Maga Yoga

Maga Yoga

wtorek, 30 lipca 2013

Władza

Dziś w nocy śniła mi się Hiroszima.
Spadały bomby,
zaraz przed pierwszą bombą, spadała moneta, dziwne...
Spadają na miasto: piękne, artystyczne, spokojne i słoneczne.
Dwie młode dziewczyny w nim mieszkające nie wiedzące co się dzieje,
czujące gorąc w ciele,
ich twarze się palą,
próbują sie ratować...
Nie wiedzą jeszcze, że ratunku nie ma.

Niedawno usłyszałam o połączeniu oprawcy z ofiarą.
Agresja to rozpaczliwe wołanie o miłość.
Trudno się dziwić, że staje się tak mocną relacja.
Miłośc jest wszędzie.

Kiedyś odkryłam, że w bardzo dalekim wcieleniu byłam kapłanką.
Miałam białą suknię i mieszkałam w lesie.
Zakochał się we mnie pewien mężczyzna, ale ja go nie chciałam.
Zabił mnie, nie potrafił inaczej.
Zrobił to tak szybko, że nie zdążyłam odejść.
Nie czułam do niego nic, potrzebowałam teraz znów się z nim spotkać.
poczuć wszystkie te emocje:
płonącą szaleńczą złość, walkę o życie,
wibrujący wrzask...
A następnie zobaczyć jego cierpienie, jego skrzywioną miłość.
Pochylić się nad nim.
Popłynęły łzy,
z obu stron.

Ja i ten mężczyzna, teraz, chodzimy razem po lesie.
Tak nas los połączył.

Czy jest okrutny?
Czy jest w nas siła, żeby przytulić do siebie oprawcę, Hiroszimę, spadającą bombę?



Spotkałam się z władzą totalitarną.
Władzą mówiącą:
Morda w kubeł i rób to co każe prawo,
ja, ja ja!
Bo ja jestem prawem!
Ciebie nie ma, nie masz nic do gadania,
ale nie powiem ci tego od razu,
będę udawać, że jestem miły, pomocny, to tak ładnie przecież, po "chrześcijańsku"...
Uśpię twoją czujność, taki mały przekręcik...
Nie ujawnię się z tym teraz,
poczekam,
aż się odważę,
tym strzępkiem odwagi, który w sobie mam....
Pokażę swoją prawdziwą twarz-czarną, bez emocji, bez krwi, bez życia...

Bo tak naprawdę panicznie się boję,
Nie wierzę w siebie,
nienawidzę siebie,
karzę siebie.
Szuka aprobaty na zewnątrz,
w rodzinie,
ludziach na fb,
wszędzie...
Ale to nigdy nie będzie wystarczająco,
Dziura we mnie nie ma dna,
krwawię,
krew nie krzepnie...

Bluzgam,
sram,
krzyczę,
ale nigdy nie wystarczająco głośno.

Nigdy nie dostaję tego co potrzebuję,
Bo głęboko w środku nie wierzę, że zasługuję na cokolwiek...

Tworzę grupy oparte na zasadach i regułach,
Jestem dumny z tego, że nie pokazuję słabości,
Że "nie mam serca".
Potrzebuję wciąż się utwierdzać, że te grupy robią dobrze,
Potrzebuję znaleźć sobie kozła ofiarnego aby dać upust,
Frustracji,
Bólowi,
Wściekłości.
Jak kozioł się wykrywawi,
To znajdę sobie nowego
I tak w kółko...

Mam w sobie nigdy niezaspokojoną potrzebę władzy,
Potrzebuję ją okazywać,
Wykonywać wyroki,
Sprawia mi to, chociaż chwilową, ulgę w niekończącym się cierpieniu, samotności i słabości
Które skrywam pod czarną zbroją
I udawaniem silnego potwora.



Kobieta w białej sukience, z rozwianymi włosami, trzyma broń w ręce.
Nie boi się niczego.
Nie ulega fałszywej władzy.
Wrzeszczy, najgłośniej jak się da,
to głos Boga.
Nieważny jest rezultat,
ważne jest wypowiedzenie tego bólu, szalejącej wściekłości, obrony życia.
Nie ważne co mówią inni.



I tak, dzieje się samo:
Kobieta dostaje miłość, szacunek, niekończące się bogactwa.
Przychodzą do niej, gdy Kobieta jest Sobą.
Ona tego nie potrzebuje, a jednak to ma.
Wierzy.
Ufa.

Miłość jest jak dzika natura,
nieprzewidywalna,
nieujażmiona,
poza prawem.

Płacze szczermi łzami,
rzuca piorunami ze szczerego ognia,
karmi czarną ziemią,
jest powietrznym aniołem.

Delikatnością



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz