Odkrycie:
Założyłam sobie,
Że relacja dzikich, nieokiełznanych Indii, rozlanych jak bezgraniczna kobieta/woda
Z kostycznym, twardym, męskim i pełnym ścisłych form Zen,
To relacja niemożliwa,
Będąca ciągłym napięciem, konfliktem,
A równocześnie boleśnie nierozerwalna.
No cóż, taki zapodany mi został wzorzec, gzieś tam, kiedyś tam
Trudno...
OM MANI PADME HUM
Tymczasem:
Indie to nie tylko całkowity brak reguł, niepodporządkowywanie się, wolność, rebelia.
Zen to nie tylko sztywne zasady, czystość, ład, jasność.
Słońce nie istnieje bez księżyca.
Księżyc nie istnieje bez słońca.
Jedno odbija się w drugim,
Kosmiczna
Miłość
Siva Shakti
Uspokajam się.
Podział stworzony w mojej głowie, powoli się roztapia.
I Jednym,
uzupełniającym wzajemnie,
się staje.
Odrzucam kontrolę.
Rozluźniam się w bełkocie myśli.
Kolejna koncepcja, pomysł, fantazja.
Istnieją tęcze ze srok trzymających się za ogon, latające święte krowy, kowboje i boginie,
Tak samo jak wiatr, mokra trawa, ból w plecach, uczucie rozdrażnienia, zalewającej miłości do wszystkich i wszystkiego, szalejące energie w ciele oraz nuda.
A równocześnie żadna z tych rzeczy nie istnieje.
Niczego nie ma, i to jest potwornie bolesne,
Bo wyzwalające,
A wyzwolenie boli,
Bo nie jest takie jakie sobie wymyśliłaaaaaaam!!!
Płaczę jak dziecko, które nie dostało zabawki jakie sobie wymarzyło.
Świat się wali.
Nie ma niczego, absolutnie żadnej myśli, na której mogłabym się oprzeć.
Kwiaty z powietrza nie pachną, nie mają faktury, koloru, smaku.
Mistrz Chi Chern się śmieje.
Mam ochotę walnąć Go w głowę, a równicześnie przytulić do serca jak Ojca,
I rozbeczeć się jeszcze bardziej...
Więc ryczę, to jednak boli dłużej niż sobie założyłam,
Serce pęka na tysiące kawałeczków.
Pęka i pęka,
A (ja) wdrupuję się na górę,
Przez (siebie) obraną trasą,
Przez krzaczory, wąwozy, bajora, łąki,
Na przełaj,
Czasem zasnę w jakiejś ciepłej jaskini,
Wrócę do podnóża Góry,
pofantazjuję (sobie),
Ogień rozpalę, wymasuję zbolałe ciałko, piosenkę zanucę...
A gdy się wyśpię,
To znów w górę, w dół, w kółko.
Taki mam styl
i już
OM MANI PADME HUM
Chłopak z Berlina, z którym wycieram codziennie sterty gorących naczyń wyciągniętych z wyparzarki,
Podnosi, wytatuowaną w czaszki i piekielne kwiaty ręką ćmę, leżącą koło talerzy i wystawia za okno, żeby mogła przeżyć.
Ćma rozpościera szaro brązowe skrzydełka i odlatuje robiąc zygzaki na tle zieleni drzew za oknem.
Chciałoby się wypowiedzieć głośno: jak pięknie!
Tymczasem już te słowa zabijają
Ćmę
Lot
Drzewa
Pisanie bloga to z góry skazana na porażkę próba uchwycenia życia,
Bywa, że i piękna to porażka,
Bywa, że niepiękna,
Lub nijaka...
OM MANI PADME HUM
Amitabha Pure Land Paradise Thangka
|