Maga Yoga

Maga Yoga

wtorek, 18 lutego 2014

Katarsis

No tak, coś się we mnie uspakaja
Już nie walczę z tym co to moje ciało wyprawia
Wyrzuca z siebie, przyjmuje, poci się, wchodzi w kolejne fazy
Księżycowe, czy jakieś tam.
Próbowanie zdefiniowania, nazwania,
Wyzwala napięcie tak nie do uniesienia,
Że szybko wycofuję się z tego pomysłu
I wracam do
Bycia

Relax Maga, relax...

Dziś nie chciało mi się wstać na medytację
Znajome uczucie z odosobnień, na których byłam.
Wcale nie tak trudno nie poddać się temu "niechcemisię".
Udaje się wstać, umyć zęby, ubrać, wziąć łyka wody, poduszkę pod pachę...
Zazwyczaj za tym oporem pojawiało się coś bardzo interesującego.
Szybko notuję w swojej głowie zauważenie oczekiwania,
I koncentruję się ponownie na krokach stawianych w ciemności na ścieżce prowadzącej do aśramu.
Przyszłam, siadłam, trochę się powierciłam, podłubałam w nosie,
Posłuchałam krytycznych myśli, że tak nie wypada itp
Oraz poczucie niewygody, że wszyscy na mnie patrzą i mnie oceniają,
Gdy to zauważyłam, prawe się roześmiałam w głos, bo oczywiście
Nikt na mnie nie patrzył i nikogo nie obchodziłam ja, haha.
Nagle zobaczyłam swoje nieruchome ciało i że niepostrzeżenia minęło pół godziny.
Ok, pojawiła się myśl, czas wstać, przenieść się do dużej sali, przejść się wokół ołtarza, przy wtórze śpiewów kapłanów, z chmurą myśli i emocji, latających jak stado pszczół nad moją głową/swoim gniazdem, którym ktoś potrząsnął znienacka, albo może, które ktoś pierwszy raz zobaczył - pszczoły odkryte dla świata, aaaa!!!
Potem pudża, potem kawa, potem spacer po budzących się ulicach, potem internet w otwierającej się dopiero ulubionej kafejce, potem śniadanie w "5 elements", potem Shiva Sakhti...
I tak codziennie, dopóki ten schemat się nie zmieni, bo zmieni się, a kiedy, no nie wiem...
U Sivy siedzi obok mnie szara Argentynka - Shanti, która dużo klnie i dużo się śmieje, czasem zapomina też założyć swoją sztuczną szczękę, co rozbawia ją jeszcze bardziej.
Dźwięczą mi w uszach słowa, które wypowiedziała mocnym suchym głosem gdy umarł Gyan: "The man is dead, it's a reminder for us!"

Siedzę u krawcowej, która dokańcza szycie ubrań dla mnie, z około półtoramiesięcznym opóźnieniem.
Jest zupełnie wyluzowana, jej duże oczy i usta są spokojne, palce niespiesznie prują nitki, kroją len, bawełnę, na różnorakie formy.
Przychodzą kolejni oczekujący, najczęściej spotykają się z odpowiedzią:
- Come tomorrow Madame!
- Come later Sir, 6 ok? Oki, oki...
Klienci odchodzą niezadowoleni, kiwają głowami. Ci bardziej zaprawieni przyjmują to z większym spokojem.
Ponad tydzień temu pytam krawcowej:
- Is it ready?
- Oh, no Madame, Come tomorrow morning!
Przezornie pytam: - What time in the morning?
Krawcowa odpowiada z radością na twarzy: - Two!
Mnie nie zostało nic innego niż wybuchnąć śmiechem: - Two is not morning! :D
- I know, I know! Śmieje się krawcowa, zachowując niewzruszony spokój.
Teraz, po kolejnym tygodniu z hakiem, siedzę w małej klitce gdzie krawcowa kończy jedną z moich koszul, powiedziała:
- Sit and wait!
Więc:
Pocę się i czekam.
Cze
Ka
Nie


Odchodzę z jedną koszulą, reszta będzie "evening".
No dobra, kłaniam się swojej nauczycielce i idę do domu.

Po drodze spotykam chłopaków z Polski, świeżo po retreacie u Ramana Awakening.
Świecą im się twarze
Naprawdę fajnie nam się tu żyje
W tych Indiach
Gdzie łatwo o
Katar
I
Katarsis
;)


Ps.
Idąc do kafejki spotkałam Shanti, mówi:
- I like your shirt!
- This tailor around the corner made it for me.
- Oh, but she's a disaster, not a good one and expensive!
- Oh, I know now... :/
- I will tell you where to find a good one.
- Ok, maybe next year, thanks! :)

Pojawiła się myśl: jak dożyjemy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz