Podobno mówi się, że łamiemy kości po to, żeby mogło przez nie wejść światło i wypełnić powstałą szparę białym lśniącym promieniem.
Nie wiem czy tak się stało gdy pod koniec stycznia przewróciłam się na stromej ścieżce w górach na wyspie Gomera i złamałam kostkę.
Chciałabym napisać, że tak, że tak jak to jest w japońskich przypowieściach zen, stało się oświecenie i wybuchłam ekstatycznym śmiechem. Zrozumiałam porządek tego świata i stałam się miłością, zaufałam światu absolutnie.
No ale, cała ta historia przed, w trakcie i po, znacznie bardziej różnorodna była, prozaiczna i przyziemna, chwilami głęboko poruszająca, pełna emocji, bólu, wzruszeń, błogości i płaczu, a innym razem nudy, marazmu, bezsilności, frustracji i złości …
Moje życie do tej pory było w dużym stopniu przewidywalne i kontrolowalne.
Po złamaniu, skrzętnie zaplanowane aktywności na kilka najbliższych miesięcy, jak klocki domino, zaczęły się przewracać i stawać niemożliwymi do wykonania. Rozczarowanie i niezgoda na taki stan rzeczy, były ogromne. To miał być czas kiedy w końcu żyję swoim życiem, cieszę się wolnością, podróżami, zmieniam miejsca, wybieram te co lubię, odchodzę z miejsc gdzie mi źle.
Teraz ten wybór został mi w dużej mierze zabrany.
Nagle pojawiło się dużo czasu, bardzo dużo czasu na bycie i przyglądanie się, na poznanie siebie jeszcze bardziej, chociaż to niby ja byłam do tej pory tą, która pomaga innym poznawać siebie. To miały być długo wyczekiwane wakacje, a napracowałam się bardziej, niż na moich treningach majfujnesa … Życie dało mi prztyczka w nos :)
Czego się nauczyłam?
Po pierwsze: zostawianie siebie i swoich potrzeb “dla dobra innych”, nie jest wyrazem cnoty i nie dostanie się za to żadnej nagrody, ani nie zbliży do nikogo, raczej oddali ... Kiedy jestem zła, to najpewniej moją potrzebę zostawiłam już daleko w lesie i działam w zacisku i sztywności. Jaki może być efekt takiego zacisku? Ano, że pójdę np w autoagresję (coby broń panie boże nie skrzywdzić kogoś innego!) i np złamię sobie nóżkę … Wniosek: jakkolwiek to będzie niewygodne dla drugiej osoby, z litości do siebie i innych, mówmy na bierząco o tym jak się czujemy i czego potrzebujemy, coby np. lekarze mniej pracy mieli ;)
I nie, nie skrzywdzimy tak drugiej osoby (o ile ona sama sobie tego nie zrobi), a na pewno skrócimy łańcuch cierpienia.
U mnie jeszcze dochodzi sytuacja, kiedy nie wiem nawet co jest moją potrzebą, ale to chyba na jakieś inne rozkminy, jestem w trakcie badania tego tematu, i, że tak powiem po super duchowemu, “w procesie” :D
Po drugie: doceniajmy to co mamy. Złamanie nogi pokazało mi, jak cenne jest zdrowe ciało. Jak dane nam tylko na jakiś czas, jak w każdej chwili może się popsuć, i nie ma szans, żebyśmy mogli przewidzieć kiedy. To prawda, nie mogłam sprawnie chodzić, a dużą część mojej rekonwalescencji odczuwałam silny ból, bo kość nie zrastała się dobrze, i po miesiącu w gipsie, czekała mnie operacja i ponowne jej łamanie. A jednak, równocześnie byłam w stanie odczuwać przyjemność z leżenia i nic nie robienia, moja skóra czuła promienie słońca na niej, i o mój boże, jakże to było cudownie miłe!
Kolejną trudną i mocną lekcją było bycie zależną. Kiedy nie możesz sam sobie zrobić jedzenia, kiedy musisz poprosić o zrobienie zakupów, o przyniesienie szklanki wody … Boże, jakże było to upokarzające i trudne dla mnie! Ta rozdzierająca bezsilność, ten brak innych możliwości, zdanie się na ludzi, którzy akurat byli w pobliżu. Skąd to znam? Czemu było aż tak traumatyczne? Odpowiedź jest szybka i oczywista: bycie niemowlęciem, bycia skazaną na innych ludzi, na odczytywanie potrzeb i emocji przez nich. Wtedy było to totalne. Wtedy naprawdę nie było innych możliwości, wtedy nie mogłam zadzwonić do przyjaciółki ze Stanów, ani napisać na mesendżerze do kogoś prawdziwie mi bliskiego, kogoś kto może mi dać wsparcie.
Nie mówiąc o tym ile mi czasu w życiu zajęło odkrycie i zrozumienie czym jest wsparcie i obecność! Mój boże …
Wtedy, gdy byłam malutka, byli tylko mama i tata, i szybko musiałam się nauczyć sztuczek, aby otrzymać od nich to co chciałam. Bo nie było, i nie mogło być, nikogo innego. A wtedy właśnie kształtuje się osobowość …
Teraz jestem dorosłą kobietą, i nadal używam tych sztuczek. Jakże niesamowicie, i wcale nie przyjemnie ;), było to zobaczyć ponownie …
To zostawianie siebie, to żebranie o uwagę, to “bycie grzeczną i miłą”, granie kogoś kim nie jestem, skrywanie prawdziwych emocji i twarzy. To tkwienie w nieprzyjaznych miejscach, zamykanie się i znoszenie bólu i niewygody, naprawdę długo, gdzie nie, wcale nie musiałam tkwić, nawet mimo nogi w gipsie …
Ufff …
To był czas na rajskiej wyspie Gomera, tyle o wyczekanych wakacjach, hihi …
A co było po powrocie do Warszawy?
Odkrycie, że mam bliskich mi ludzi, że mam siostrę, mimo, że nie rodzoną, to kochaną i kochającą, tak mocno, tak ciepło, tak prawdziwie … To, że jej dom przyjął mnie i ukochał, chociaż coś we mnie wrzeszczało, że “jakim cudem, nie jesteś tego warta, jesteś szatańskim nasieniem, nikt cię nigdy nie będzie kochał!” Skąd te słowa? Nie wiem. Czarne są i bolesne tak, że mogą zabić.
Znam, zostawiam, nie moje …
Co roztapiało moje zbolałe spękane serce, słabe ciało, chudą drżącą, leczącą się nóżkę? Co powodowało, że łzy leciały ciurkiem, strumieniem wartkim i ciepłym, niekontrolowanym?
Ciepły uścisk Maji.
Takie proste, i takie rozwalające na łopatki słowa: “kocham cię”.
słowa Marty: “nie męczysz mnie” i godzinne słuchanie jak wyję, smarkam, jak pochłania mnie czarna rozpacz i beznadzieja. I jak jest ze mną Świadek. Jak to jest wysłuchane i wybrzmiałe, do końca.
Potem już tylko sen, długi sen.
Obecność Vedanty, nieustanna, stojąca za mną jak nieporuszona grecka kolumna.
“jesteś dla mnie ważna, jesteś dla mnie ważna, jesteś dla mnie ważna …”
Rubaszne dowcipy Roba gdy czekałam na operację, tak, że przez łzy zanosiłam się śmiechem.
Oczy małej Igi, oczy dziecka. Prawdziwe, szczere, czyste, kochające i jej obecność w moim pokoju, mądra, tak wzruszająca, ciekawość świata …
Lekarz, który mnie przyjął w Warszawie. Jego pewność, uwaga, opieka. Ile miłości, ile wiedzy i mądrości! Patrzyłam na niego jak na boga, boga, który ratuje moje zdrowie, zdrowie tylu ludzi, codziennie! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! I wszyscy w szpitalu, zabawny anestezjolog, pielęgniarki, które całą noc czuwały i były na każde zawołanie, pomagały uśmierzyć ból, zakładały cewnik, zmieniały pieluchy, myły … Taka służba, taka wielka służba. Nie wiedziałam, nie wiedziałam, że na świecie dzieje się tyle dobra, każdej milisekundy … Moje współlokatorki ze szpitalnego pokoju, staruszka po operacji biodra, która ledwie idąc, podała mi butelkę wody … Taka dobroć, płaczę gdy o niej myślę …
No i powrót do mojego mieszkania.
Boże ty mój! Ile ja mam pięknych rzeczy! Jak moje mieszkanie cudownie pachnie! Młynek do kawy, przyprawy z Indii, olejki … Każdy kubek, powoduje wzruszenie i zachwyt. Tak pięknie, tak bardzo pięknie … Duże wygodne łóżko, nowa pralka, sprawny internet, kanapa w kwiaty, świeczki, bujnie rosnące rośliny … Tyle bogactwa! I sąsiadka, która cały czas gdy mnie nie było, podlewała rośliny, a gdy przyjechałam, zrobiła zakupy, wysłała listy … Tyle wdzięczności …
I co teraz?
Dalej mam nogę w gipsie.
Teraz już nowym, polskim.
Są momenty, że już nie mogę się doczekać, kiedy zacznę chodzić, i są chwile, kiedy mnie to przeraża. Kiedy chciałabym jeszcze trochę dłużej zostać takim bezwolnym bobasem. Bo jeszcze mi mało, jeszcze mało tego karmienia …
To takie “bitter sweet”, przyjemność z silną niewygodą …
Jakże trudno jest przyjmować.
Jakże trudno się poddać.
Zaufać.
Miękko obejmuję tą drżącą nieufność, ten lęk małej chudej dziewczynki.
Patrzę w Jej duże szkliste oczy.
Jakie są piękne!
Kocham Cię
Malutka.