Maga Yoga

Maga Yoga

środa, 30 stycznia 2013

Tranzyt

Wracam.

Ale skąd?
Do czego?
Jeśli nie mam odpowiedzi na te pytania, to czy wracam wogóle?

Jestem w samolocie.
W przestrzeni bez granic, bez tożsamości narodowej.
Wysoko, zimno, nad chmurami.

Nie wiem czy jest dzień czy noc.
Poranek czy wieczór.
Zagubienie.

Planowanie.
Zacisk mięśni.
Lęk.
Stres.
Twarde szczęki.
Myślenie.

Żołądek jeszcze trawi Indie.
Dostosowuje się do delikatnych niemieckich bułeczek jakie zaserwowała nam Lufthansa.
Druga kawa.
Zupełnie inna od tej hinduskiej, sprzedawanej na przydrożnych stoiskach.

Samolot zaczyna opadać.
Zbliżamy się do kraju dobrobytu.
Szklanych czystych wieżowców.
Ludzi schowanymi za swoimi telefonami, laptopami.

Samotność.
Wkrada się jak stara dobra przyjaciółka.

Witaj samotności.

Wspomnienia ostatnich spotkań w Indiach.
Mokre oczy gdy mijamy taksówką bramę do aśramu.

Wrócę.

Tylko po co?

Po nic.

Ale wrócę.
Upór.
Upiór.


Wylądowaliśmy we Frankfurcie.
Szaro.
Uderzenie chłodnego powietrza.
Radość.
Podniecenie.
Znajome klimaty.
Dom.


Sterylna cisza.
Ludzie nie zwracają na siebie uwagi.
Są bardziej wyluzowani.
Nie obowiązuje nas już jakiś kod, zasady.
Niby można wszystko, wolność, a jednak jakby czegoś brakowało.
Jest jakaś smutna pustka.
Nie ma już zapachu kadzideł,
śpiącego w kącie sadhu,
zapalonych świeczek,
śpiewu mnichów,
trąbienia, nawoływania,
krów, psów, śmieci...

Jest ciche buczenie lodówki,
bezgłośny duży ekran telewizora,
dużo pustych krzeseł.

Parę godzin temu stoisko z kolorowymi słodyczami.
Teraz sklep z zegarkami.
To i tu mnogość kolorów.
A jednak-jedno bezczelnie głośne, brudne, zakurzone, tanie, nietrwałe i pełne mocnego smaku słodyczy.
Drugie-solidne, czyste, niezawodne, trwałe, ładnie opakowane.
Bez smaku.


Czekam na samolot do Warszawy.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz