Maga Yoga

Maga Yoga

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Birth Day

Kazdy dzien w Tiru przynosi cos innego. 
Nowe urodziny.
Byla wyprawa na gore Arunachala, byla Agata, byly urodziny, byla wycieczka wokol gory, byl masaz ajurwedyjski. 

Dzis jest wtorek rano, po sniadaniu, przed monitorem komputera...

Tydzien temu w poniedzalek-wycieczka na gore, z szostka osob i naszym hinduskim przewodnikiem-25letnim Manu, ktory od 15tu lat mieszka na gorze. Wyruszylismy z ashramu Ramany o 5.30 rano. Byl chlopak ze Szwecji, z Niemic, z Hiszpanii, dziewczyna z Holandii i ja.
Szwed duzo mowil, dzien wczesniej udalo mu sie pogadac z Moojim na satsangu. Mowil o ego, a jego cialo wdrapywalo sie do gory, powoli. 
Zatrzymalismy sie na wschod slonca. 
Siedzielismy w ciszy. 
Potem szlismy dalej-zaczynal sie upal. Nasz Hinduski przewodnik, lamana angielszczyzna, co jakis czas wypowiadal zdanie, dwa, trzy..:
-My miec duzo komputerow teraz. Ale jest komputer w nas. Ciagle pracuje.
-Nie miec dziewczyny, nie miec zony,. Moja zona-Shiva.

Kamienie parzyly w stopy. Po okolo godzinie doszlismy na szczyt. Smolisty, czarny, pokryty ghee. Wbity trojzab Shivy.
Kazde z nas stanelo, nogi same prowadzily, na swoje miejsce. Stalismy w ciszy. Ile czasu? W bezczasowej przestrzeni. Dokladnie tyle ile mialismy stac. Nie dlugo. Ani nie krotko.
Jedno po drugim, zeszlismy do chatki naszego przewodnika. Pokazal oltarz swojego guru. Mieszkal tutaj, na szczycie gory, przez lata. Guru nic nie jadl poza jednym rodzajem lisci, ktore tu rosna. Nic nie mowil. 

Manu podal mi maly dywanik, polozyl przed oltarzem. Powiedzial:
-Sit!
-Pray!

Wrocilismy do chatki Manu. Poczestowal nas czajem. Siedzenie. Biegajace w kolo malpy, probujace ukrasc nam miseczki zrobione z orzecha kokosu, skorki z banana...

Rozmowy. 

Schodzenie. Mozolne. Bolace nogi. Jeszcze wiekszy upal.

Manu pokazal nam kilka jaskin, w ktorych medytowal Ramana. Poczestowal liscmi, ktore jadl jego Mistrz. Wskazal zrodla ukryte w skalach.

Siedzenie w chlodnych jaskiniach.

Bycie.







Przyjechala Agata.
Dlugie rozmowy.
Pojawienie sie bialego konia przed domem.
Spacer po miescie.
Poczatek urodzin, ostatnie sniadanie z Agata.
Pozegnanie. 
Zamet w glowie, sercu-trudne emocje. 

Prezent od Agaty: Hanuman, Sarasvati, muszelka z Pondicherry...



Birth Day
21.01.2012

Czekanie w kolejce na Satsang. Pomysl napisanie kartki do Moojiego. Mysl "nie, to glupie". 
Moja reka sama bierze kartke, pisze slowa.
"Dear Mooji. 
Today is my birthday and I want to talk to you. 
Maga"
Gdzies tak w polowie Satsangu Mooji czyta moja kartke.
Bicie serca. Lek. Gdy siadlam przy nim-wielkie wzruszeie-placz, ktory przeszdl w smiech.
"Today is your birthday, you are not suppose to cry!
Now she is loughing! :)"
Cos mowilam. Nie pamietam. Cos mowil Mooji. 
Jego slowa:
"How far is she from that?"
Fala placzu, wzruszenie, sila tych slow, bardziej niz powalajaca-przeszywajaca do szpiku kosci.

You were never born and you will never die. 
You are eternal. 
Fresh. 
Pure.

Po Satsangu poszlam tam gdzie poprowadzily mnie nogi. Lunch w Dreaming Tree. Ekologicznej kawiarnio-reastauracji na dachu. 
Zupa grzybowa z salatka. Mrozona kawa.
Podeszla do mnie czarnoskora kobieta o pieknych oczach:
-Happy birthday.
-Thank you!
-Happy Birth Day.
-Thank you, wyszeptalam
-Happy BIRTH Day
-......

Poszlam do ashramu Ramany-podszedl do mnie kolega-Hiszpan z wyprawy na gore:

-Happy birthday.

Uslyszalam to zdanie jeszcze kilka razy tego dnia.
Brzmialo jednak jakos inaczej niz w poprzednich latach....
...A moze nie... :)



Wczoraj-spacer wokol gory. Wielkie zmeczenie.
Mlody przewodnik zaprowadzil mnie do hinduskiej swiatyni.
Kiczowate, wielkie, kolorowe posagi.
Siedmiu poteznych mezczyzn pilnujach wejcia.
W srodku: siedem poteznych kobiet.
Puja.
Czlowiek od pujy wysmarowal mi dwa paski na czole-wygladyaly jak bialo-czerwona flaga. Wreczyl garsc kwiatow i kilka zwinietych kawalkow papieru.
Na jednym z nich napis po polsku:
Takie slowa znalazlem w metrze:
"W Bogu uwielbiam jego slowo,
Bogu ufam, nie bede sie lekal:
Coz moze mi uczynic czlowiek?"
Ps 56,5
Wiem, nie ma przypadkow-ale zadziwilam sie ta karteczka, ta polska flaga na czole...
Ciekawe...

Powrot przez miasto do domu.

Sen.

Masaz-ciemne silne meskie palce na mojej bialej skorze.



Kazda chwila jest najbogatsza z mozliwych. 
Jest kwintesencja zycia i perfekcji.
Nie ma absolutnie niczego poza nia.
Zawiera wszystkie odpowiedzi, ktore tak naprawde nawet nimi nie sa.

Bo nie ma pytan.






 













niedziela, 15 stycznia 2012

Tiruvannamalai

Tak wiec jestem w wyczekanym Tiruvannamalai. Chodze na satsangi do wyczekanego Moojiego. Przychodze tam godzine wczesniej-posiedziec, poczuc, pobyc. Jest cicho, bezpiecznie-miejsce w ktorym czuje wyrazniej jak zycie popzez mnie przeplywa, potezna fala, nie do zatrzymania. Nie do zrozumienia, a jednoczesnie calkowicie zrozumiala. Nie odzielona ode mnie. 
Czysta, naga Milosc. 
Bez sciemy, bez formy. Bez nazwy.
Juz pierwszego dnia, jak tylko zobaczylam Moojiego -nareszcie na zywo-pociekly lzy.
I tak jest do teraz. 
Codziennie chodze na spiewy do ashramu Ramana Maharishi, chodze wokol oltarza-placze. Siedze na zimnej ashramowej posadzce-placze. 
Poszlam do dwoch jaskin gdzie praktykowal Ramana na zboczu gory Arunachala. W pierwszej siedzialam chwile-bylo duzo ludzi. Poszlam do drugiej-ciemnej, wilgotnej. Juz zamykali. Weszlam na ostatnie kilka minut, poplynelam na fali szlochu. 

Siedze wieczorem sama w pokoju-placze.

Slucham slow Moojiego-placze.

Czekam cierpliwie az moja reka uniesie sie w gore w czasie satsangu i bede mogla z nim pobyc. To zupelnie normalny czlowiek-kazdy z nas jest taki sam w swojej prawdziwej istocie. Dlaczego wobec tego tak bladzimy? 
Czy jest na to odpowiedz?

Znalazlam tez tutaj zajecia z jogi Iyengara. Prowadzi ja na dachu jednego z domow przystojny pan o imieniu Hugo. Jednak od razu wyczylam w nim ta zimna mechaniczna sztywnosc. Jak dobrze jest mi ona znana! Mysle, ze sie do niego mimo wszytsko przejde, ale moje serce wogole tam nie ciagnie. Wiec co to jest? Grzecznosc? Dobre wychowanie? Slepa powinnosc? Potrzebuje z tym pobyc, odpowiedziec sobie na te pytania... Tyle lat bylam wierna tej metodzie, ale czy ona mi na pewno sluzy? Nie chce jej zostawiac, jednak to chyba jeszcze nie czas, zebym mogla wrocic na mate na zajecia Iyengarowe. Robie swoja joge-jest nia Zycie w swojej Istocie.
Delikatnosc.

KINDNESS.

Cos czego mi brakowalo tyle lat. Za czym plakalo moje serce, a teraz deje temu glos. Pelna wolnosc. Czy placze dlatego, ze nie moge uwiezyc, ze jestem Tym? Ze nie tylko jestem tego warta-ja JESTEM najczystsza forma Dobroci...

W ashramowym pokoju w Pondicherry, na moich drzwiach widnial napisa Kindness.
Poszlam tam do ksiegarni, w ktorej siedzialam chyba kilka godzin. Przejrzalam tysiace ksiazek, m. in. o jodze, ale nic mnie nie zawolalo. Nagle wpadla mi w rece ksiazka Living with Kindness-o tym czym jest Metta.
Zaczlam ja czytac w Pondi.
Czyta sie ja dalej w Trivu...
Juz nie musze czytac liter. 
Kazdy krok, bose stopy na leciutko klujacym piasku w ashramie, malpy iskajace swoje male, krakanie wron, czerwone liscie, wielkie jak uszy krowy, opadajace miekko na ziemie, zebrak krzyczacy "ma!", gapiacy sie Hindusi, trabiace riksze, powoli idaca krowa, szalona gruba dziewczynka walaca co chwile do drzwi mojego pokoju, wpadajaca do niego jak burza i grzebiaca w moich rzeczach, szukajaca czekolady, dzieci wolajace "hello madame!" i podajace mi swoje brudne raczki, dluga cisza bedaca w swej istocie najczystsza forma niezrozumienia gdy odpowiadam Hindusim skad jestem... :)












czwartek, 5 stycznia 2012

Pondicherry

Dojechalam do Pondicherry przedwczoraj. Znow balam sie, ze nie znajde pokoju, wyladowalam w dosc paskudnym hoteliku Mother´s Guest House, bylo pozno i nie mialm sily juz niczego szukac.
Nastepnego dnia, od rana, zaczelam poszukiwania domu, znowu...
Udalo sie, wczoraj w poludnie znalazlam pokoj, w hotelu ashramowym-Park Guest House, z pokojami wychodzacymi na ocean. Jednak az do dzisiaj musialam czekac az dostane potwierdzenie, czy moge zostac dluzej... Takie ashramowe obostrzenia-wyprobowuja osobe czy aby na pewno bedzie grzeczna i bedzie przestrzegac ich regol.


Najwyrazniej zdalam egamin.... Wszystko to powoduje, ze czuje sie tutaj troche zaszczuta, jakby ciagle mnie obserwowano (poza tym, ze na ulicach, Hindusi nadal i niestrudzenie, sie na mnie gapia, wszedzie i zawsze) i mysle, ze nie zostane tutaj dlugo, pewnie jeszcze trzy dni...


Napis przed wejsciem do nieczynnej (po cyklonie) sali do jogi  medytacji:


Ashram Aurobindo, ciekawy chodze to na medytacje, dzis ide na druga. Mocna energia, niesamowite miejsce. A tuz obok hinduska swiatynia Ganeshy Lakshmi-kolorowa, glosna, z zebrakami, chorymi psami i kupami na okolo. Z zywym sloniem przed wejsciem, z tabliczka z napisem Lakshmi na szyi. Troche dalej katolickie koscioly, jeden z nich pod nazwa Niepokalanego Poczecia-wielki mega kicz z obrazami przeslodzonej Matki Boskiej. Wszystko obok siebie: czarna Kali z wywalonym jezorem i klami, tlusty Ganesha, Matka Boska, zdjecia The Mother i Sri Aurobindo. Czesc Francuska z wymuskanymi kawiarenkami i hotelami, a tuz za ich progiem huk, trabienie, wyleniale psy, spiacy ludzie na uliach, kobiety w kolorowych sari...


Udalo mi sie zdobyc bilet na posilki w shramie, 3 w ciagu dnia za 20 rupii tak wyglada sniadanie:




Pondicherry okazalo sie wciaz zbierac po cyklonie, w kolo zwalone drzewa, powoli sa zbierane z ulic galezie, pnie... W zwiazku z tym coroczny International Yoga Festival zostal przesuniety na nie wiadomo kiedy. A glownie po to tu przyjechalam, ech, plany... Zeby sie pocieszyc kupilam kartke z owego festiwalu jaka tu znalazlam:
Czas konczyc, wrocila wlascielka komputera, zaraz idziemy na medytacje do miejsca ashramowego ktore sie nazywa Playground, hmm...

niedziela, 1 stycznia 2012

Mamallapuram (Mahabalipuram)


Pierwszy stycznia 2012 roku.

Sylwestra spedzilam na dachu swojego hotelu. Z ponura niemiecka para, ktora w ostatni dzien roku bardzo sie ozywila i okazala sie byc otwarta, wesola i dowcipna. 
Dzis po poludniu znow zrobli sie ponurzy...:/ 
Na dachu byla tez ze mna mloda francuska para i jedna dziewczyna, ktora caly czas pali papierosy.
Nigdy w zyciu nie widzialam tak pieknego pokazu sztucznych ogni, byly z kazdej strony, nie wiedzialam w ktora strone patrzec, glowa mi sie obracala jak u sowy.

Poszlam na zielona herbate i sode z cytryna z jednym Amerykaninem. Od wczoraj na siebie wpadamy-tak sie chyba mialo zadziac, jak dzis wlezlismy na siebie na ulicy to po prostu wybuchnelismy smiechem. Pierwszy raz od ponad tygodnia glosno sie smialam-ciekawe doswiadczenie-jakby mi sie twarz na nowo rozciagala. Amerykanin podrozuje od ponad roku, Kiedys spotkal Polaka i bardzo go polubil, podrozowali ze soba tydzien. Nie mogl tylko zrozumiec czemu Polak co drugie slowo mowi kurwa.

Dzis pierwszy raz poszlam kapac sie w oceanie. W ubraniach, bo tutaj dziwnie sie czuje w stroju kapielowym. Zreszta ubrania niewiel daja, i tak wszyscy sie gapia. Zastanawiam sie co jest mniej sekownego w przyklejajacych sie mokrych gaciach do ciala od golego brzucha i nog...


Bylam w muzeum-bardzo dziwne miejsce-rzezby leza porozrzucane chaotycznie wokol starego budynku. Sa pomalowane na jasne kolory. Balagan, brud, usmiechniety sprzedawca biletow, powoli otwierajacy dla mnie muzeum (bylo po 10tej rano). Zapytalam ile place, pan mnie poinformowal, ze 15 rupii, po czm gdzies poszedl. Minely nastepne 20 minut. Pochodzilam, zrobilam kilka zdjec. Jak znowu sie pojawil, wreczylam mu pieniadze. Pan oswiadczyl:
-You are fast!
Zasmialam sie:
-Well you're right, this is me!






Zauwazylam ze w Polsce najczesciej dopada mnie zniecierpliwinie, wciaz sie gdzies spiesze, czekanie jest dla mnie koszmarem.
Tutaj nie; nie ma czasu, nie wiem nawet ktora jest godzina ani ktory mamy dzien tygodnia. Jakie to inne...

Niedlugo przyjezdza Magda :)