no satisfaction”. Oj, jak dobrze znam to miejsce …
Kiedy to piszę, zauważam, że tak postępuję też i w innych sferach swojego życia, zabawne. Chociaż z wiekiem, robię to mniej intensywnie, wolniej i w większym uśpieniu …  Coś takiego się stało w przeciągu ostatnich pięciu lat, że zapadłam w letarg, sen, a może zapuszkowałam się w bezpiecznej, wyciszonej jaskini, coby wylizać rany … ?
Przez te lata zbudowałam dom. Jest piękny, dokładnie taki jaki sobie wymarzyłam … I, znów jest tak, że czegoś chcę, że nie mogę usiedzieć na pupie, cieszyć się spokojną emeryturą … Cóż, życie chce się dalej żyć, najwyraźniej :)
Już nie chcę spać! Jak pies, mam potrzebę wytrzepania z siebie osiadłego przez lata kurzu z futra. Chcę otworzyć szeroko oczy i zacząć drugą połowę swojego życia, na nowo. Inaczej. Po kilkuletnim, zimowym śnie, czas na wyjście z kokonu. 
Jestem inną Magą. Jaką? Nie wiem. Obraz dopiero zaczyna się malować. 
Z zadziwieniem odkrywam, że gdy pojawiała się we mnie złość, niewygoda, gdy działo się coś, na co już od jakiegoś czasu miałam w sobie głośne “nie”, równolegle pojawiało się coś na kształt przyjemności, a może jakieś takie uczucie czegoś znajomego. A znajome równa się bezpieczne. I tak trudno, tak trudno wyrwać nogę z tego gęstego bagna, postawić pierwszy krok. Jak spod ziemi wychodzą zombie krzyczące: “co ty robisz?! tak nie wolno! to jest niebezpieczne! z tobą jest coś nie tak, idź się leczyć!” 
Nie dać się tym głosom, i pozostać w świadomym wyborze wyjścia z miejsca nadużycia, stania wiernie po stronie Dziecka …
Drugi krok już jest łatwiejszy. Teraz już to wiem, bo miałam odwagę. Odwagę bycia samą, sprzeciwienia się nauczycielowi, większości, pójścia w stronę nieznanego, które nie gwarantuje niczego, także bezpieczeństwa. 
Po drugim kroku, następuje seria kolejnych, lekkich. Wolny chód. Na nowo, jak tancerka, która zapomniała, że umie tańczyć, jak nikt inny … I że jest piękna!

Odkrywam swoje potrzeby. 
Ja mam potrzeby, naprawdę? Przecież to świat jest taki potrzebujący. Gdy spotykam człowieka, od razu wyczytuję z jego twarzy historie niezliczonych pokoleń, każda zmarszczka jest fascynującą, poruszającą opowieścią, błysk w oku jest sposobem komunikowania się duszy z moją … Zaczynamy romans, taniec, dialog. Jak radar przestawiam się na czytanie fal drugiego Istnienia. I czytam ten alfabet Morse-a, w tempie ruchu fal oceanu, z pewnością, nie wiedząc nic, co paradoksalnie przynosi niezmącony spokój i rozluźnienie …
I jest we mnie ta prastara tęsknota. Nowość. Aby i ktoś mnie tak spotkał. Aby usiadł i słuchał. Nie przeszkadzał, nie przerywał, nie radził. Nic nie mówił. Abyśmy obydwoje spotkali się w Sercu Ciszy. Planecie, którą odkryłam jakiś czas temu, której chroniłam jak prywatny skarb. Tak długo, aż poczułam ukłucie samotności. Nasyciłam nią serce i ciało, uniosłam ciężkie powieki, rozejrzałam się wokoło i … poczułam, że brakuje na niej ludzi. Brakuje człowieka, z którym mogłabym odpocząć. 
Dzielenie się ostatecznym odpoczynkiem. Czy może być coś piękniejszego? Doznałam tego raz, więc pamiętam. Pamiętam jak czułam się absolutnie bezpiecznie, zatroszczona i zaopiekowana. To jest podstawa, ziemia, ciało. I jak z tego poczucia bezpieczeństwa, rodziła się rozkosz. Nie musieliśmy nic mówić, wystarczyło, że siedzieliśmy obok siebie. Nawet w oczy nie musieliśmy sobie patrzeć, bo nasze ciała ze sobą rozmawiały, same. Bez słów, patrzenia, kontroli … I tylko się śmialiśmy, wszystko było takie zabawne. Ludzkie dramaty, zamyślone twarze, kombinowanie, dążenia. A już najzabawniejszy był świat duchowych poszukiwaczy. 
W tym miejscu ostatecznego zrelaksowania, odpuszczenia, ciszy, została tylko żywa esencja rozkoszy, przyjemności. Całkowitego przyjęcia wszystkiego takim jakie jest. 
Taka jest ta planeta. Takie jest bycie w Sercu Ciszy. Bez kombinowania, myśli. Przytrafia się w zatrzymaniu, kompletnym. Dzielenie się absolutem z drugim, to jest tantra.


Zapraszam Miłość.