Mam poważne podejrzenia, że moja mama jest wiedźmą.
I do tego nie taką tam sobie.
Potężną wiedźmą, może nawet kiedyś była władczynią, miała nieograniczoną moc.
Była/jest/będzie potężna.
Grzeczna dziewczynka nie daje sobie rady, robi co może ale ni cholery nie wychodzi...
Stara się uładzić, sprawiać milusie pozory.
Zdusić, zdławić, zadeptać...
Wszystko działa, jest na swoim miejscu, czyściutkie, zgodne z prawem, zasadami, kościołem.
A jednak: spod poduszki wystaje ogon diabła, na oknie pręży się fallus, między książkami pęcznieje płodne jajo.
Życie przebija się chyłkiem, wybija w każdej wolnej szczelinie.
Rośliny w mieszkaniu mojej mamy rosną wyjątkowo dobrze, są zdrowe, napęczniałe sokami, rosną, kwitną, mają się świetnie, mimo, że mamusia co jakiś czas bezIitośnie je przycina, to to jeszcze dodaje im siły.
Mama idzie z koszyczkiem święconki do kościoła, ale pod serwetką zamiast wędliny przemyca zabobonną figurkę boga płodności. Mama niby nic o tym nie wie, niewinna twarz aniołka, zarumienione policzki. A jednak: bóg został poświęcony, nic już nie zatrzyma jego wzrostu, ziarno napęczniało życiodajnymi sokami.
Wyrośnie, nie ulegnie żadnej inkwizycji, przeczeka jeśli trzeba, znajdzie dogodny czas dla siebie.
I wtedy to dopiero da czadu!
Ksiądz nie zauważył, że mamusię należy spalić na stosie.
Za późno.
Ziarno zasiane.
Nic nie dadzą krzyki, jęki, zawodzenia, przekleństwa...
Kapłanka Miłości znów wygrała.
Nic niby nie robi.
Się jest Boginią.
No i co ja na to poradzę?
Tak wyszło i już... ;)
I do tego nie taką tam sobie.
Potężną wiedźmą, może nawet kiedyś była władczynią, miała nieograniczoną moc.
Była/jest/będzie potężna.
Grzeczna dziewczynka nie daje sobie rady, robi co może ale ni cholery nie wychodzi...
Stara się uładzić, sprawiać milusie pozory.
Zdusić, zdławić, zadeptać...
Wszystko działa, jest na swoim miejscu, czyściutkie, zgodne z prawem, zasadami, kościołem.
A jednak: spod poduszki wystaje ogon diabła, na oknie pręży się fallus, między książkami pęcznieje płodne jajo.
Życie przebija się chyłkiem, wybija w każdej wolnej szczelinie.
Rośliny w mieszkaniu mojej mamy rosną wyjątkowo dobrze, są zdrowe, napęczniałe sokami, rosną, kwitną, mają się świetnie, mimo, że mamusia co jakiś czas bezIitośnie je przycina, to to jeszcze dodaje im siły.
Mama idzie z koszyczkiem święconki do kościoła, ale pod serwetką zamiast wędliny przemyca zabobonną figurkę boga płodności. Mama niby nic o tym nie wie, niewinna twarz aniołka, zarumienione policzki. A jednak: bóg został poświęcony, nic już nie zatrzyma jego wzrostu, ziarno napęczniało życiodajnymi sokami.
Wyrośnie, nie ulegnie żadnej inkwizycji, przeczeka jeśli trzeba, znajdzie dogodny czas dla siebie.
I wtedy to dopiero da czadu!
Ksiądz nie zauważył, że mamusię należy spalić na stosie.
Za późno.
Ziarno zasiane.
Nic nie dadzą krzyki, jęki, zawodzenia, przekleństwa...
Kapłanka Miłości znów wygrała.
Nic niby nie robi.
Się jest Boginią.
No i co ja na to poradzę?
Tak wyszło i już... ;)
no naprawde. cool.
OdpowiedzUsuńtekst tez :-)