Kazdy dzien w Tiru przynosi cos innego.
Nowe urodziny.
Byla wyprawa na gore Arunachala, byla Agata, byly urodziny, byla wycieczka wokol gory, byl masaz ajurwedyjski.
Dzis jest wtorek rano, po sniadaniu, przed monitorem komputera...
Tydzien temu w poniedzalek-wycieczka na gore, z szostka osob i naszym hinduskim przewodnikiem-25letnim Manu, ktory od 15tu lat mieszka na gorze. Wyruszylismy z ashramu Ramany o 5.30 rano. Byl chlopak ze Szwecji, z Niemic, z Hiszpanii, dziewczyna z Holandii i ja.
Szwed duzo mowil, dzien wczesniej udalo mu sie pogadac z Moojim na satsangu. Mowil o ego, a jego cialo wdrapywalo sie do gory, powoli.
Zatrzymalismy sie na wschod slonca.
Siedzielismy w ciszy.
Potem szlismy dalej-zaczynal sie upal. Nasz Hinduski przewodnik, lamana angielszczyzna, co jakis czas wypowiadal zdanie, dwa, trzy..:
-My miec duzo komputerow teraz. Ale jest komputer w nas. Ciagle pracuje.
-Nie miec dziewczyny, nie miec zony,. Moja zona-Shiva.
Kamienie parzyly w stopy. Po okolo godzinie doszlismy na szczyt. Smolisty, czarny, pokryty ghee. Wbity trojzab Shivy.
Kazde z nas stanelo, nogi same prowadzily, na swoje miejsce. Stalismy w ciszy. Ile czasu? W bezczasowej przestrzeni. Dokladnie tyle ile mialismy stac. Nie dlugo. Ani nie krotko.
Jedno po drugim, zeszlismy do chatki naszego przewodnika. Pokazal oltarz swojego guru. Mieszkal tutaj, na szczycie gory, przez lata. Guru nic nie jadl poza jednym rodzajem lisci, ktore tu rosna. Nic nie mowil.
Manu podal mi maly dywanik, polozyl przed oltarzem. Powiedzial:
-Sit!
-Pray!
Wrocilismy do chatki Manu. Poczestowal nas czajem. Siedzenie. Biegajace w kolo malpy, probujace ukrasc nam miseczki zrobione z orzecha kokosu, skorki z banana...
Rozmowy.
Schodzenie. Mozolne. Bolace nogi. Jeszcze wiekszy upal.
Manu pokazal nam kilka jaskin, w ktorych medytowal Ramana. Poczestowal liscmi, ktore jadl jego Mistrz. Wskazal zrodla ukryte w skalach.
Siedzenie w chlodnych jaskiniach.
Bycie.
Przyjechala Agata.
Dlugie rozmowy.
Pojawienie sie bialego konia przed domem.
Spacer po miescie.
Poczatek urodzin, ostatnie sniadanie z Agata.
Pozegnanie.
Zamet w glowie, sercu-trudne emocje.
Prezent od Agaty: Hanuman, Sarasvati, muszelka z Pondicherry...
Birth Day
21.01.2012
Czekanie w kolejce na Satsang. Pomysl napisanie kartki do Moojiego. Mysl "nie, to glupie".
Moja reka sama bierze kartke, pisze slowa.
"Dear Mooji.
Today is my birthday and I want to talk to you.
Maga"
Gdzies tak w polowie Satsangu Mooji czyta moja kartke.
Bicie serca. Lek. Gdy siadlam przy nim-wielkie wzruszeie-placz, ktory przeszdl w smiech.
"Today is your birthday, you are not suppose to cry!
Now she is loughing! :)"
Cos mowilam. Nie pamietam. Cos mowil Mooji.
Jego slowa:
"How far is she from that?"
Fala placzu, wzruszenie, sila tych slow, bardziej niz powalajaca-przeszywajaca do szpiku kosci.
You were never born and you will never die.
You are eternal.
Fresh.
Pure.
Po Satsangu poszlam tam gdzie poprowadzily mnie nogi. Lunch w Dreaming Tree. Ekologicznej kawiarnio-reastauracji na dachu.
Zupa grzybowa z salatka. Mrozona kawa.
Podeszla do mnie czarnoskora kobieta o pieknych oczach:
-Happy birthday.
-Thank you!
-Happy Birth Day.
-Thank you, wyszeptalam
-Happy BIRTH Day
-......
Poszlam do ashramu Ramany-podszedl do mnie kolega-Hiszpan z wyprawy na gore:
-Happy birthday.
Uslyszalam to zdanie jeszcze kilka razy tego dnia.
Brzmialo jednak jakos inaczej niz w poprzednich latach....
...A moze nie... :)
Wczoraj-spacer wokol gory. Wielkie zmeczenie.
Mlody przewodnik zaprowadzil mnie do hinduskiej swiatyni.
Kiczowate, wielkie, kolorowe posagi.
Siedmiu poteznych mezczyzn pilnujach wejcia.
W srodku: siedem poteznych kobiet.
Puja.
Czlowiek od pujy wysmarowal mi dwa paski na czole-wygladyaly jak bialo-czerwona flaga. Wreczyl garsc kwiatow i kilka zwinietych kawalkow papieru.
Na jednym z nich napis po polsku:
Takie slowa znalazlem w metrze:
"W Bogu uwielbiam jego slowo,
Bogu ufam, nie bede sie lekal:
Coz moze mi uczynic czlowiek?"
Ps 56,5
Wiem, nie ma przypadkow-ale zadziwilam sie ta karteczka, ta polska flaga na czole...
Ciekawe...
Powrot przez miasto do domu.
Sen.
Masaz-ciemne silne meskie palce na mojej bialej skorze.
Kazda chwila jest najbogatsza z mozliwych.
Jest kwintesencja zycia i perfekcji.
Nie ma absolutnie niczego poza nia.
Zawiera wszystkie odpowiedzi, ktore tak naprawde nawet nimi nie sa.
Bo nie ma pytan.