POTWÓR
9 marca
Życie jest takie podniecające.
Takie wartkie.
Czasem mam wrażenie, że moje ciało nie nadąża.
Jazda bez trzymanki.
Co jeszcze mnie spotka?
Nie ma czasu nawet na to pytanie.
Bo teraz właśnie coś się dzieje i to jest totalnie zajebiste,
aż mi się coś w środku wywraca, bije serce, płynie jakaś energia w jednej ręce, drugiej, zimny czubek nosa, gorąco w klatce piersiowej, przypływ radości, zalewający smutek, piekące oczy, odpływanie w sen...
Co za film, co za bogactwo. Odjazd totalnie totalny!
Jaki reżyser ma tak niespożyte energie twórcze, co za wspaniały szaleniec, geniusz!
Tylko bezgraniczna wolność, bezkres, pejzaż bez początku ani końca, poza podziałami.
Poza czymkolwiek.
Kocham, kocham, kocham!
Patrzenie w oczy człowieka, który tylko/aż jest.
Odbijm się w nim jak w gładkiej tafli czystego górskiego jeziora.
Czy naprawdę jestem ucieleśnieniem miłości?
Jak trudno to przyjąć, jakby coś rozrywało mnie od środka, klatka piersiowa pęka jakby przedzierał się przez nią Obcy.
Przepiękny potwór, zaśliniony smok o tysiącach zębów, geometrii gadziej skóry, niezliczonych lśniących kolorach.
Kocham cię Potworze.
Moja ty dzika wolności.
Nieujażmiona seksualności.
Drapieżco.
JEM
10 marca
Czuję się jak bobas. Ale samo do mnie nie przychodzi, muszę trochę jeszcze o to powalczyć. A co jakbym przestała się przejmować? Że komuś innemu nie starczy jedzenia, co sobie inni myślą, że jem jakoś obrzydliwe, nieładnie, że mi z ust kapie... Tylko zjeść ile mi się żyw nie podoba, aż pęknę, aż się nasycę na maksa. Jeść palcami, mlaskając, wylizując talerz, bekając i pierdząc.
Wciąż mogłabym zjeść więcej. Jeszcze gdzieś na końcu języka czai się głód, myśl o jedzeniu mocno mnie podnieca.
Ludzie są przyjaźni czy nie, nie wiem, nie jestem pewna. Patrzą, obserwują, oceniają. Przy jednych zachowuję się tak, przy innych inaczej. Dostosowuję się do sytuacji. Ciągły teatr.
Jak tu się nie zmęczyć?
PROSTE RZECZY
11 marca
Wycieranie naczyń, które wyszły z wypażarki.
Są bardzo ciepłe, czasem gorące.
Osuszam je wyprasowanym ręcznikiem.
Czasem trochę paży w ręce.
Muszę chwilę poczekać aż naczynie ostygnie.
To takie przyjemne trzymać w ręce ciepłą szklankę, skorupę dużej ceramicznej miski, talerz...
Wycierać kropelki wody.
Na szkle widać je wyraźniej niż na ceramice lub na sztućcach.
Gdy naczynie jest już suche, pocieranie o nie ręcznikiem wydaje inny dźwięk, ręcznik trochę haczy.
Naczynie lśni czystością.
Wciąż ciepłe przytulam do brzucha i zanoszę na odpowiednią półkę.
Niosę je na rękach jak najcenniejszy skarb, jak małe dziecko, niemowlę.
Ciepłe naczynie i moje żyjące ciało.
Ustawiam delikatnie każdą rzecz na drewnianej półce, zaprowadzam do ich rodzin, krewnych i znajomych. Do odpowiedniej zagródki, stajenki w której panuje półmrok a rodzina salaterek, widelcy i misek stoi niewzruszenie na swoim miejscu i czeka.
Słodka cudowność nierzeczywistych rzeczy.
CHUDA
12 marca
Chuda kobieta chodzi i patrzy. Nic się nie skryje przed jej sokolim okiem. Kontroluje każdy mój gest. Ukaże kiedy potrzeba. A poklepie po plecach, jak będę grzeczna. Jest jak wyrocznia. Ona wie co jest dla mnie dobre. A co złe. Uchroni przed pomyłkami. Powie co robić. Zaplanuje wszystko z góry na dół.
-Już ty tam się o nic nie martw! Jestem twoją mamusią, nauczycielką, panią, która myśli i robi za ciebie. Ty możesz sobie być jak to warzywko. Nawet trawić już nie musisz. Mamusia zrobi to za ciebie! Kupkę, siusiu. Ubierze, przebierze, wypierze, wytrze, podetrze.
Chuda kobieta lubi kiedy zaczynam się pieklić. Kiedy tupię nóżkami, nie zgadzam się, a nawet wyciągam broń i zaczynam walczyć. Nic sobie z tego nie robi. Uśmiecha się dobrotliwie. Ona wie, że zaraz mi przejdzie, że znów za chwilę położę się u jej stóp jak wierny piesek i będę się dawała głaskać po grzbiecie.
Luli tuli, tralala, mama bardzo kocha-a,
Tuli muli, trulululi, musi kusi, buzi bzi.
ZWIERZĘTA
12 marca
Pierwszy dzień: lecące łabędzie. Para białych dorosłych łabędzi i młody lecący za nimi, jeszcze szarawy. Wyglądały jak perły na tle zimowego pejzażu. Szum wielkich skrzydeł. Dostojeństwo.
Drugi dzień: drogę przebiega duży zając. Długie skoczne zajęcze nogi. Kic, kic, ogromne susy przez ogród. Zostawia za sobą ślad swoich łapek. Nuty na pięciolinii, szalona piosenka marcowego zająca.
Trzeci dzień: stado sikorek. Grzebią w ziemi, wydziobują ziarenka. Prawie w ogóle się mnie nie boją. Stoję tak blisko, że mam ochotę wziąć do ręki grubą sikorkę, pogłaskać, przytulić do serca, poczuć bicie jej maleńkiego serduszka.
Odgyźć jej główkę.
(Tak, naprawdę to mi się pomyślało, aaaa!
Niech szlag trafi podświadomość! :D)
Zwierzę we mnie.
Ja-zwierzę.
Wrrrr....
KOCHANIE SIEBIE
12 marca
What stops you from being free and happy?
Buntuję się jak nastalotka dając tym samym władzę mojej rodzinie. Wciąż będąc im wierna. "Dobra", posłuszna (nieposłuszeństwem), myśląc, że tym sposobem zasłużę sobie na ich miłość.
To jest prosta odpowiedź i wydaje się, że wiem o tym od lat.
Tymczasem ten mechanizm działa na przeróżne podstępne sposoby, często wydaje się, że nim nie jest, że właśnie z wierzchu świetnie sobie radzę. Tymczasem to tylko gra, maska. Pod spodem czai się lęk a chuda kobieta chichocze z zadowolenia, bo dalej gram w jej grę.
Wszystko idzie po jej myśli.
Jest cacy.
Zdradza mnie tylko notorycznie zmęczenie, bolące kości, smutek.
Pozwalam sobie na przyjemności, ale nie tak do końca.
Tuż przed pełnią następuje stop, wycofanie, ucieczka.
A także ciągłe zmienianie zajęć, miejsc, relacji. Tworzenie, a gdy już się rozpędzę, stop. Zmiana. Nowy projekt.
Potrzeba posiadania wiecznej wolności, żebym zawsze miała otwartą furtkę. Żebym mogła w każdej chwili łatwo zawrócić, zacząć od początku.
Ale to już przeszłość.
Jestem dorosła, decyduję się na bycie konsekwentną.
Nie chowam się już.
Nie wstydzę.
Nie utykam w wąskim przesmyku.
Widzę wiele możliwości. Pochylam się nad nimi.
Spokojnie, w swoim tempie.
Powoli.
Wybieram najlepsze wyjście dla siebie.
Bo kocham siebie.
Mam niespożyte siły, energię, falę życia, która gdy ją czuję, gdy mam do niej dostęp, to już nic nie ma znaczenia.
Bo sama jestem dzikim wolnym koniem, którego dosiadam.
Jestem swoim własnym najdroższym dzieckiem.
Kwiatem o karminowych płatkach.
Żywych, mokrych, pachnących.
Jestem Bogiem.
ZAUFANIE
13 marca
Ufam nieufności.
Utulam ją, traktuję z największą delikatnością.
Jak motyla o cieniutkich czółkach, delikatnych nóżkach i jedwabnych skrzydłach.
Pozwalam sobie na brak zaufania.
Pochylam się nad motylem, badam subtelną sieć ornamentów na skrzydłach.
Liczę segmenty, z których składają się motyle nóżki, czółki i wąsy.
Przyglądam się jego kolorom zmieniającym się pod wpływem kierunku, z którego pada światło.
Badam go ostrożnie, żeby się nie przestraszył, żeby nagle nie odleciał.
Patrzę mu w oczy, szukając w nich źródła cierpienia.
Pozwalam trwać smutkowi tyle ile potrzebuje, nie pospieszam, nie tłumię.
Buduję dla niego miękką kanapę, karmię zdrowym jedzeniem, poję najlepszymi napojami, dbam o ciepło i wygodę.
Jestem zawsze przy nim.
Motyl był gąsienicą, za jakiś czas umrze i zamieni się w pył, z którego wyrośnie nowy byt.
Co kryje się za zaufaniem nieufności?
Ufaniem Sobie?