Maga Yoga

Maga Yoga

niedziela, 29 grudnia 2013

Dotyk

Miejsce gdzie nie ma już pytań.
Czucie
Współodczuwanie
Czuwanie
Czułość
Kochanie

Dotykanie.

Dwa serca połączone nićmi żył
Tak ściśle, że pytania: czemu po co dlaczego
Nie mają sensu
Bo bicie jednego serca będące pytaniem
Jest zarazem biciem drugiego - odpowiedzią.

Potrzebuję znaleźć sobie ciemne ciche miejsce gdzie rozluźniając każdą cząsteczkę ciała
Siedzę
Siedzę
Siedzę

Ruch, głosy, nawoływania
Nie ruszają mnie
Nie
Ruszają
Mnie
N
R
M

Góra

Zawsze jakaś była - jest
Kamieńczyk - Arunachala

Przyzwyczajam
Się
Moszczę (sobie) gniazdo
Badam możliwości
Buduję strukturę
Burzę
By zbudować ponownie
Bez celu
Dla samej
Radości
Z
Ruchu
W
Bez
RuChu
HuhuHA!

Taka
Zaba
wa
By
Wa :)





piątek, 27 grudnia 2013

Święta inkwizycja

Ukarze cię za wolność,
Za radość,
Nieskrępowanie.

Oskarży o wszelakie bezeceństwa,
Wmówi, że ma dowody.
Wymyśli je, spreparuje,
Stworzy dekrety, dokumenty, ustawy...
Zrobi pranie mózgu.

Powie, że żyjesz w ciemności
I to co robisz jest złe i chore.
Powie, że modli się za ciebie
I za twoje przewinienia,
Zrobi smutną minkę.

Za to on żyje w światłości i prawdzie.
Musi bronić się przed ciemnością,
Odgrodzić od niej.

Spalić na stosie.
Skatować.
Spowodować ból.
Ukarać.
Pozbawić życia.

To było kiedyś, ale kiedyś nie ma,
Więc teatr na nowo i nowo rozgrywa się
Tu i teraz
W naszych umysłach
Trzymając nas w więzieniach, klatkach
Tworząc iluzję, że to prawda,
Raniąc, krzywdząc.

Taniec kata z ofiarą.
Przyciąganie.
Poczucie winy.
Ofiara wchodząca w łapska swojego oprawcy,
Poszukująca zrozumienia.
Dlaczego?
Czemu ta miłość tak się wyraziła?
Niekończące się kłótnie,
Bolesna wymiana.
Kat zamienia się w ofiarę,
Ofiara w kata...


Pochylam się z czułością nad tą sceną.
Ronię łzy współczucia.
Leczę
Się
Rozrywam sznury, którymi byłam przywiązana do pala na stosie,
Tyle razy,
Kopana, bita, gwałcona,
Karana.

Wolność w pełnym czuciu jej braku.

Ten ból czasem tozrywa klatkę piersiową,
Jak czarne ptaszysko próbujące wyrwać się ze swojej klatki.
Wydobyć wrzask rozpaczy.
Pole bitwy, kości, wyjący z bólu umierający,
Ich bliscy krzyczący z rozpaczy...

Są też takie sceny.
Nie uciekam przed nimi.
Już nie.

Będę tańczyć z czarnym ptaszyskiem,
Czarownicą o rozwianych grubych włosach,
Uzdrowicielką z mokrego lasu,
Matką,
Kochanką,
Kapłanką.
Boginią.

Nic mnie mie może zatrzymać, bo wolność jest moją Naturą.
Serce zdrowe i duże,
Bije w tych piersiach,
Pulsuje w całym ciele,
Łonie, brzuchu, rękach, nogach, głowie...

Bezgraniczność.

środa, 25 grudnia 2013

Bez znieczulenia

W Indiach jest tak dużo kontrastów i przeplatają się one ze sobą tak szybko i intensywnie, że to bywa szokiem, szczególnie gdy przyzwyczaiło się do życia w betonowych klatkach, oddzielonym od śmierci, życia, siebie...
W martwej ciszy.
Tutaj ciszy właściwie nie ma.
Albo jest, ale ona aż wibruje od życia.

Szok przejawia się przeróżnie:
Czasem jest to wściekłość i niezgoda na brak kontroli,
Innym razem przyjemny odlocik, miłe zanurzenie się w duchowości,
Jeszcze innym choroba, sraczka, senność albo nadaktywność nie pozwalająca na sen.

Szalony pachwork. Nieprzewidywalny, pozbawiony wszelkiej logiki.
Ruchomy a jednak bezczasowy.

Się jest w Indiach
Się idzie,
Je,
Pisze,
Patrzy,
Leży,
Stoi.

Czekanie na ostatni lunch w aśramie.
Nowy pokój już czeka.
Podłoga wymyta.
Siedzę na rudych aśramowych płytkach,
Oparta o ścianę sali do medytacji,
Przede mną Góra.
Jeszcze na nią nie weszłam.
Się mi nie chce.
Więc idę za tym,
Bo Pippi Langstrumpf wciąż we mnie żywa,
Podciąga pod pachy pasiaste rajstopy
I dzielnie w podskokach zasuwa przed siebie :)

Lęk

No i jest: lęk.
Co jak nie znajdę pokoju?
Co jak znajdę, ale jakiś beznadziejnie obskórny, brudny, ciemny?
Co jak mnie ktoś napadnie jak będę szła ciemną ulicą, wyrwie torbę, okradnie, pobije, zgwałci?
Tysiące przerażających scenariuszy w głowie.
Złość, że wcale nie jest tak łatwo, że znów ktoś coś obiecał i nie dotrzymał słowa.
Pokój, który miał być, zniknął, ot tak. Bo czemu nie?
Jak wogóle można tak kłamać, obiecywać?
Jak tutaj mieć ufność do świata?

No pewnie się da, w sumie ufność jest poza tymi zdarzeniami.
Bo chociaż tyle się dzieje, to i tak nic się nie dzieje w "międzyczasie".
Międzyczas, ciekawe słowo.
Może nazwę tak psa. Pies Międzyczas.
Albo syna: "Proszę państwa, oto Międzyczas Korbel. Przywitaj się ładnie z państwem, Międzyczasie." :)

Herbatka w aśramie. Jak tutaj utrzymać spokój i świadomie spożywać słodko gorący napój, jak od jutra mogę być bezdomna???
Czy może zamiast siedzieć na herbatce nie powinnam biegać jak szalona po uliczkach Tiruvannamalai pytając o pokoje?
Ale jakoś nie mogę. Coś mnie zatrzymuje. Ciężka pupa każe siedzieć w miejscu. Zaryzykuję. Najwyżej wyląduję na ziemi pod aśramem, w tłumie owiniętych w szmaty sadhu. Ojej, tylko, żeby mnie ktoś nie zgwałcił! Nie podejrzewam o to sadhu (chociaż kto wie???), no ale może napotoczyć się jakiś zbój i po ptokach...
Znów lęk się uaktywnia. Oczy szeroko otwarte, gotowość do akcji, cały czas. Siedzę na zimnej posadzce aśramowej, piję herbatę, a moja głowa nawija jak opętana.
Twarde barki, zaciśnięte szczęki.
Pieprzone Indie! Jak ja nienawidzę Hindusów czasami!
Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę! Zabiję, zarżnę, skopię!
Wrrrr!!!!!

Przyjechali już nowi mieszkańcy aśramu. Wypasionym, mega drogim samochodem, który jest większy niż najtłusta krowa ze zdrowej aśramowej trzódki.
Pasażerowie pojazdu to Hindusi z najwyższej kasty, niewątpliwie. Mają prawie zupełnie białą skórę, zdrowe zęby, są ładnie podtyci, ubrani tradycyjnie, ale pani ma nowczesną torebkę z dużą ilością złotych zapięć, a pan Rolexa i koszulę skrzętnie wsuniętą w gacie. Są nieskazitelni jak z bolyłudzkiego filmu.
Najwyraźniej oni mają większe prawo do bycia w aśramie niż ja. Mnie dziś aśramowy prezydent nie przedłużył pobytu...

No dobra, ten blog miał być chyba jakiś duchowy i uwznioślony, o miłości siebie, bliźniego, każdego kwiatuszka a nawet kupy, a tu takie smędo marudy...
No ale taką ta moja duchowość ma dziś mordę.
I już! :p


sobota, 21 grudnia 2013

Białe Kwiaty

Dziś nogi zaprowadziły mnie do ashramu Siva Sakhti.
Drugi dzień w Tiruvannamalai.
Sen wciąż nierówny, pomieszanie dnia z nocą,
Spanie po kilka godzin, to tu, to tam...
Jest inaczej.
Kiedyś ciągłe trąbienia, nawoływania, były nieznośne.
Teraz działają na mnie jak kołysanka,
Czuję się bezpiecznie, w domu.
Mama nuci mi znaną piosenkę.
Zasypiam.

Tak więc dziś nogi zaprowadziły mnie do Siva Sakhti.
Wychodząc z ashramu Ramana Maharsi kupiłam największy biały nienufar jaki znalazłam w bukiecie stojącym w czerwonym plastikowym wiadrze.
Było dużo kolorowych kwiatów, ale ja wiedziałam, że ma być ten - biały.
W ashramie Siva Sakhti czekało serce ułożone z białych róż i nenufarów.
Siedzę, ludzie się schodzą.
Kłębią się myśli, niesutający nadajnik, skakanie z kanału na kanał.

Wchodzi Ona, jak zwykle tak cichutko i niezauważalnie, że dopiero jak była w połowie sali zauważam, że już jest.
Kanał nadaje jak szalony, lecz gdy Siva Sakhti patrzy na mnie, kanał nagle się zatrzymuje i czuję że znów zalewa mnie znane uczucie czegoś tak totalnego, że zaczynam płakać.
Oczywiście próbuję to zatrzymać, bo "co to wogóle jest, coś nie tak i pewnie wyglądam jak jedna z tych nawiedzonych Rosjanek jakich tu pełno, a ja nie chcę tak wyglądać, bo ich i takiego zachowania nie lubię i już!", no ale się nie da, się już zatrzymać nie da.
Gdy Shiva Shakti odchodzi, kanał znów nadaje.
Patrzy jeszcze tak na mnie kilka razy.
Za każdym razem to samo, muszę chwilami zamykać oczy bo to dla mnie za dużo. "Nie chcę się tak całkowicie rozwalić! Teraz? Jak to tak, przecież dopiero przyjechałam, do tego w koło pełno ludzi. Nie przystoi tak przy ludziach." Haha!

Czuję wyraźnie otwieranie czakry serca. Jakkolwiek to brzmi...
No może to nie czakra serca, może wcale nie mamy jakiś tam czakr. Może to coś z moją koszulką, która ma zapięcie pod szyją, a potem poniżej piersi, przez co daje okienko dla serca, żeby mogło wychynąć na zewnątrz i pokazać swojego pulsującego miłością dzioba.
A to, że akurat przy Sivie Sakhti? No cóż, najwyraźniej mam na nią coś, co z braku innych określeń i przez ograniczonośc słów, mogę chyba tylko nazwać projekcją bezwarunkowej miłości.

Czy to możliwe, źe mam projekcję Miłości na Sivę Sakhti???

Siva Sakhti nie składa rąk na koniec w pokłonie.
Ona je zbliża do siebie, ale nie za bardzo, tak że się ze sobą nie stykają i tworzy się owalna przestrzeń między nimi.

To prawda. Niczego mi tutaj nie brakuje. Ani jednego ziarenka ryżu, dachu nad głową, słońca, ciepłej ziemi.
Znam każdą uliczkę.
Nie ma tego dużo, a jakoś wogóle się nie nudzi.
Mój czas w Tiruvannamalai jeszcze się nie skończył.









hinduska Ragda

Szczenię

Czuję się jak małe ufne szczenię,
Biegam na giętkich nóżkach, przewracam się, potykam, wpadam na różne przedmioty.
Jak napotkam obiekt żywy, nieważne czy to człowiek, zwierzę, owad albo poruszający się liść na wietrze,
Dostaję napadu radości.
Co za znalezisko, witaj Przybyszu! :)
Macham ogonkiem a wraz z nim macha mi się cała pupa, że aż chwilami tracę równowagę,
Macha mi się też głowa, a morda i oczy wyrażają majczystszą radość, zachwyt, ufność.
"Baw się ze mną, baw, goń mnie a ja będę gonić ciebie, tyrknę cię nosem, delikatnie złapię zębami twoje ucho, pociamkam, wymemlam, wyturlam się z tobą, tak, tak, tak...! Jesteś taki fajny, żywy, mięciutki, kochany, uwielbiam się z tobą bawić! :D"


Oderwaliśmy się od ziemi.
Wielkie metalowe ptaszysko leci do Dubaju. Tam ląduje w swoim gnieździe, a kolejny ptak już gotuje się do wylotu - kierunek Chennai.
Przez samolotowe okno wdziera się bezczelnie słońce, jestem bliżej niego niż zwykle, grzeje mi się prawe ucho.
Lecę na Wschód.
Zostawiam tyle rzeczy, wspomnień, historii, neuronowych połączeń w mózgu, które tuż przed wylotem ponownie się uaktywniają. Jak dogorywające ognisko. Wydaje się, że już całe drewno wypalone, tymczasem z czarnego kawałka nagle znów bucha płomień, żarzy się żar. Jeszcze raz się rozpala, żeby w końcu, na dobre, zamienić się w popiół. Urzyźnić ziemię dla ziarna, kiełka, nowego drzewa nieśmiało wyłanijącego się z czarnej gleby.

Szczenię.
Na białej kartce od nowa buduję swój dom.
Każda kreska kładziona świadomie. Tak bardzo, że aż ciary po grzbiecie przechodzą. Jak łysemy kotu, widocznie marszczy mi się skóra na grzbieie z rozkoszy, grrrrrrryyyyyy, mrrruuuuu...
Dzieje się oddech, bo żyję.
Właśnie teraz, co za odlot!
Samolot leci sam,
samotny aksolotl,
Arabski znak na skrzydle,
jak tajemne zaklęcie:
Masz Błogosławieństwo,
nie zabraknie ci nawet kropli nektaru, ziarenka ryżu, dotyku, bliskości, opieki.
Pełne zaufanie, żywe błyszczące oczy, czujność, słyszące uszy, czujące ciało.
Każda cząstka zaakceptowana, przyjęta, zobaczona.

Pokój w ashramie już czeka, na samą myśl o nim, wilgotnieją oczy.
Małpy, pawie, psy...
Ciepła ziemia.
Lodowata woda.
Śpiewy.

Mam mocne przekonanie że dzieje mi się tylko dobre.
Nie ma pomyłek, jest jak ma być, zajebiście bosko.
Wypiłam czerwone wino w samolocie, a to przyprawia mnie o ekstazę, za którą się w duchu karzę, ale... FUCK KARĘ!

Hehehe, ale fajnie, że lecę do Indii, lęk minął, lecę, lecę, jejejeje! :D





niedziela, 8 grudnia 2013

Zakochiwanie się


Myślę o procesie zakochiwania się.
Jestem na siebie o to zła bo o procesach "nie powinno się" myśleć, ale "powinno się" je czuć!
Bad, bad, bad Maga!
Będzie kara i zła ocena.

Ocean
Obmywa,
Zmywa,
Oczyszcza,
Przeczyszcza.
Od środka i od zewnątrz.

Nawet nie wiem kiedy, dzieje się znów, jakby moje zasoby do kochania nigdy się nie kończyły - bach, zakochanie się, łubudu!
Dreszcz przyjemności gdy tak się rozumiemy, czujemy, chcemy
Się
A zaraz za przyjemnością
Lęk
Potężny: co jak się nie uda, jak stracę, jak się rozczaruję?
Więc wcześniej sama podcinam skrzydła różowemu pisklęciu.
"Nie polecisz, nie urośniesz, zapobiegnę cierpieniu.
Bo cierpienia nie przeżyję, znów... I już!"

Wybiorę nudziarza, nieudacznika, gorszego, słabszego, biedaczka, robaczka...
To i żal nie będzie jak nie wyjdzie.
A wyjść przecież nie może, jak miłości nie ma.

Chyba nienawidzę siebie za to, że tyle razy raniłam, robiłam rzeczy podłe, złe, okrutne...
Pozwalam sobie na tą nienawiść, bo jak będę jej zaprzeczać to porzygam się własną żółcią...
Będę płakać długo i obficie aż się ocean zrobi i oczyści, przeczyści...
Wyśni co trzeba w dymie szałwi i z miłującymi oczami świętych patrzącymi dobrotliwie ze ścian,
na mnie.
Myślę sobie, że nie zasługuję,
Ale myśl czarną chmurą jest
I już jej nie ma.
Pa!

Parvati

Nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi.
Dlaczego tak a nie inaczej, tu a nie gdzie indziej.
Jak mnie to wkurrrrwia, że tak bardzo nie wiem!!!

Czasem boję się wyjść na ulicę gdy świeci słońce, bo zakochuję się w starej ścianie przedwojennej kamienicy i patrzę na nią z rozdziawioną gębą, a mróz jest i przecież mogę się przeziębić.
Nie mówiąc już o oknach, balkonach, kwiatach, psach, dzieciach...
Idę i zaczynam nagle płakać ze wzruszenia, bo jest mi tak dobrze, że całe ciało przeszywają fale energii i zaczynam się głośno śmiać.
Oczy robią się jakieś takie duże.
Nie starcza patrzenia na objęcie tej cudowności. Gumowa podeszwa kalosza dotykająca stopy owniniętej grubą skarpetą, a do tego czucie chodnika, jest tak totalnie ekscytujące, że zaczynam się zastanawiać, czy istnieją jakieś ograniczenia w wyzwalaniu orgazmu.
Wyzwalanie,
Ograniczenie,
Orgazm.
Co za słowa! :D

Wogóle nie będę się o nic starała.
Coś się stara za mnie, dla mnie.
Coś sprawuje pieczę.
Coś wie.
A ja nie wiem.
To w sumie też jest niepra
wda,
bo nie ma
dwa.

Hahaha!

Robin i Marion - moje nastoletnie wyobrażenie miłości doskonałej :)