Maga Yoga

Maga Yoga

środa, 22 stycznia 2014

Dwa Dni

Urodziny razy dwa:
Najpierw ja
Potem E la
Była też Ta la
(Ale ona bez urodzin)

Pojechałyśmy taksówką z wesołym kierowcą na dwa dni wycieczki. Kierowcę bardzo rozbawiły nasze imiona, mymyślił z nich mantrę i śpiewał pół drogi:

Maga
Ela
Tala

Tala
Ela
Maga

Ela
Maga
Tala

Pojechaliśmy do miasta gdzie czytają przeszłość, przyszłość, poprzednie wcielenia i wogóle co się chce, z liścia palmowego.
Jechałam z wyobrażeniami, nadziejami, podekscytowaniem.
To w końcu moje urodziny, nie taki tam byle jaki dzień, no i taki horoskop!
Ach, co to będzie!

Spotkałam się z kolorową bajką dla spragnionych przydługiej bolywoodzkiej piosenki, podanej z przepychem, bogactwem, rozmachem.
Trzygodzinny seans, na którym co jakiś czas wpadałam w coś w rodzaju odlotu, odpływki, transu, może ze zmęczenia, zadziwnienia, oniemienia?
Co ciekawe po tym dziwnym maratonie wychodzimy rozpromienione. Właśnie wciśnięto nam kolorowy kit za 5000 rupi, ale co tam!

Dwóch Hindusów czyta starotamilskie zapisy, chwilami są śmiertelnie poważni gdy opowiadają o trudnościach poprzedniego życia, innym razem szczerze rozpromienieni, gdy zagłębiają się w naszą świetlaną przyszłość, oczywiście po wcześniejszym odpokutowaniu klątw jakie na nas rzucono w życiu poprzednim, oczywiście hinduskim, oczywiście blisko stąd. Pokuta też nie byle jaka, odwiedzenie konkretnych świątyń, zakupienie strojów, strawy i wiele innych, na koniec kilkanaście tysięcy rupi, wszystko przyniesione ma być w zgrzebnym zawiniątku atsrologom, jakoś potem, jak zechcemy...
No ale cóż za nagroda nas czeka - niekończące się sukcesy, sława, bogactwo, kochająca rodzina, śmierć, która jest wyzwoleniem z tego padołu. Bo to już nasze ostatnie wcielenie, oczywiście.
Dopóki Ela i Tala nie otrzymały wróżby prawie identycznej do mojej, tliła się we mnie nadzieja, że to tylko ja mam takie szczęście. Jednak nie. Na każdego czeka kolorowa bajka, cierpienie z poprzedniego hinduskiego żywota, klątwa i instrukcje jak tą klątwę zrzucić, coby już wszystko było bardziej doskonałe niż najpiękniejszy happy end najśmielszej bolywoodzkiej produkcji.

Jest ulga, balon oczekiwań pękł.
Balon z czym tak naprawdę?
Sama nie wiem.

Obok astrologów znajduje się tysiącletnia świątynia.
Po usłyszeniu trzygodzinnej historii z liścia palmowego, słaniając się na nogach, wchodzę za Elą i Talą do ciemnej lepkiej świątyni.
Mnóstwo pomieszczeń, korytarzy, zaułków, ciemnych jaskiń, na ich końcach znajdujący się ołtarz.
Kwiaty, mandale, tajemne kręgi malowane na sufitach, ścianach, podłodze...
Wizerunki Bóstw, z kłami, dobrotliwym uśmiechem, tańczące...
Węże, krowy, konie...
Gęstwina kolorów, rąk, łodyg, kopyt, płatków, liści, jęzorów...
Wszystko to wiruje w mojej głowie, jestem wykończona, zmęczenie, nie wiem co się dzieje...
Kobieta w zielonym sari leży przed jednym z ołtarzy, na jej brzuchu ktoś postawił świeczkę. Twarz w ekstazie, w koło tłum ludzi.
Chudy ciemnoskóry chłopak brodzący ostrożenie po dużym zbiorniku wodnym znajdującym się w środku świątyni, co jakiś czas robiący nura, wyławia w ustach kolejną monetę z dna, którego w mętnej wodzie nie jest się w stanie zobaczyć gołym okiem.
Pełne skupienie chłopca.

Gdzie jest prawda?
Gdzie szwindel?
Gdzie ktoś, z pewną powagą i profesjonalizmem, robi nas w konia,
A kiedy mijam wtopionego w ścianę, nieruchomego świętego, żebraka, oszusta, biznesmena?
Kto jest
Świętym?
Matką?
Wdową?
Astrologiem?

Już nic nie wiem,
Z gorąca mnie mdli,
Chce się spać,
Ale spać znów nie mogę, bo komary gryzą, duszno jest i czegoś się boję, ale nie wiem czego...
Co ja tu robię? Co ja tu robię? Co ja tu robię?
Szczeniak z przewiązanym sznurkiem na szyi podgryza mi kostki,
A zaraz obok kulturalny pan ubrany w tradycyjnie lungi,
Unosi częściowo pupę z ławki i z rozmachem pierdzi.


Długa podróż powrotna, zgarniamy po drodze S, który dwa dni przesiedział w odrealnionej, powietrznej świątyni Ramalingar, wyglądającej trochę jak statek kosmiczny, który przypadkowo wylądował po środku pustego pola, na którym stoi jedynie kilka smętnych pozostałości po wesołym miasteczku. Kapłani w świątyni, jak ich guru, ubrani są z góry na dół w biały materiał, bez żadnych ozdób. Są bardzo chudzi, wysocy, ich twarze nię są z tej ziemi. Gdy znika z nich promienny uśmiech ukazujący się podczas rozmowy, zapadają się w ten niezwykły wyraz, obecność, której nic nie ruszy, nieziemskość oczu.
Skąd przybyliśmy?
Dokąd zmierzamy?
Kim jesteśmy?
Twarz kapłanów jest sama w sobie odpowiedzią.
Świadomość lęku, braku pewności by na nich patrzeć.
Przyciąganie.
Nieodparte.
Ganga nie może zmienić kierunku płynięcia wód...

S. w ciągu tych dwóch dni został oskubany na jedyne około 500 rupi, każda z nas na 5000. Nasz kierowca zanosi się od śmiechu gdy opowiadamy o tym jak nas oszukiwano, o wyrafinowaniu i pomysłowości Hindusówi, na ile sposobów można to zrobić! :D

Jestem spowrotem w domu, w zielonym pokoju Shankar Guesthouse.
Zostawiłam w nim różę, bo sąsiad co mieszkał na dachu doradził, żeby jej nie wystawiać na taras, bo małpy mogą zjeść kwiat, podobno je lubią.
Tymczasem po powrocie odkrywam, że pąk róży zjadła tłusta zielona gąsienica.
Najwyraźniej taka była karma róży - zostać czyjąś karmą.
Karmy uniknąć się nie da.


Długi spokojny sen
Dobre śniadanie
Siva Sakthi
Patrzy
Przekrzywia głowę
Uśmiecha się
Przesuwa małą dłoń w kierunku brzucha
Słyszę:
Bierz
Bierz
Bierz
Tala Maga Ela



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz