Maga Yoga

Maga Yoga

sobota, 21 grudnia 2013

Szczenię

Czuję się jak małe ufne szczenię,
Biegam na giętkich nóżkach, przewracam się, potykam, wpadam na różne przedmioty.
Jak napotkam obiekt żywy, nieważne czy to człowiek, zwierzę, owad albo poruszający się liść na wietrze,
Dostaję napadu radości.
Co za znalezisko, witaj Przybyszu! :)
Macham ogonkiem a wraz z nim macha mi się cała pupa, że aż chwilami tracę równowagę,
Macha mi się też głowa, a morda i oczy wyrażają majczystszą radość, zachwyt, ufność.
"Baw się ze mną, baw, goń mnie a ja będę gonić ciebie, tyrknę cię nosem, delikatnie złapię zębami twoje ucho, pociamkam, wymemlam, wyturlam się z tobą, tak, tak, tak...! Jesteś taki fajny, żywy, mięciutki, kochany, uwielbiam się z tobą bawić! :D"


Oderwaliśmy się od ziemi.
Wielkie metalowe ptaszysko leci do Dubaju. Tam ląduje w swoim gnieździe, a kolejny ptak już gotuje się do wylotu - kierunek Chennai.
Przez samolotowe okno wdziera się bezczelnie słońce, jestem bliżej niego niż zwykle, grzeje mi się prawe ucho.
Lecę na Wschód.
Zostawiam tyle rzeczy, wspomnień, historii, neuronowych połączeń w mózgu, które tuż przed wylotem ponownie się uaktywniają. Jak dogorywające ognisko. Wydaje się, że już całe drewno wypalone, tymczasem z czarnego kawałka nagle znów bucha płomień, żarzy się żar. Jeszcze raz się rozpala, żeby w końcu, na dobre, zamienić się w popiół. Urzyźnić ziemię dla ziarna, kiełka, nowego drzewa nieśmiało wyłanijącego się z czarnej gleby.

Szczenię.
Na białej kartce od nowa buduję swój dom.
Każda kreska kładziona świadomie. Tak bardzo, że aż ciary po grzbiecie przechodzą. Jak łysemy kotu, widocznie marszczy mi się skóra na grzbieie z rozkoszy, grrrrrrryyyyyy, mrrruuuuu...
Dzieje się oddech, bo żyję.
Właśnie teraz, co za odlot!
Samolot leci sam,
samotny aksolotl,
Arabski znak na skrzydle,
jak tajemne zaklęcie:
Masz Błogosławieństwo,
nie zabraknie ci nawet kropli nektaru, ziarenka ryżu, dotyku, bliskości, opieki.
Pełne zaufanie, żywe błyszczące oczy, czujność, słyszące uszy, czujące ciało.
Każda cząstka zaakceptowana, przyjęta, zobaczona.

Pokój w ashramie już czeka, na samą myśl o nim, wilgotnieją oczy.
Małpy, pawie, psy...
Ciepła ziemia.
Lodowata woda.
Śpiewy.

Mam mocne przekonanie że dzieje mi się tylko dobre.
Nie ma pomyłek, jest jak ma być, zajebiście bosko.
Wypiłam czerwone wino w samolocie, a to przyprawia mnie o ekstazę, za którą się w duchu karzę, ale... FUCK KARĘ!

Hehehe, ale fajnie, że lecę do Indii, lęk minął, lecę, lecę, jejejeje! :D





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz